BILIŃSKA-STECYSZYN: Dziewczyny o czystych sercach

Książkę „Wrony” czeskiej pisarki Petry Dvořákovej przeczytałam niemal jednym tchem, choć lektura nie jest ława, a historia w niej przedstawiona z każdą stroną bardziej chwyta za gardło.

*

Zacznę od tytułu. Wrony pojawiają się w książce co kilka rozdziałów w postaci krótkiej wzmianki. Bohaterka powieści, młodziutka Basia, obserwuje ze swojego okna ich gniazdo. Wrona (i utożsamiany z nią – lub mylony – kruk) w wielu kulturach stanowi symbol zła, śmierci; to zwiastun nieszczęścia, chorób, wojny. Jest jednak wyjątek. Jak przeczytałam w Wikipedii, tradycja chrześcijańska widziała też we wronie „symbol wierności małżeńskiej wskutek zwyczaju tworzenia przez te ptaki dozgonnych par”.

Basia obserwuje, jak samiczka i samczyk wiją gniazdo, jak potem wspólnie wychowują w nim pisklęta, jak uczą je latania i samodzielności.

Jakie jest jej gniazdo rodzinne? Na pozór to rodzina jakich wiele. Matka, ojciec, dwie córki nastolatki; starsza Kasia ma czternaście, młodsza Basia dwanaście lat. Pracujący rodzice, dom z salonem i pięterkiem, żadne luksusy, ale da się żyć. Za tą fasadą kryje się dramat. To dom przemocowy. Sfrustrowani rodzice. Matka z obsesją ciągłych porządków, dla której do czysta wymyty zlew jest ważniejszy niż córka, która dopuściła się grzechu niewyczyszczenia kratki ściekowej. Ta córka to Basia. Najsłabsze ogniwo w tej rodzinie. Choć dobrze się uczy i w szkole ją chwalą, choć ma talent plastyczny, jest obiektem ciągłych pretensji toksycznej matki, szyderstw starszej siostry i „lania w dupę” przez ojca. Za byle co! W ten sposób matka i ojciec wyładowują swoje frustracje i małżeńskie wzajemne pretensje, a starsza siostra – zazdrość o to, że Basia jest zdolniejsza. Dziewczynka, doświadczając przemocy fizycznej i psychicznej, pozbawiona pewności siebie, żyje w ciągłym poczuciu winy. Jak bardzo było mi żal niewinnej, zagubionej Basi…!

Jej historię poznajemy z dwóch punktów widzenia: matki i samej Basi (obie na przemian są narratorkami). Matka, wciąż w pretensjach do całego świata, faworyzująca starszą córkę, niesprawiedliwie traktująca młodszą, to dla mnie postać żałosna i odpychająca. Budzi jednak i moje współczucie – bez wsparcia ze strony męża, umęczona codzienną szarpaniną; to przecież obraz wielu kobiet.

Basię miałabym ochotę przytulić i zapłakać nad jej losem.

Tak jak płakałam – dosłownie – wiele lat temu, gdy czytałam inną minipowieść: „Skrawek błękitu”. Jej autorka, australijska pisarka Elizabeth Kata, wydała tę książkę w 1961 roku (polski przekład – 1973). Miałam wtedy dwadzieścia lat, od bohaterki powieści, Seliny, byłam tylko o dwa lata starsza. Teraz, czytając „Wrony”, niemal od początku widziałam wiele podobieństw między obiema powieściami. Obie – to nieduże objętościowo książki (ok. 200 stron), które zawierają ogromny ładunek emocjonalny. Podobne są bohaterki, Selina i Basia. Obie są narratorkami i obydwie to pod wieloma względami jeszcze dzieci, nieznające świata i doświadczające okrucieństwa ze strony dorosłych. Selina nie zna go w sposób dosłowny: wskutek tragicznego wypadku (z winy przemocowej matki) straciła wzrok. „Wrony” to czasy nam współczesne, „Skrawek błękitu” to połowa ubiegłego wieku, lecz bezduszność w każdych czasach ma się dobrze…. Środowisko Basi to tzw. inteligencja pracująca (matka jest bibliotekarką), szkoła (tu przy okazji wątek, jak instytucje potrafią być bezradne, nie mając wypracowanej strategii pomocy dzieciom), „normalny” dom. Środowisko Seliny to doły społeczne: biała hołota, a w dodatku rasiści. Matka prostytutka, dziadek alkoholik. Ich mieszkanie to ciasna klitka, której mieszkańcy jednak też – jak matka Basi – mają obsesję czystości i ciągłe pretensje do (wyszydzanej przez własną matkę) Seliny.

Płakać zaczęłam od dwudziestej siódmej strony, gdy bohaterka, którą po raz pierwszy w życiu zaprowadzono do parku, delikatnie gładzi świeżo spadły liść, „przypatruje” mu się delikatnymi dotknięciami palców, wyobraża sobie jego wygląd, mówi do niego z czułością… I tak sobie płakałam przez wszystkie strony, a na koniec – zaskakujący i wstrząsający, tak jak we „Wronach” – rozbeczałam się w głos.

Próżno szukać w obu powieściach happy endu. Selina wskutek uprzedzeń społecznych utraci najlepszego przyjaciela. Basia tylko metaforycznie (?) spróbuje uciec od przemocy, „wyfrunąć” z rodzinnego gniazda.

Zarówno „Wrony” jak i „Skrawek błękitu” są opowieściami o braku tolerancji dla wszelkiej „inności” i obrazem patologii społecznej i krzywdy dziecka, dorastającego w toksycznym środowisku. Ich bohaterkom nie ma kto pomóc. Nie wyfruną w świat, choć mają do tego wiele przesłanek: czyste serca, wrażliwość, zdolności. Znajdują się wprawdzie ludzie dobrzy, pomocni (w przypadku Seliny to jej przyjaciel Gordon, Basi zaś próbuje pomóc jej nauczyciel plastyki), jednak ich wyciągnięta dłoń niewiele znaczy w zderzeniu z machiną społeczną czy „gniazdem rodzinnym”, które nie życzy sobie jakiejkolwiek ingerencji w rodzinne „tabu”.

Dla matek (i ojców) dorastających podlotków, dla szkół, instytucji pomocowych, powinna to być – zwłaszcza „Wrony” – lektura obowiązkowa.

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN


Petra Dvořáková, „Wrony”, przekł. Mirosław Śmigielski, Stara Szkoła, Rudno 2020.
Elizabeth Kata, „Skrawek błękitu”, przekł. Urszula Łada-Zabłocka, Czytelnik, Warszawa 1973.