Słowo pisane jest najcelniejszą formą ekspresji – wywiad z literaturoznawcą Sławomirem Kuźnickim

Fot. Eliza Ostojska. Na zdjęciu Sławomir Kuźnicki.

– Poezja, proza czy muzyka? Co z tych trzech rzeczy znajduje się na pierwszym miejscu u Sławomira Kuźnickiego?

– Wydaje mi się, że takie ustawianie hierarchii nie ma sensu. W pierwszym odruchu mógłbym powiedzieć, że muzyka (z nią obcuję najczęściej, najmocniej, najbardziej intensywnie), ale przecież wszystko tu jest ze sobą powiązane. Muzyka to przecież poezja: i metaforycznie, i jak najbardziej konkretnie – dla mnie istotne jest to, o czym artystki/artyści śpiewają. Z kolei czytając – a czytam jednak więcej prozy niż poezji – to robię to, zazwyczaj jednocześnie słuchając muzyki. Dla mnie to jeden wielki tygiel. Oczywiście rozumiem różnice pomiędzy tymi światami i gatunkami, ale w ostatecznym rozrachunku wszystko to jest sztuką, która ma na mnie oddziaływać. Jeśli tak jest, to jest tak, jak być powinno, i wszystko inne nie ma znaczenia.

– Zacznijmy od poezji… Jest Pan autorem kilku książek poetyckich. Czy poezja była/jest dla Pana sposobem na wyrażenie siebie?

– Jestem autorem czterech tomów wydanych na przestrzeni wielu lat. I choć ostatnio wierszy prawie w ogóle nie tworzę, to zdecydowanie słowo pisane jest dla mnie najcelniejszą formą ekspresji. Zawsze tak było: pewnie kiedyś inaczej niż obecnie (bardziej naiwnie, bardziej egzaltowanie), ale tak właśnie jest: słowa, ich wieloznaczności i wszystkie ukryte znaczenia wydają mi się idealne do wyrażania siebie. Siebie, czyli wszystkich tych złożoności, niedookreśloności, rozedrgań. W końcu słowa są nie tylko po to, żeby dawać odpowiedzi. Niekiedy istotniejsze jest zasygnalizowanie tych sprzeczności i rzeczy w gruncie rzeczy niedających się zdefiniować, nazwać, oswoić.

– Kto śledzi Pana profil na Facebooku, ma możliwość poznać opinie/recenzje ukazujących się rockowych płyt muzycznych. Czy publikowanie ich przez Pana ma związek z Pana życiem zawodowym, a może jest osobistym zamiłowaniem?

– Równie często piszę też o książkach i filmach/ serialach. Do pewnego stopnia jest to jakiś odprysk działalności zawodowej: jestem literaturoznawcą, ale w swoich badaniach dużo czasu i energii poświęcam literackim kontekstom kultury rocka. A jednocześnie jest to powiązanie z osobistymi pasjami. Muszę tu dodać, że w swoim życiu udaje mi się łączyć kwestie zawodowe z prywatnymi zamiłowaniami. I mam świadomość tego, jakim szczęściarzem z tego powodu jestem.

– Czy jako poeta znajduje Pan inspirację w muzyce?

– Oczywiście, że tak. Zarówno jeśli chodzi o inspirację konkretnym tekstem piosenki, jak i całą aurą otaczającą muzykę: od dźwięku jako takiego począwszy, przez wizerunek i postawę światopoglądową artystki/artysty, do kontekstów, które obcowanie z muzyką w mojej głowie otwiera. Jak już mówiłem, dla mnie to wszystko jest jednym wielkim, samonapędzającym się tyglem – a im bardziej jest on zapętlony, im jest bogatszy znaczeniowo, tym lepiej.

– To tak jeszcze dopytam, rock polski czy jednak spoza granic naszego kraju?

– Narodowość w muzyce (i sztuce w ogóle) nie ma żadnego znaczenia w kontekście jakości. Innymi słowy, interesuje mnie wszystko, co dobre. Choć faktycznie więcej w tym muzyki niepolskiej.

– Dopytuję o muzykę, bo był Pan swego czasu jednym z organizatorów projektu „Rock On” dla miłośników muzyki rockowej. Czy ten projekt jest kontynuowany? A może ma inną formułę?

– „Rock On” to była jednorazowa seria spotkań na Uniwersytecie Opolskim dla uczennic i uczniów szkół średnich. Obecnie ta formuła już nie istnieje, ale podobne cele udaje mi się realizować w nieco mniej sformalizowany sposób: poprzez nieregularne wizyty w zaprzyjaźnionych szkołach, u zaprzyjaźnionych nauczycielek i nauczycieli oraz w ramach cyklu tego typu spotkań odbywających się w Bibliotece Obcojęzycznej WBP w Opolu. A przede wszystkim od wielu lat – i to na długo przed pojawieniem się „Rock On” – regularnie prowadzę tego typu zajęcia dla studentek i studentów UO w ramach kilku różnych kursów „Rock Studies”. Pomijając kwestie formalne, kwestie nazwy itp., idea prezentowania innym osobom ciekawych zagadnień kulturowych muzyki rockowej i wspólne obcowanie z tą muzyką cały czas ma się dobrze. Dodam przy okazji, że wszelkie tego typu aktywności są jednymi z moich najulubieńszych – i to też jest ta sfera, gdzie zawodowe spotyka się z prywatnym.

– No i tak od poezji przez muzykę dochodzimy do pisania w ogóle… Ostatnia Pana książka „Na stykach iskrzy: literackie konteksty rocka” z 2023 roku to obraz łączący literaturę i muzykę. Skąd pomysł na takie zestawienie, w którym czytelnik może wejść we wnętrze piosenek, poznać twórczość od strony nie tylko muzycznej?

– Takie spojrzenie wynika z omawianej już wcześniej pasji. Ale też z przeświadczenia, które, na szczęście, szokuje już coraz mniejszą liczbę ludzi, a które mówi, że muzyka rockowa, ze szczególnym naciskiem położonym na warstwę tekstową piosenek, jest tak samo pełnoprawnych uczestnikiem kultury (właśnie: kultury, a nie „tylko” popkultury) jak poezja, proza, dramat czy film. A skoro rock jest częścią kultury, to nie tylko można, ale wręcz należy badać go na serio, używając podobnych metod interpretacyjnych jak w zastosowaniu do innych tekstów. I właśnie to tą książką staram się robić.

– Czy można powiedzieć, że książka w pełni oddaje Pana wewnętrzne zamiłowanie do muzyki?

– Chyba nie chciałbym, żeby jakakolwiek moja aktywność nosiła cechy „pełności”, bo to mogłoby oznaczać, że dany projekt jest zamkniętą sprawą. Tak nigdy nie jest, a w odniesieniu do tej książki, o której Pani wspomina, to już zupełnie nie. To bardziej jakiś wyimek kultury rocka przefiltrowany przez moją wrażliwość, bo oczywiście dobór tematów oraz wybór artystek/artystów, o których tam piszę, jest stuprocentowo autorski. Czyli jeśli podejść by do Pani pytania z nieco innej strony, to można by też powiedzieć, że tak: książka jest refleksją moich pasji; zresztą nie tylko na poziomie wyboru tematyki.

– Ma Pan na koncie również wiele artykułów, które można przeczytać w prasie literackiej. Świadczą one o wszechstronności zainteresowań – nie tylko muzyką, ale również literaturą i sztuką. Gdyby miał Pan w kilku słowach powiedzieć, skąd bierze się u Pana taki szeroki wachlarz dociekliwości?

– Jestem ciekawy świata, a sztuka wydaje mi się dawać jego najpełniejszy obraz. Jeśli coś mnie porusza, prowokuje, drażni, zachwyca, to tak już mam, że lubię o tym mówić i pisać. To taka wewnętrzna potrzeba, za którą nie stoi jakaś wyrachowana strategia. Piszę, bo lubię. I piszę o tym, co lubię. Tak już po prostu mam.

– Co przewiduje Pana w najbliższych planach literacko-muzycznych?

– Robić dobrze swoje przy jednoczesnym, nieustannym otwieraniu się na nieznane i tym samym rozwojowe. Oznacza to, że niekoniecznie planuję rozpoczynanie jakichś radykalnie nowych projektów, a za to rzetelnie i z pełnym zaangażowaniem kontynuować te już rozpoczęte. Po wydaniu „Na stykach iskrzy” zastanawiałem się, co dalej z tą najważniejszą i najpoważniejszą z moich aktywności, a więc aktywnością badawczo-akademicką. I z czasem zaczynam dochodzić do wniosku, że literacko-kulturowe konteksty rocka mają mi jeszcze sporo do zaoferowania. Mam więc nadzieję, że i ja będę miał coś do zaoferowania im (oraz wszystkim tym, które/którzy będą chcieli o tym czytać i tego słuchać).

Rozmawiała:
SYLWIA KANICKA