WARSZAWSKI: W podróży pociągiem EIC “Posejdon”

Fot. Pixabay.com

Wsiadłem do pociągu EIC “Posejdon” z wielką radością, że znowu zobaczę moją ukochaną Ustkę, za którą cały rok tęskniłem. W przedziale miałem miłe towarzystwo – trzy kobiety w wieku czterdzieści plus, które jechały do sanatorium do Kołobrzegu. Śmiały się, częstowały śliwkami… Jedna z nich, która zaczesała włosy do góry, była nieco wyniosła. Okazała się właścicielką butiku pod Warszawą. Zdarzało się jej strofować i upominać swoje koleżanki. Podróż jednak upłynęła miło i bardzo szybko. Nim się obejrzałem, musiałem wysiadać w Słupsku.

Nigdy w życiu nie widziałem tak wychudzonych konduktorów, którzy równie dobrze mogliby żyć kilkadziesiąt lat temu i zostać wyzwoleni z obozu koncentracyjnego Auschwitz. Jeden z nich, z hiszpańską bródką, nosił spodnie na szczepki. Był miły, w przeciwieństwie do pana Mariusza, pracownika wagonu restauracyjnego, chodzącego po pociągu z małym wózeczkiem i wpychającego podróżnym po małej wodzie mineralnej.

– Dla pani woda, dla pani, dla pani, i dla pana – zakomunikował pan Mariusz.

Pysk miał przepity, jak nietrzeźwiejący alkoholik. Wychudzony był jeszcze bardziej niż jego koledzy konduktorzy. Można by snuć podejrzenia, że nie pił codziennie, ale a nawet i kilka razy dziennie. Jego tępy i zmęczony wyraz twarzy zdradzał go na odległość. Lekko chwiał się na nogach i ciężko mu szło zbieranie myśli. Długo je zbierał i przeżuwał… jak bęcwał.

– Tak, dla mnie niegazowana – powiedziała grubsza blondyna.

– I dla mnie – dodała siedząca obok niej koleżanka.

– Proszę, proszę – podał im po butelce wody pan Mariusz. – Mam już tylko gazowaną – poinformował. – To dla pani będzie gazowana – powiedział do wyniosłej szczupłej blondyny.

– A dla pana – spojrzał na mnie swoim pijackim wzrokiem – jaka ma być?

– Żadna! – odpowiedziałem stanowczo.

– No weź pan jedną wodę, to będę miał większą premię – wypalił pracownik Warsu.

– Nie chcę wody – w jasny sposób mu zakomunikowałem.

– Nooo… dobrze – odpuścił pan Mariusz.

Pan Mariusz sprawiał wrażenie, jakby mógł pracować w albańskim domu publicznym w charakterze alfonsa. Mógł podsyłać zgrabne Albanki szefom okolicznych gangów, którzy tłukli się pomiędzy sobą o strefy wpływów w gangsterskim półświatku. Gdy któremuś z nich nie podobała się zamówiona dziewczyna, nasyłał na Mariusza swoich ludzi z długolufową bronią. Oni upokarzają go, odlewając się na jego psyk i spluwając. Mariusz siada na twardym krześle i płacze… Jest sponiewierany… Opluty i nieszczęśliwy. Czuje się tak, jakby był prześladowanym Brunonem Schulzem przez gestapowców, którzy pozbawili życia autora “Sklepów cynamonowych”.

Tymczasem gdzieś dalej młoda dziewczyna, która na co dzień była tancerką erotyczną w jednym z nocnych klubów w Warszawie, migdaliła się z dwoma dresiarzami. Próbowali ją łapać za to i owo, jeden z nich nawet mocno klepnął ją w pośladek. Było słychać, jak z rozkoszy tylko zapiszczała.

Czy pan Mariusz mógłby prowadzić kolejowy burdel? Na przykład, zamiast małej butelki wody, proponować klientom skorzystanie z usługi tej czy innej panienki? Kto wie… Może mógłby też być zamaskowanym członkiem gangu porywaczy psów. Gdzieś w Grójcu pod Warszawą mógłby je przecież przerabiać na smaczne pulpety i sprzedawać klientom Warsu.

Pan Mariusz przypominał mi innego Mariusza, kelnera restauracji Kameralna w Warszawie. Ten drugi Mariusz (też niesamowicie wychudzony), stojąc za barem, często spożywał ukradkiem alkohol… Był świrem, który gościom Kameralnej opowiadał o tym, jak buduje czołg (!). Nie byłby sobą, gdyby nie dodawał swojej dyżurnej opowieści o chęci odbycia stosunku seksualnego z muchą.

– Jak pan myśli – pytał z trudną do przecenienia miną – czy to jest możliwe, żeby dorosły mężczyzna mógł zapłodnić samicę muchy?

Inny Mariusz, zwany Baranem, studiował ze mną politologię na katolickiej uczelni. Miał nieco dłuższe kręcone włosy, był napalony jak ogier i nigdy nie przepuścił żadnej młodej kobiecie. Kiedyś Pablo Osioł zapytał go w czasie naszej imprezy:

– Dlaczego nie pijesz?

– Bo palę – odpowiedział Baran.

Po chwili, gdy Baran sięgnął po browara, Pablo zapytał:

– Dlaczego nie palisz?

– Bo piję… – usłyszał w odpowiedzi.

Mariusz Baran na co dzień jeździł zepsutą tavrią, w której ogrzewanie chodziło cały czas, nawet w maju. Czuliśmy się wtedy jak w piekle… Miał zaraz sprzedawać ten przeklęty samochód, ale nie przypominam sobie, żeby to zrobił.

JÓZEF WARSZAWSKI