CHUDZIO: Co gryzie Sylvię Plath?
Jak wielkim balastem może być wrażliwość i czy w połączeniu z geniuszem stanowi mieszankę wybuchową? Pytania te nie opuszczały mnie podczas lektury książki Sylvii Plath “Johnny Panika i Biblia Snów oraz inne opowiadania”, wydanej w tym roku przez Wydawnictwo Marginesy, w doskonałym przekładzie Agi Zano.
Nie będę ukrywać, że bardzo na tę książkę czekałam, mimo że nigdy nie należałam do zagorzałych wielbicielek poetki. Owszem, przeżyłam fascynację jej osobą na studiach, kiedy to po przeczytaniu “Szklanego klosza” poczułam się głęboko poruszona zarówno lekturą, jak i faktem, że autorka niedługo po wydaniu powieści popełniła samobójstwo. Miałam też kilka złotych myśli autorki zapisanych z tyłu zeszytu do literatury angielskiej (“Od czego warto się trzymać z daleka, do tego warto się zbliżyć”) i pamiętam miękkość w głosie wykładowczyni czytającej nam jej wiersz podczas zajęć. Potem jednak Sylvia Plath zniknęła z mapy moich literackich fascynacji na wiele lat i powróciła z tą oto niezwykłą lekturą.
Przepięknie wydany almanach zawiera wszystkie znane opowiadania poetki, włącznie z nietłumaczonym nigdy dotąd na język polski tekstem: “Mary Ventura i dziewiąte królestwo”. Zabrałam ten zbiór ze sobą do walizki na wakacje w Grecji i karmiłam nim głowę i duszę otoczona błękitem morza oraz brzęczeniem cykad.
Na niemal pięciuset stronach przepastnego tomu znajdujemy Sylvię Plath w bardzo wielu odsłonach – poważną i z humorem, w szczycie formy oraz potykającą się, feministyczną oraz hołdującą tradycyjnym wartościom patriarchalnego świata, poetkę szafującą metaforami, ale i konkretną oraz oszczędną w formach wyrazu kronikarkę. Opowiadania Plath są bardzo zróżnicowane, poruszają wiele tematów i wątków, a wśród powtarzających się motywów przewijają się sny, ocean i morze, wojna, więzi rodzinne, rola kobiety w społeczeństwie czasów powojennych, a także lęk i motyw szpitala psychiatrycznego.
Można się pokusić o stwierdzenie, że proza Plath jest na wskroś przesiąknięta jej życiem i nasączona duchem tamtych czasów. Życie Plath autorki przeziera właściwie przez wszystkie strony tego zbioru i sądzę, że nie trzeba być jej biografem, aby to zauważyć. Jakby na dowód tego, pomiędzy czterema częściami składającymi się z opowiadań Plath z różnych okresów jej twórczości, znajduje się część zatytułowana “Wyimki z dziennika”, zawierająca zapiski Sylvii z czasów studiów w Cambridge, podróży po Hiszpanii oraz wspólnego, codziennego życia z Tedem Hughesem.
Początkowo przyjęłam ją ze zdziwieniem, sceptycyzmem, a nawet pewnego rodzaju zniecierpliwieniem, bo oto wyrwano mnie spośród onirycznych historii pachnących morzem i pisanych głównie prozą poetycką i wrzucono w wir studenckiego życia Plath wypełnionego imprezami i imionami poznawanych mężczyzn, czy też do życia Sylvii z Hughesem i ich pobytu w Hiszpanii. Wkrótce jednak to właśnie tą część uznałam za największą wartość dodaną całego zbioru, bowiem historie z pamiętnika poetki powracają w opowiadaniach z kolejnej części (Opowiadania z Lilly Library) – w cudowny sposób przetworzone i podkoloryzowane.
Myślę, że zaprezentowany w ten sposób proces powstawania opowieści zaciekawi nie tylko aspirujące jak ja pisarki, ale też wszystkich czytelników, dla których Sylvia Plath jest kimś więcej niż nazwiskiem w szkolnym podręczniku. “Wyimki z dziennika” i późniejsze opowiadania na nich oparte – na przykład “Ta wdowa Mangada” – stanowią swoistą wiwisekcję umysłu poetki, pozwalając nam wglądnąć w jej sposób postrzegania i przetwarzania rzeczywistości.
Jest dla mnie w “Wyimkach…” coś jeszcze – Sylvia Plath bez filtrów i zasłon dymnych, bez szyfrów w postaci zmienionych imion, metafizycznych wydarzeń i wyszukanych środków wyrazu, które skazują tekst na niedosłowność i metaforyczność. Zastajemy w tej części Sylvię Plath jako Sylvię Plath – nieukrywającą się pod postacią bohaterki opowiadania, otwarcie przyznającą, że czasem czuje się głupia, dziewczynę z kompleksem niższości, pragnącą od życia tego, co wszyscy – docenienia, spełnienia, przygody i miłości.
Żeby jednak docenić część dziennikową zbioru, trzeba się zmierzyć z całością – zapoznać się zarówno z bardziej znanymi utworami autorki w części pierwszej, w której oprócz tytułowego Johnnego Paniki i opowieści silnie osadzonych w amerykańskich realiach lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych znajdziemy przecudowny, przesiąknięty melancholią i pachnący glonami tekst “Ocean 1212-W”, jak i z dalszymi opowiadaniami tej antologii, z których najbardziej zapadły mi w pamięć “Języki z kamienia” oraz “Chłopiec z delfinem”. To pierwsze opowiadanie opisuje bolesne doświadczenia szpitalne, drugie natomiast w niesamowity sposób wkłada czytelnika w sam środek upojonego alkoholem umysłu i sprawia, że naprawdę kręci mu się w głowie.
Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o tym, że proza Sylvii Plath jest według mnie w znacznej części zbioru tożsama z poezją i że pokazuje nam dobitnie jak genialną wirtuozką słowa była jego autorka. Światy malowane przez nią na kolejnych stronach antologii są tak dokładne, wyraziste i barwne, że momentami z wrażenia zapiera nam dech. Czytając miałam przemyślenie, że podczas gdy współcześnie silimy się na instagramowe rolki i relacje, ludzie żyjący przed stoma laty mieli poetów jak Sylvia Plath, potrafiących za pomocą języka oddać to, co my dziś umiemy utrwalić za pomocą nowoczesnych obiektywów i technologii. Opisy Plath pozostawiają po sobie w głowie tak barwne i trwałe obrazy, że żadna rolka czy film nie są w stanie z nimi konkurować.
Wśród wielu opowiadań w “Johnnym Panice…” to, co zwyczajne przeplata się z nadzwyczajnym, przyziemność miesza się z grozą, a dosłowność nierzadko płynnie przechodzi w to, co metaforyczne i alegoryczne, jednak Plath potrafi to zrobić nienachalnie i subtelnie. Jest to wspaniale przedstawione w “Mary Venturze i dziewiątym królestwie”, które pozostawia prawdziwą dowolność interpretacji oraz w innym z moich ulubionych opowiadań: “Niedziela u Mintonów”, w którym niepozorne popołudnie dwojga starszych ludzi za sprawą głównej bohaterki zamienia się w spektakl niesamowitości.
W “Niedzieli” pojawia się ponadto kolejny z powracających w tomie motywów – rodzeństwa, a dokładniej brata i siostry – co również zdaje się mieć autobiograficzny rys, zważywszy na to, że Sylwia Plath miała brata Warrena.
“Johnny Panika i Biblia Snów” to dla mnie niesamowity kalejdoskop myśli, doświadczeń, talentów i bolączek autorki, pokolorowanych niczym szkiełka i zręcznie wymieszanych za pomocą fikcji i fabuł. Mimo że część opowiadań ma swoich głównych bohaterów, Plath zdecydowanie stawia na bohaterki. Są to przeważnie kobiety inteligentne i wrażliwe, nierzadko niejako jakby uwikłane w rolę matki albo bacznie się kobietom w tej roli przyglądające. Bywają melancholijne i smutne, sprawiają wrażenie poszukujących i samotnych. Czytając, niejednokrotnie stawiałam sobie pytanie: Ile siebie oddała Plath danej bohaterce? Czy byłaby szczęśliwsza w świecie nieoczekującym od kobiet tak wiele jak w tym powojennym? Czy wybitne osoby w ogóle powinny zakładać rodziny? Czytałam tę książkę niczym jedyną w swoim rodzaju autobiografię Sylvii i polecam ją każdemu, kto poszukuje nieoczywistych odpowiedzi na niełatwe pytania, nie tylko te dotyczące autorki.
JOANNA CHUDZIO
Sylvia Plath, “Johnny Panika i Biblia Snów oraz inne opowiadania”, przekł. Aga Zano, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024.