Czas na poezję: MARIOLA KANTOR

Życie
chcę cię odnaleźć
w poszumie drzew
rytmicznie kołyszących się
nade mną
w słońcu nieśmiało przebijającym
przez chmury
w ziemi wilgotnej od perlistej rosy
dającej bytowanie najmniejszemu źdźbłu
w powtarzającym się
cyklu odradzającej natury
w bezpieczeństwie trwania
co dzień poddawanemu
w wątpliwość
chcę cię odnaleźć
w oddechu wiatru
śpiewającego pieśń dziękczynną
o tym że istniejesz
Kamień
zamieniłam się w kamień
nie słyszę
twoich stłumionych słów
jest tak głucho i pusto
jakby ktoś w swej tęsknocie
do ciszy przywoływał same
westchnienia
zamieniłam się w kamień
nie widzę ani twoich oczu
ani rąk
jest tak ciemno ponuro
jakby ktoś spragniony słodkich
ust zastawił na mnie pułapkę
niewidzialną
zamieniłam się w kamień
_ _ _
to tylko serce drży
jak w malignie rozpryskując
z oczu strumienie łez
one w swej próżności
zapełnią nawet suchy
bezkresny ocean
Ktoś
ktoś wyszedł – trzasnęły za nim drzwi
wyjechał – ostatni wagon znikł
ktoś uciekł – pofrunął za nim liść
ktoś wróci – listek w nadziei drży
ktoś poszedł – być może w siną dal
ktoś ruszył – drogą w nieznany świat
ktoś pobiegł – by dogonić myśl
ktoś idzie – czy warto tu przyjść
ktoś odszedł – bo nie mógł tu być
zostawił – uchylone drzwi
ktoś patrzy – choć nie widzi nic
ktoś widzi – jego nie widzi nikt
ktoś zniknął – by inny mógł być
ktoś żyje – jak sen musi przyjść
ktoś odszedł – i urwał się płacz
nie wróci – już stoi u bram
ktoś wrócił – bo wysłał go ktoś
powrócił – by zrozumieć coś
zostawił – swą cząstkę u drzwi
zrozumiał – nie rozumie nic
Jak jedwab
a gdybyś był obłokiem
otulona miękkim puchem
będę trwać
motyl usiadł na białej filiżance
rytmiczne pulsowanie krwi
unosi dotyk skóry
szorstkim językiem nie oszukasz
pod skórą jesteś gładki jak jedwab
musisz znaleźć źródło
iść drogą przez grudy
po kasztanach spadających na chodnik
gdzie mrówki przechodzą pośpiesznie
a cień liścia odbija się na pniu drzewa
zanurzam się w otchłani snów
sfrunąłeś złotym motylem
na moją głowę
Podróż
spakowała do walizki
ubrania buty drobiazgi
wcisnęła zdjęcia listy wspomnienia
zwinęła w rulon przeszłość
przewiązała sznurkiem od bielizny
przerzuciła wszystko przez ramię
nie mogła tylko pozbierać myśli
rozsypały się po kątach
pochowały w zakamarkach domu
w kurzu pod szafą
musiała je odnaleźć
postawiła bagaż przed drzwiami
niezauważona usiadła w milczeniu
rozprostowała nogi
myśli zaczęły przybiegać
poczuły się znowu jak w domu
pozbierała myśli
noc zakryła swoim całunem drzewa
gwiazdy pochowały się w popłochu
księżyc tylko zerkał wciąż ukradkiem
na samotność która czai się za miastem