JASTRZĄB: Globalizacja słów

Fot. Pixabay.com

Ostatnio przygnębiają mnie rozmaitego rodzaju złachmycenia i upadki. Postanowiłem więc “pójść po rozum do głowy” i zastanowić się, co się z nami porobiło. Że zaś “chodzenie po rozum” zajmuje mi coraz więcej czasu, dopiero po godzinie intensywnych medytacji doszedłem do wniosku, iż nie ma wyjścia: musimy ponownie nauczyć się używania rozsądku w mowie, piśmie i na ambonie; niegdysiejsza subtelność, wrażliwość czy umiar w wypowiedziach, zostały zastąpione przeszczekiwaniem rozmówcy, uniemożliwiającym  porozumienie.

Zamorskie języki z powodzeniem zagnieździły się w umysłach Polaków. W przeszłości dopadały nas makaronizmy, germanizmy, rusycyzmy, francuskie zapożyczenia. Stały się naszą integralną częścią i weszły nam w mózg społeczny. Rzutowały na pokaleczoną poetykę naszych wypowiedzi. Jednakże bądźmy sprawiedliwi: nie tylko myśmy robili za papugi.

Cały świat opanowały anglojęzyczne łamańce; przyszła moda na zachwyty i przeproszenia po tamtejszemu: “wow” lub “sorry”. Wyrażenia te śmigają również po polszczyźnie. Panoszą się po miedzach z płaczącymi wierzbami. Nie ominęły igloo, zagnieździły się na pustkowiach Bliskiego Wschodu, dotarły do krain turbanów, meczetów i dromaderów. Znalazły też przytulisko na Antarktydzie i niedługo niedźwiedzie polarne zaczną porykiwać w dialektach amerykańskich.

Mówiąc krótko, moda na zapożyczenia jest powszechna. A jeszcze krócej: wszystkie nacje zaakceptowały ją bez oporu. Pogodziły się, że język angielski jest międzynarodowym, uniwersalnym i wspólnym, jak zatrute powietrze. Afryka i Europa, uległy owemu snobizmowi i nie ma przed nim ucieczki; czy to w Chinach, czy na wyspach Olaboga, w byle zakątku planety, znajduje się Zulus z Grenlandii szwargoczący po globalnemu.

Mało kto się temu sprzeciwia. Spora część piszących nie odważa się mówić poprawnie. A nie odważa się, bo nie szuka zamienników obcych słów i nie chce wyjść na zrzędliwych moralistów z purystyczną ekierką i językowym strychulcem.

Upowszechnieniu też ulega wulgaryzacja: słowa używane w środowisku spelunkowym, zawędrowały na salony z kulturą. Wzięły się z przekonania, że gdy przeklinasz, to jesteś wiarogodny, bardziej szczery, masz otwarty czerep, jesteś równy chłop lub wyzwolona baba; swojska dusza.

Są dopuszczalne, a nawet wskazane (w śladowych ilościach) w trakcie opowiadania kawału. Ożywiają go jędrnością; dowcipy bezmięsne stają się niezjadliwe. W pozostałych anturażach są zaledwie beznadziejną formą elokwencji.

Mówią tak politycy, mówią ich dworzanie. Zwyczaj ten nie oszczędził artystów, ludzi pióra, pędzla i batuty; kto żyw i kto nie żyw, sobaczy na cały regulator. Bluzganie, dosadność, ekspresja przekazu, plebejskie narracje – są to metody stosowane zbyt często. Nagminnie i przez to – przesadnie. A jak wiadomo, nadużywanie jakiegokolwiek słowa, osłabia siłę i wymowę tekstu. Nie mówiąc o tym, że, kiedy zastępują przecinek, drażnią skąpstwem wyrazu.

MAREK JASTRZĄB