HEBEL: Eksperymentalna powieść o przeznaczeniu

Chyba nie można się ze mną nie zgodzić, że Szczepan Twardoch nie jest już niestety tym pisarzem, spod pióra którego wyszedł “Król”. To była powieść, którą czytałem z ogromnym zachwytem i później nawet dwukrotnie wybrałem się do Teatru Polskiego w Warszawie, żeby móc podziwiać przełożenie tego utworu na teatralną scenę. Szkoda, że Twardoch już nie pisze w sposób, w jaki napisał chociażby “Byka” – też znakomicie wystawionego na teatralnych deskach we współpracy z Robertem Talarczykiem w warszawskim Teatrze Studio.

Inne utwory tego pisarza potężnie mnie znużyły – myślę o “Królestwie”, które jest powieścią nudną jak flaki z olejem, ale podobnie mógłbym wyrazić się o “Pokorze” czy “Chołodzie”. Zastanawiam się, co miałbym odpowiedzieć na pytanie o moje wrażenia po lekturze najnowszej powieści Twardocha “Powiedzmy, że Piontek”? Powiedziałby, że z jednej strony jest to powieść o marzeniach, przeznaczeniu, ale z drugiej – nie da się nie zauważyć, że jest to utwór, w którym pisarz eksperymentuje zarówno w obrębie języka, czasu, jak i fabuły. Tym samym prowadzi swoistą grę z czytelnikiem, usiłuje zwodzić go na manowce, co wprowadza potworne zamieszanie, które nawet przybiera postać wielkiego chaosu.

Bohaterem najnowszej powieści Szczepana Twardocha jest Erwin Piontek, górnik strzałowy, który marzy o tym, żeby jak Teliga opłynąć dookoła świat. Utwór czyta się świetnie do siedemdziesiątej siódmej strony (całość liczy dwieście pięćdziesiąt stron). Pisarz wymyśla rzeczy niestworzone, np. przenosząc głównego bohatera do Niemieckiej Afryki Zachodniej w 1905 roku, żebyśmy w kolejnej odsłonie mogli zobaczyć go w naszym kraju w nieodległej przyszłości. Można odnieść wrażenie, jakby Szczepan Twardoch chciał za wiele pomysłów zrealizować w tej jednej powieści. Nie mam wątpliwości, że chyba niepotrzebnie wprowadza również mało istotne dygresje na temat wojny w Ukrainie.

Powieść składa się z trzech odrębnych wątków, które pisarz próbuje połączyć postacią głównego bohatera. Widzimy więc Erwina Piontka jako emerytowanego górnika, który postanawia wydać oszczędności swojego życia i zrealizować marzenie, żeby opłynąć świat bez zawijania do portów. Następnie autor przenosi nas ze swoim bohaterem do końcówki XIX wieku na tereny dzisiejszej Namibii, gdzie Piontek służy w szeregach armii Cesarstwa Niemieckiego, które kolonizuje część zachodniej Afryki. Przypadkowo poznaje przywódcę tubylców walczących przeciwko niemieckim rządom kolonialnym – Hendrika Witbooi, któremu zaczyna towarzyszyć. Trzecia odsłona Erwina Piontka okazuje się sobowtórem dyktatora Ludowego Państwa Polskiego, które po 2028 roku powstało w kraju nad Wisłą. Ten byt państwowy, który zrodził się w konsekwencji wcześniejszego ataku zbrojnego Rosji i Białorusi, jest dyktaturą podporządkowaną Kremlowi.

Każdy z Piontków jest w pewnym sensie dokładnie tym samym człowiekiem – tak samo zbudowany fizycznie i posiada takie same geny. Różnią się jedynie doświadczeniami życiowymi. Pisarz przedstawia nam ich historie i opowiada o dokonywanych wyborach moralnych, tym samym zachęcając do zastanowienia się nad fundamentalnym pytaniem o kondycję ludzką. Można by bowiem pytać, czy kształtują nas okoliczności, w jakich przyszło nam żyć? Bo może jest inaczej – jesteśmy w stanie formułować samych siebie niezależnie od tego, co nas spotyka.

W ostatniej części powieści Twardoch przenosi swojego bohatera w wymiar czysto polityczny. Żyje on w Ludowym Państwie Polskim, w którym rządzi Naczelnik Państwa prof. Zenon Wilk. Bohater Twardocha ma być jego sobowtórem (sic!) i odciążać głowę państwa od mniej istotnych i bardziej prostych (jakkolwiek często czasochłonnych) zadań. Ma też wygłaszać publiczne przemówienia, jako przebrany za dyktatora. Rozbawił mnie pomysł dyktatora Wilka zamykającego w obozie odosobnienia przedstawicieli dwóch rządzących dotąd naprzemiennie ugrupowań, zapewniając im przy tym wygody, o jakich często zwykli obywatele mogliby pomarzyć. Co więcej – pozwolił im nawet na stworzenie wewnętrznego samorządu gminnego. Widać, że kreatywność Szczepana Twardocha jest po prostu niezawodna. Ale też rozpostarł się na mojej twarzy wielki uśmiech, kiedy czytałem o potrzebie budowania lokalnej potęgi Polski, np. poprzez zawarcie sojuszu z Serbołużyczanami. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy na wiecu wystąpili ich przedstawiciele – alkoholicy. Podczas przemówień mieli oni bowiem halucynacje i widzieli Chrystusa, który przybył na gorejącym, słonecznym rydwanie, aby panować na ziemi. Oczywiście, nie jest tu trudno dostrzec wielkiej ironii pisarza. Nie mam wątpliwości, że za to z całą pewnością należą mu się wielkie brawa.

Powieść Szczepana Twardocha byłaby dziwna, gdyby nie miała podtekstu czysto filozoficznego. W obrębie rozważań Erwina Piontka znajduje swoje miejsce osamotnienie jednostki, uwikłanej w relacje międzyludzkie, czy to skupione w obrębie rodziny, czy też społeczeństwa konsumpcyjnego. Odnajdziemy w nich również wątek alienacji i problematyki zagubienia i braku możliwości odnalezienia się w galopującym społeczeństwie. Zgadzam się z jednym – Szczepan Twardoch serwuje nam intelektualną ucztę, do której na pewno warto zasiąść.

JAROSŁAW HEBEL

 


Szczepan Twardoch, “Powiedzmy, że Piontek”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024.