HEBEL: Czy Rosja jest taka straszna?
Przyznaję, że nigdy nie byłem w Moskwie, Petersburgu czy gdziekolwiek indziej w Rosji. Ten kraj mnie fascynuje, ale i zarazem przeraża. Nie podoba mi się jednak, że po agresji Rosji na Ukrainę dochodzą w naszym kraju do głosu rusofobowie, którzy usiłują innych przekonać, że dosłownie wszystko, co rosyjskie, miałoby być złe. Człowiek wykształcony i cokolwiek myślący na pewno nie wyrzuci do śmietnika twórczości Dostojewskiego, Czechowa czy Gogola. Pójdźmy jednak dalej – no bo przecież “Jezioro łabędzie”, “Śpiąca królewna” czy “Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego to są arcymistrzowskie balety, które zostały stworzone przez człowieka obdarzonego fenomenalnym wręcz muzycznym i artystycznym talentem. Nie wspominam już o jego symfoniach, operach, uwerturach czy koncertach.
***
Czy mam jakieś wspomnienia z dzieciństwa związane z Rosją? Przychodzi mi na myśl całkiem zabawna kreskówka “Wilk i zając”, która w latach 80. była wyświetlana w polskiej telewizji jako wieczorynka dla dzieci. Ale też pamiętam z czasów PRL-u paczki ze słodyczami od rosyjskich dzieci z Leningradu. Wtedy nie wiedziałem, że podarowane nam cukierki były wyprodukowane z prawie że zrabowanego polskiego cukru. No i… opowieść dziadka, jak ładował do pociągu towarowego zboże. Spadła mu tam czapka, pociąg odjechał… Za jakiś czas, gdy wracał, na stacji rozległ się okrzyk ze znajdującego się tam megafonu: “Zboże ze Związku Radzieckiego! Zboże ze Związku Radzieckiego!”. Wraz z tym zbożem wróciła dziadka czapka. Gdy dziadek to opowiadał – o ile dobrze pamiętam – chodziłem do podstawówki. Języka rosyjskiego uczyła nas rusycystka, która potrafiła podbiec do ucznia piszącego na tablicy i uderzyć o nią jego głową. To ona pod groźbą nieotrzymania promocji do następnej klasy, wlepiała nam legitymacje Towarzystwa Przyjaźni Polsko–Radzieckiej.
***
Gdyby żył dziadek ze strony mojej mamy, skończyłby w tym roku sto lat (!). Pamiętam, jak dziadek zasiadał w dużym pokoju, włączał telewizor i jednocześnie opowiadał, jak to sowieccy sołdaci w czasie klęski wrześniowej zachodzili u nich na wsi do gospodarstw i rabowali: “Chciał wziąć gęś, to brał gęś. Chciał wziąć świnię, to brał świnię. Chciał wziąć kobietę, to brał kobietę”. Dziadek był naocznym świadkiem tych bestialstw, o których przecież przez wiele lat po wojnie w ogóle się nie mówiło. Później dziadek został wzięty na roboty do Niemiec i można powiedzieć, że swoje przeżył. My zaś byliśmy karmieni serialami fałszującymi naszą historię, jak np. “Czterej pancerni i pies” czy “Stawka większa niż życie”. Co do serialu o załodze “Rudego” to chyba nie trzeba dodawać, że jest to bardzo zakłamany obraz – zarówno wojny, jak i relacji polskich żołnierzy z sowieckimi sołdatami. Zakłamana jest też miłość Janka Kosa (Janusz Gajos) do Marusi (Pola Raksa), która – jak kiedyś stwierdził prof. Paweł Wieczorkiewicz – mogłaby być co najwyżej tzw. żoną polową. Bardziej adekwatne jest jednak określenie “dziwki polowej”, która po kolei spała z każdym żołnierzem ze swojej kompanii.
***
Czytałem wstrząsające pamiętniki anonimowej Niemki, która przeżyła istne piekło po wkroczeniu Armii Czerwonej do Berlina. Były to nieustające grabieże, gwałty i podpalenia poniemieckiego mienia. Sowieci nie przepuścili żadnej napotkanej żywej kobiecie, niezależnie od tego, czy była młoda i atrakcyjna, czy też dobiegała już wieku starczego. Azjatycka cywilizacja sowieckich sołdatów wzięła górę nad przegranymi. Mógłbym dodać, że znakomicie w filmie „1920 Bitwa Warszawska” sowieckiego komandira zobrazował Jerzy Hoffman. Wręcz realistycznie zagrał go Adam Ferency, dla którego zgodnie z wykładnią Feliksa Dzierżyńskiego zabić uznanego za “wroga rewolucji” to było tak jak splunąć.
***
Gdy miałem naście lat, sympatyzowałem z radykalnie niepodległościową Konfederacją Polski Niepodległej i też – podobnie jak nasi prawicowcy dzisiaj – wszystko, co rosyjskie, najchętniej spaliłbym na stosie. Przemawiało do mnie hasło wykrzykiwane przez działaczy KPN-owskich młodzieżówek pod bazami wojsk radzieckich w Polsce: “Sowieci do domu!”. Chodziłem wprawdzie do kiepskiej szkoły średniej, ale na lekcji języka polskiego omawialiśmy “Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zaczytywałem się w “Na nieludzkiej ziemi” Józefa Czapskiego, ale również czytałem “Myśl w obcęgach” Stanisława Cata-Mackiewicza. Wtedy byłem zniesmaczony, gdy na wycieczce szkolnej do Trójmiasta całą klasą poszliśmy w Gdańsku na “Biesy” Dostojewskiego. Zupełnie inną jest kwestią, że u nas w kraju nad Wisłą nie umie się wystawiać dzieł Fiodora Dostojewskiego. Dlatego też na ogół powstają wielkie knoty, których widzowie nie są w stanie strawić.
***
Obecnie nie zmieniłem swojego stosunku do rosyjskiej polityki, która jest imperialna i naznaczona wielką krzywdą i uciskiem krajów, przeciw którym jest wymierzona. Można jednak, a nawet należy oddzielić literaturę od polityki. Trzeba jednak do tego dojrzeć… Nikt mnie nie przekona, że istnieje bardziej wartościowa literatura od twórczości rosyjskich klasyków. Można by jednak pytać, jak to się dzieje, że naród, który ma Czechowa, Dostojewskiego czy Gogola, ma także Lenina, Stalina, a teraz Putina? Podobne pytanie stawiali sobie antropologowie i socjologowie, którzy nie rozumieli, jak Adolf Hitler mógł zdobyć władzę w kraju, z którego pochodził Goethe, Heine czy Thomas Mann? Czasami tak bywa, że dochodzi do niezrozumiałych paradoksów. Nie zmienia to jednak faktu, że wybitna literatura często powstaje w krajach uciemiężonych politycznie.
***
Na kanale “Dudek o Historii” prof. Antoni Dudek powiedział, że teraz mamy najdłuższy okres w naszych dziejach od czasu rozbiorów, kiedy to na ziemiach polskich nie ma rosyjskich żołnierzy. Dokładnie 31 lat… Dodajmy – niech ten okres trwa jak najdłużej… Nie bądźmy jednak rusofobicznymi ignorantami i czytajmy dzieła rosyjskich pisarzy, zwłaszcza klasyków. Powiem więcej – chodźmy do teatrów na spektakle zrealizowane według dzieł rosyjskich autorów. Sam nie widziałem piękniejszego spektaklu niż “Wiśniowy sad” Czechowa w reż. Krystyny Jandy. Byłem pełen zachwytu pod wpływem “Wujaszka Wani” w reż. Iwana Wyrypajewa i z wielką chęcią wybiorę się do warszawskiego Och-Teatru na “Ożenek” Gogola w reż. Janusza Gajosa. Ubolewam jednak, że w Teatrze Ateneum nie grają już “Moskwa-Pietuszki” Jerofiejewa, gdzie wielki popis kunsztu najwyżej klasy aktorstwa pokazywał wspaniały Marian Opania.
***
Cieszy mnie, że wysoka kultura rosyjska mimo wszystko co jakiś czas przebija się w naszym kraju. Twierdzę, że jest to artyzm najwyższej próby. Jakiś czas temu na naszej stronie recenzowałem płytę Tomasza Wachnowskiego & Adama Ochwanowskiego z piosenkami z repertuaru Włodzimierza Wysockiego. Gdy słucham utworu “Konie narowiste” czy “Moja cygańska”, bardzo się wzruszam i zawsze płaczę… Nasi czytelnicy wiedzą, że Adam Ochwanowski na naszej stronie opublikował w znakomitym przekładzie wiersze Jesienina. A co do polityki – mam nadzieję, że nie sprawdzi się proroctwo Szczepana Twardocha z jego powieści “Powiedzmy, że Piontek” i nie powstanie w wyniku ataku Rosji i Białorusi w kraju nad Wisłą Ludowe Państwo Polskie, które byłoby podporządkowane Kremlowi.
***
Czego złego by nie napisać o Rosji, Rosjanach czy polityce ich władz państwowych, to w niczym nie zmienia to faktu, że mają np. wybitnych pisarzy. Nie chodzi nawet o Sorokina, który pajacuje poprzez wywieranie w świadomości odbiorcy artystycznego szoku. Mogę być przypiekany żelazem, a i tak będę zachwalał niezwykle poruszającą twórczość Dostojewskiego. Nie jestem jednak aż tak zachwycony “Biesami”, jak był np. Marek Hłasko, który z pamięci potrafił cytować całe obszerne fragmenty i uważać to dzieło za najwybitniejsze i zarazem najpotworniejsze. Mnie bardziej uwiodła “Łagodna”, jak również zapadły w moim sercu “Białe noce”. Dodałbym, że “Łagodna” została sfilmowana przez Mariusza Trelińskiego, a także przeniesiona w formie słuchowiska na antenę Polskiego Radia w reż. Katarzyny Michałkiewicz. W filmie możemy podziwiać Janusza Gajosa jako lichwiarza i Dominikę Ostałowską, która wcieliła się w kupioną przez niego młodą dziewczynę. “Białe noce” zaś jako słuchowisko to istny majstersztyk! Jeżeli chciałbym powiedzieć, że Jarosław Gajewski i Marzena Gryzińska wypadli w nim fantastycznie, to zapewne nie powiedziałbym wszystkiego.
***
No cóż… rządy, ustroje… zmieniają się… Dyktatorzy umierają albo też – jak pokazuje nam historia – zostają uśmierceni. Literatura zaś – no jak choćby antysystemowa “Moskwa-Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa – dopiero wtedy zaczyna nabierać blasku i wielkości głębokiego przekazu. Zawsze powtarzam, że warto czytać rosyjską literaturę klasyczną. Nie ukrywam, że bardzo ujmuje mnie jedno zdanie z “Łagodnej” Dostojewskiego: “[…] to, co najważniejsze, tkwi wyłącznie w sercu człowieka”. Bo czy może być inaczej…?
JAROSŁAW HEBEL