FURTAK: Dlaczego nie chcę być historyczką?

Fot. Pixabay.com

Co widzisz, gdy mówię “wybitni polscy historycy”? Bo ja starszych, białych panów w marynarkach. I nie rozumiem, w jaki sposób mnie i inne kobiety ma przybliżyć do uczestnictwa w tym obrazku nazywanie nas historyczkami. Nie widzę w tym nobilitacji, a jedynie szyderczy śmiech satysfakcji “wybitnych polskich historyków”, wyrażający drwinę: “zawsze wiedzieliśmy, że nie jesteście tym samym, co my. Te wasze dyplomy, badania, to takie drobnostki”. Bo o zdrobnienia tutaj chodzi. Drogie Panie, jeśli nie wiecie, co was w tych feminatywnych formach denerwuje (a wiem, że zdenerwowanych jest wiele), to właśnie końcówka “-ka”, używana w języku polskim do tworzenia zdrobnień, jak: mgiełka, przyśpiewka, zabaweczka, laleczka, muzyczka (o zgrozo, coraz powszechniej nazywa się tak kobiety z dyplomami akademii muzycznych – jak mało ambitny, zabawny dźwięk; jakby wszystkie ich osiągnięcia na gruncie naukowym i artystycznym znaczyły tyle, co “tra la, la, la”). Tak oto są “wybitni polscy historycy” i te takie eeee… [wyraz zdegustowania] historyczki. Nie chcę już zgłębiać się w to, jak wiele satysfakcji daje niektórym panom bliskość brzmienia tego słowa z określeniem kobiety cierpiącej na histerię, ani odnosić się do ich “błyskotliwych” komentarzy w stylu: “o tak, tak, one słusznie chcą, żeby je tak nazywać, to w ich naturze”. Chciałabym tylko wyrazić swoją opinię, że ja w tym “prokobiecym” nazewnictwie widzę podział, a dorastałam w atmosferze niszczenia barier i szacunku dla idei równouprawnienia. Mam wrażenie, że tracimy to, co osiągnęłyśmy, ośmieszając się przy tym.

Gdy proklamacje na temat feminatywnych form rzeczowników zaczęły coraz częściej i głośniej pojawiać się w przestrzeni publicznej, wiele kobiet nie miało zdania na temat ich wytycznych, również wiele kobiet było zdziwionych, dowiadując się, że jakaś forma rzeczownika je obraża, że w ogóle rzeczownik, który nie jest wulgaryzmem, może obrażać. Ale skoro tak, to, jak sądzę, należy wszcząć niepokój, że wciąż w języku polskim funkcjonują takie słowa jak: miotła czy ścierka – wyłącznie w rodzaju żeńskim, co sugeruje, że do sprzątania nadają się tylko kobiety. Z kolei samochód, autobus, tramwaj – wyłącznie w rodzaju męskim, dowodzą, że tylko mężczyźni są dobrymi kierowcami. Do tego sprowadza się ta logika. A mnie, gdy tak myślę o rzeczownikach, chyba najbardziej obraża moje imię. Proszę o opinię językoznawców – dlaczego wszystkie polskie imiona żeńskie kończą się na “-a”? Bo ja z przerażeniem stwierdzam, że w swoim imieniu widzę formę dopełniacza od męskiego imienia Aleksander. Że wyraża ono uprzedmiotowienie, określa własność – “kogo jest ta kobieta? Aleksandra”. Więc może, Drogie Panie Feministki, to jest temat na batalię – w imię własnej godności zmieńmy końcówki wszystkich imion żeńskich! Może na “-x”, ono tak świetnie wyraża nijakość. Apeluję z sarkazmem, co wolę dać jasno do zrozumienia, bo obawiam się, że są panie, które dostrzegłyby w tym pomysł na działalność.

Moja niechęć do feminatywnych form rzeczowników określających to, czym zajmują się kobiety, wynika nie tylko z ich językowej konstrukcji. Nie przekonuje mnie tłumaczenie Feministek–Feminatywek, że chodzi o zaznaczenie obecności kobiet w życiu publicznym, a niepokoi, jak łatwo entuzjastami tej idei zostają mężczyźni – z jakim zapałem przyklaskują sprawie, z jaką szybkością dokonują korekt, jak nieproszeni, Szanowni Redaktorzy Naczelni, wprowadzają zmiany w moim biogramie, wiedząc lepiej, kim jestem z wykształcenia. Oni przecież zawsze to wiedzieli, że potrzebne są różne hasła, różne definicje, różne ścieżki kariery, dedykowane pomieszczenia w publicznych lokalach, że kobiecie nie przystoi noszenie ich tytułów, ich godności i prowadzenie takiego samego życia, jakie prowadzi mężczyzna. Jako specjalista od marketingu, krucjacie Feminatywek zaproponowałabym slogan: “Kobieta – inny rodzaj człowieka”.

Chciałabym, żeby moja płeć była zauważana, gdy idę do toalety albo biorę udział w zawodach sportowych. To są sytuacje, w których rzeczywiście, jako kobieta, oczekuję szczególnych standardów, dedykowanych miejsc, stosownych oznaczeń, adekwatnej oceny. Ale nie, gdy wypowiadam pogląd o funkcjonowaniu świata. Gdy uczestniczę w spotkaniu biznesowym, chcę być specjalistą; gdy wybieram rząd, chcę być wyborcą; gdy wygrywam konkurs, chcę być zwycięzcą. Nie chcę, żeby moje kompetencje, prawo do decydowania o konstrukcji świata czy osiągnięcia postrzegane były przez pryzmat mojej płci. To są “zawody”, w których nie ma “żeńskiej kategorii” i chciałabym, żeby wszyscy “zawodnicy” określani byli jednym słowem, bez, przepraszam za kolokwializm, “zaglądania im do majtek”. Nie przeszkadza mi to, żeby to było słowo rodzaju męskiego, tak jak prowadzenie samochodu rodzaju męskiego nie przeszkadza mi w byciu dobrym kierowcą, czy nie sprawia, że czuję się niezauważana w przestrzeni publicznej.

Określenia w stylu “słuchacze”, “widzowie”, “pasażerowie”, “uczestnicy” są tylko rzeczownikami rodzaju męskiego, a nie definicjami męskiej zbiorowości. Kto słysząc komunikat medialny o “pasażerach pociągu Intercity” widzi w przedziale samych mężczyzn? Krucjata Feminatywek zmierza do tego, żebyśmy tak to widzieli. I co w tym jest dobre? Bądźmy jedną zbiorowością, idźmy ramię w ramię, jak równoprawni partnerzy, Drogie Panie i Drodzy Panowie. Nie potrzebuję specjalnej nawy, by czuć, że w tej zbiorowości coś znaczę. Drogie Panie Feminatywki – naprawdę jest mi to niepotrzebne. A ta wasza batalia mnie złości, bo czy rodzaj rzeczownika jest największym problemem współczesnych kobiet?

Mieszkam w bloku, w którym całą jedną klatkę stanowią mieszkania na wynajem, nieduże, w standardzie ekonomicznym, przeważnie kawalerki albo lokale w układzie pokój z kuchnią plus sypialnia. Takich mieszkań jest tam czternaście, a wśród lokatorów jestem jedyną samotnie mieszkającą kobietą, jest kilka par, większość moich sąsiadów to samotnie mieszkający mężczyźni. Niebawem wejdziemy w drugie ćwierćwiecze dwudziestego pierwszego wieku, a samotnie mieszkająca kobieta jest wciąż zjawiskiem, jak w wieku dziewiętnastym. Może kwestie obyczajowości już tak nie szokują, ale na gruncie materialnym, jest to nadal niemal niewyobrażalne. W Polsce kobieta po studiach zarabia często mniej niż mężczyzna po zawodówce. Dokładnie tyle, że ma do wyboru: mieszkanie z rodzicami, z facetem lub ze współlokatorami. Tyle w kwestii jej niezależności. Nie chcę nawet wyobrażać sobie, ile związków jest wynikiem takiego wyboru. Współczesne feministki jakoś niewiele mają do powiedzenia w tej sprawie. Pytam głośno: gdzie odbywa się jakaś batalia o prawa mieszkaniowe kobiet, o ich wyższe zarobki, o możliwość niezależnego życia? Chętnie, Drogie Panie, zasilę walczące oddziały. Czy stać Was tylko na zdrobnieniowe kampanie?

Spodziewam się wielu ataków, bo Feminatywki są bardzo zajadłe w obronie swoich postulatów, sprawiają, że to nie jest walka z mężczyznami, a walka kobiet z kobietami. Jak zwykle. One twierdzą, że ich płeć daje im prawo do mówienia Ci, kim masz być, jak masz o sobie myśleć, jak masz się definiować. Tam, gdzie mężczyźni stracili zapał do trwania na takich stanowiskach, ich miejsce zajęły one. Z tezami nieznoszącymi dyskusji. Ja nie mam tezy, i to nie jest wykład o tym, jak ma być, a wypowiedź o prawie kobiet do bycia kim chcą. Ja, Aleksandra Ewa Furtak, chcę być pisarką, animatorką kultury, historykiem, krytykiem muzycznym, prezesem fundacji, koordynatorką projektów, kibicem Podhala Nowy Targ. PROSZĘ NIE USPÓJNIAĆ KOŃCÓWEK!

ALEKSANDRA EWA FURTAK