OWSIANA-BILSKA: Z życia pisarki, czyli walka o ogień

Fot. Pixabay.com

Na ostatnim spotkaniu autorskim w szkole pewien chłopiec zapytał mnie: “Czy pani jest poczytalna?”. Uczciwie zastanowiłam się nad tym pytaniem. Przypomniałam sobie chwile, kiedy płakałam razem z moimi postaciami, tłumacząc im, że muszę, po prostu muszę skomplikować im życie. Albo wtedy, gdy po tygodniach żmudnej pracy kończę opowiadanie i robi mi się tak bardzo żal, że muszę tych moich bohaterów pożegnać, wysłać w podróż do czytelników, gdzie będą żyli w wyobraźni innej niż moja i już bez mojego wsparcia. I kiedy próbuję wybrnąć i odpowiedzieć jakoś dyplomatycznie na to mało eleganckie pytanie, dociera do mnie, że chłopiec pyta mnie o moich czytelników. W sumie brzmi to logicznie. Dlaczego mówi się “poczytna pisarka”, a nie właśnie “poczytalna pisarka”? Odpowiedziałam, że raczej jestem poczytalna, choć poczytna trochę mniej. Albo odwrotnie.

Na szczęście było to jedyne, jak dotąd, pytanie o moją poczytalność. A co do poczytności, właśnie nad nią pracuję. Piszę kilka opowieści naraz i staram się nie pogubić. Siedzę, piszę, co jakiś czas wyglądam przez okno. Tak samo było wczoraj i przedwczoraj. A nie… Przedwczoraj to ja gwiazdorzyłam z okazji premiery antologii. Ubrałam się wreszcie jak człowiek, umalowałam i zrobiłam mnóstwo zdjęć na ściance. A raczej na ścianie mojego salonu, bo to, jak dotąd, jedyna ścianka, na której bywam. A wczoraj… Wczoraj przeżywałam horror. Pisałam sobie spokojnie, a raczej niespokojnie, penetrując ciemne zakamarki wyobraźni. Ubrana w ciepłą świąteczną piżamkę z Mikołajem, gruby szlafrok i skarpety à la Ferdek Kiepski. Co jakiś czas wyglądałam przez okno na wyludnioną ulicę. Aż tu nagle! Sarna… To tylko sarna. Przebiegła sobie spokojnie przez drogę i dołączyła do swoich na łące (uroki mieszkania na końcu świata. Częściej widuję zwierzęta niż ludzi).

Uspokojona pisałam dalej, dopóki nie dostrzegłam czegoś za oknem. Coś jakby granatowego. Nie znam żadnych granatowych zwierząt, więc ten niecodzienny ruch wzmógł moją czujność. Próbowałam się uspokoić. Oddychałam głęboko i zamykałam oczy, po czym otwierałam je i spoglądałam ponownie przez okno. Przed domem stał jakiś mężczyzna w granatowej kurtce. Na głowie miał czapkę. Z rękami wetkniętymi w kieszenie spodni spoglądał na dom. Mój dom! W którym byłam całkiem sama i bezbronna. Co robić? Co robić?! Udawać, że mnie nie ma? Poczułam się jak bohaterka filmu “Kiedy dzwoni nieznajomy”. Facet spacerował wzdłuż domu. Zaglądał na tył, gdzie jest drugie wejście. Pewnie chciał się włamać. Oglądał dom, żeby wiedzieć, którędy najłatwiej się dostać. Znowu stanął na wprost pokoju, w którym pisałam. Zadarł głowę i spoglądał w górę, w moje okno. Wprost na mnie! Natychmiast schowałam się za firanką, ale musiał dostrzec ten ruch. Groza sytuacji kompletnie rozmontowała moją historię, którą spisywałam z takim zapałem. Zapisałam plik tekstowy i zamknęłam laptop. W tym czasie okazało się, że mężczyzna był najprawdopodobniej z elektrowni. Oglądał druty, a nie mój dom i nie mnie w oknie tego domu. Wsiadł do samochodu, który po niego przyjechał i odjechał, zostawiając mnie z ogromną ulgą i… pomysłem na kolejną historię.

W pisaniu zawsze chodzi o historię i o widok za oknem. O to, co się za tym oknem czai, przemyka albo wybucha. A więc ważne jest to, co się za tym oknem dzieje, a dzieje się to, co widzimy, i to, w jaki sposób patrzymy. Jaką wagę przykładamy do tego, na co patrzymy.

Empatia uczy pisania. A może jest odwrotnie? I to pisanie uczy empatii? Otwartości na drugiego człowieka. Tego współodczuwania myśli i emocji. Zabrzmiało górnolotnie, a przecież pisanie to walka o ogień, żeby nie przygasł. Ogień, który płonie w pisarskiej wyobraźni, a następnie w wyobraźni czytelnika. I pisze o tym dla Was poczytalna, a niedługo także (mam nadzieję) poczytna pisarka.

NATALIA OWSIANA-BILSKA