OCHODEK-SZPAK: Madame to ja!

Dawniej to były czasy! Od takiego stwierdzenia Antoni Libera rozpoczyna powieść pt. “Madame” i konsekwentnie snuje w niej ponowoczesne refleksje pełne tęsknoty za tym, co minęło bezpowrotnie. Dzieciństwo narratora przypadło w na czasy stalinowskie, które sam nazywa okresem upadku, zbrodni i zbiorowego obłędu. Ten koszmarny czas nie pozbawił go jednak możliwości korzystania z kultury.
Modern Jazz Quartet założony w 1952 roku przez Milta Jacksona w Stanach Zjednoczonych zainspirował nastoletniego chłopaka do powołania do życia kwartetu: fortepian, trąbka, kontrabas i perkusja. Koledzy, którzy uczestniczyli w lekcjach muzyki, z radością przystąpili do prób. Opustoszała sala gimnastyczna w szkole nie przypominała wprawdzie zadymionych klubów muzycznych Chicago, ale za to roznosił się w niej mdlący zaduch młodzieńczego potu po ostatniej lekcji wuefu. Nie przeszkadzały im skrzypiące klepki w podłodze ani koń do skoków, oni wierzyli, że w końcu uda się zagrać koncert taki, by rzucić na kolana nie tylko koleżanki z klasy, ale też innych oszołomionych słuchaczy.
Obok muzyki także teatr pozwalał przetrwać trudny czas. O tym, że cały świat to scena wiadomo od czasów Platona. Koncepcja “theatrum mundi” – metafory, w której ludzie są jak marionetki, kukiełki, łatki w rękach sił ponadnaturalnych, boskich, ludzkich – ma się dobrze. Być może dlatego, że zdejmuje z nas częściowo odpowiedzialność za to, jak wpływamy na los. Akceptacja czy bunt? Pytanie równie ważne jak to, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.
Narrator powieści “Madame” wraca do monologu Prometeusza, który przykuty do skały cierpi w sposób niezawiniony dla jednych, dla innych zaś całkiem słusznie, bo kradzież pozostaje kradzieżą nawet w imię wyższej konieczności. Wraca również do dialogu Kreona i Hajmona z “Antygony” Sofoklesa, w którym bezwzględny król skazuje na śmierć narzeczoną syna. Konflikt tragiczny, jak wiadomo, jest nierozwiązywalny, więc i ja nie będę próbowała go rozwikłać, choć swoje sympatie mam. Antygona była odważna.
Nie tylko ta stworzona przez Sofoklesa w antycznej tragedii, ale również Anita
z przedstawienia teatralnego przed laty oglądanego w Teatrze Ateneum. Janusz Głowacki stworzył bohaterkę, która pomimo tragicznej sytuacji materialnej odnajduje w sobie moc, by doprowadzić do pochowania zwłok bezdomnego przyjaciela. Antidotum na czasy stalinowskie, o których wspomina Libera, stał się też “Faust” Goethego. Monolog bohatera – o tym, że studia filozoficzne, arkana prawa, kunszt medyczny i teologia nie pomogły w odnalezieniu sensu egzystencji – stanowi chwilowe ukojenie. Dramat Fausta jest wciąż naszym, bo z pychą, zarozumialstwem, zadufaniem bywa nam po drodze. Podobnie jak ze zwątpieniem, inercją, pustką, szczególnie wówczas, gdy katharsis nie nadchodzi.
Nadzieją na pokonanie smutku jest w powieści Libery fascynacja tytułową Madame, nauczycielką języka francuskiego z narcystycznym rysem osobowości, która nie potrzebowała wchodzić w stosunki z mężczyznami. Zajmowało ją nieustanne pielęgnowanie własnego ciała, nacieranie skóry olejkami, kremami oraz kąpiele w wodzie pełnej piany. Trzydziestodwuletnia kobieta jest dla dorastającego, przyszłego artysty marzeniem nad marzeniami. To królowa śniegu – chłodna, wyniosła, niedostępna, niezwykle urodziwa. Inspiruje dorastającego chłopaka do stania się kimś ponad własne ograniczenia, bo człowiek jest tym, czym siebie uczyni, tym bardziej w czasach młodości. Ta myśl francuskiego egzystencjalisty J.P. Sartre’a tak bardzo współgra z dźwiękami powieści Libery, bo ludzie są jak nuty, łączą się w melodie doskonale.
Jak zauważa Libera, za pomocą dysputy literackiej możemy poznać duszę drugiego człowieka, bo słowa są/stają się wyrafinowanym narzędziem poznania. Obcowanie poprzez słowa to narzędzie pieszczoty, najbardziej intymne, prawdziwe, pierwsze. Inicjuje przemianę i otwiera bramę percepcji na tyle skutecznie, że pamięć o tej nauczycielce francuskiego towarzyszy narratorowi wiele lat po pierwszej lekcji francuskiego.
“Madame Bovary to ja”, powiedział Gustav Flaubert po napisaniu powieści, w której skreślił portret kobiety zaczytanej w romantycznych powieściach, egzaltowanej, intensywnie przeżywającej świat, przesadnie religijnej i nade wszystko znudzonej życiem na francuskiej prowincji XIX wieku. Emma Bovary rozpaczliwie próbowała urzeczywistnić marzenia o Adonisie, dlatego wikłała się w liczne romanse, które zamiast ukojenia, przynosiły emocjonalne wypalenie i w końcu samobójczą śmierć. Powieść Flauberta to historia o tym, że zmuszanie kogokolwiek do roli, której przyjąć nie chce, musi skończyć się tragicznie.
Libera kończy “Madame” stwierdzeniem, że trwanie na tonącym okręcie grozi nie tyle śmiercią, co wyjałowieniem, uwikłaniem w coś, co pustoszy wewnętrznie. Dlatego rzuca opowieść napisaną po mistrzowsku w zakorkowanej butelce w odmęty oceanu z nadzieją, że Gwiazda Północy ją odnajdzie.
IWONA OCHODEK-SZPAK