HEBEL: Ile było warte życie Kamila Kuranta?

Fot. Kadr z serialu “Życie Kamila Kuranta” w reż. Grzegorza Warchoła. Na zdjęciu Krzysztof Pieczyński w roli Kamila Kuranta.

Czasami wracam do prozy Zbigniewa Uniłowskiego, znakomitego międzywojennego twórcy, chociaż chyba niezbyt cenionego czy popularnego pisarza. Gdy przymykam oczy, przenoszę się w czasy międzywojenne i widzę szczupłego chłopaka, który czytając Conrada marzy o tym, żeby zostać sławnym pisarzem. Nie ma nic, nawet złamanego grosza, oprócz swoich pięknych marzeń, które go uskrzydlają.

Znakomicie w rolę dorosłego już Kamila w telewizyjnym serialu z pierwszej połowy lat 80. wcielił się Krzysztof Pieczyński, więc dla mnie bohater powieści Uniłowskiego “Wspólny pokój” ma już jego twarz. Jest cholernie oczytany, inteligentny, wrażliwy, chociaż naiwnie wierzy, że ludzie są szlachetni, dobrzy i kierują się w życiu szczytnymi zasadami. Za czym jednak tęsknił Kamil Kurant, czego pragnął, a czego bał się i przed czym uciekał? Czy naprawdę musiał przegrać swoje życie?

Widzę Kamila, jak siedzi w knajpie przy Krakowskim Przedmieściu, pije wódkę z równie utalentowanymi, ale biednymi artystami. Dziadzia chce od niego pożyczyć na “wieczne oddanie” małą sumę pieniędzy, które Kamil przed chwilą dostał od pewnego mecenasa sztuki. Zygmunt Stukonis popisuje się recytowaniem swojej rewolucyjnej poezji. Parska, śmieje się i pije do dna, a siedząca obok starszego mężczyzny pani Bove znowu chce wywołać niemały skandal, jak tamtym razem, gdy wylała na Kamila lampkę wybornego szampana. Kamil zakochał się jednak w pannie Leopard, która nie cieszyła się dobrą reputacją w świecie artystycznej bohemy. A gdy już się kochał, to zawsze aż do bólu, który przenikał go na wskroś, aż do krwi. Musiał być odurzony uczuciem, jak pijak alkoholem, żeby zaraz dostać w pysk od życia i dalej być samotnym marzycielem.

Gdy wybiegł z knajpy za panną Leopard i usiadł obok niej w dorożce, z biciem serca wyznając jej swoje uczucia, potraktowała go chłodno, z dystansem, nawet jak dziwka spoglądająca na pogardzanych facetów. Dlaczego Kamil kochał takie właśnie złe kobiety? Czy dlatego, że wcześnie został osierocony? A może dlatego, że wychowywały go równie niedobre ciotki, które nie zapewniły mu domowego ciepła? Miał ojca, oszusta i naciągacza, w którego jednak do końca wierzył i opiekował się nim. Co czuł, gdy ludność jednej z okolicznych wsi wymierzyła mu sprawiedliwość i pozbawiła go życia? Nie płakał, ale… był mocno przybity, wiedząc o tym, czym zajmował się jego ojciec.

Kamil wychowywał się i dorastał na podwórkach pośród starych kamienic. Później zaś prowadził tułacze życie, za najcenniejsze w nim przedmioty uważając książki. Chyba idąc za radą Balzaca, całymi nocami rozczytywał się w XIX-wiecznej powieści pozytywistycznej. Kiedy nie czytał, zaczynał pisać lub przesiadywał z artystyczną biedotą w knajpie, pijąc na umór, poniekąd zapijając w sobie lęk przed życiem, które mogło pozbawić go złudzeń. Skoro był prawdziwym artystą, na pewno miał więcej wrażliwości od przeciętnego śmiertelnika. Bardziej dotkliwie odczuwał więc niedocenianie jego talentu, który też sam zaczął niszczyć przez alkohol i nieleczoną, śmiertelną w jego przypadku chorobę.

Czasami pytam, ile w Kurancie było z Martina Edena, który także swoje życie zakończył tragicznie? Często widzę Kamila, jak ubrany w długi jesionkowy płaszcz idzie rozgorączkowany Nowym Światem w zimowej śnieżycy. Doskonale już wie, że gruźlica go zabije, ale mimo wszystko dalej chce pisać i żyć jak wielki artysta. Gdy leżał na łóżku w rozgorączkowanych majakach, cały czas myślał o sobie jako o wielkim artyście, którego posłannictwem było pisanie. Jeżeli udało się Żeromskiemu, to dlaczego miałoby nie udać się innym, którzy również całkiem nieźle posługują się piórem? Lecz o swoje trzeba walczyć i każdego dnia konsekwentnie przybliżać się do celu. Cóż jednak można zrobić, jeżeli los pokrzyżuje nam plany? Ile będzie warte nasze życie, jeżeli nic po sobie nie pozostawimy? Ile było warte życie Kamila Kuranta, jeżeli nie liczyć tego wszystkiego, co udało mu się w nim przeżyć?

Gdy mocno już gorączkujący, a także co i raz pokasłujący, słaniając się, ledwo sunie przez Nowy Świat w mroźne grudniowe przedpołudnie, naprawdę jest mi go żal jako człowieka, niespełnionego pisarza i wielkiego artysty. Chciałbym wtedy tak po prostu zapytać Kamila Kuranta, dokąd zmierza, gdy nawet nie ma już siły, żeby porządnie złapać haust powietrza w swoje poszatkowane przez chorobę płuca. Słyszę, jak przeraźliwie kaszle i wie, że los nie dał mu szansy pomyślnego spełnienia. Cóż więc było warte jego życie, które spędził na podwórkach, w knajpach, na czytaniu książek i usilnych próbach tworzenia naprawdę dobrej literatury?

Chciałbym kiedyś pogadać z Kamilem… Właśnie skręcił w ulicę Foksal, zanosząc się typowym dla gruźlików suchym kaszlem. Przejeżdżający obok dorożkarz lekko odwrócił się i porozumiewawczo uśmiechnął do siedzącej z tyłu niezbyt młodej już kobiety, mocno siekając konia batem. Jadąca w dorożce panna Leopard pogardliwie spojrzała na przechodnia, gdy zdjął kapelusz i lekkim skinieniem głowy oddał jej należny honor jako damie, którą nie była… On zaś, coraz bardziej rozgorączkowany, gdyby nie spadające z nieba lodowate wręcz płatki śniegu, dawno by już spłonął i odszedł na wieki. Gdy myślę o Kamilu, zawsze zadaję sobie pytanie, jak należy żyć, żeby nasze życie było coś warte i żeby nie trzeba było go żałować. Jakich dokonywać w nim wyborów i w oparciu o jakie wartości? A zresztą… czy jesteśmy w stanie przewidzieć wszystko, co zgotuje nam los?

JAROSŁAW HEBEL