TULIK: Anna i Stanisław Oświęcimowie

Szczęśliwe miasto, które ma szlachetnych obywateli. Do grona szanowanych obywateli przez mieszkańców Krosna, ale i przez samego króla, należała rodzina Oświęcimów.
Bracia Oświęcimowie, rodem z Kunowej, osiedlili się tu, gdy król Władysław IV uznał, że ich trud i zasługi dla kraju powinny być nagrodzone spokojem i dostatkiem.
Florian osiadł w Potoku, Piotr w samym Krośnie. Florian mógł chlubić się synem Stanisławem, dzieckiem z pierwszego związku z Reginą Ślazką, którą zabrała śmierć w cierpieniach, Stanisława zatrzymał król na swym dworze jako posła i doradcę. Dni powszednie zaś osładzała Florianowi najmłodsza córka Anna, która przyszła na świat z drugiego małżeństwa, z Barbarą Szamocianką. Anna odznaczała się nie tylko nieprzeciętną urodą, ale i roztropnością.
Stanisław służył królowi i ojczyźnie najlepiej, jak potrafił, podobnie jak jego ojciec i stryj. Wiele dni spędzał w podróżach na zacnych dworach Europy. Do rodziny w Potoku słał listy z obietnicami odwiedzin. Lecz dopiero sam król postanowił dać odpoczynek swemu posłańcowi i polecił mu złożyć uszanowanie ojcu, a swemu przyjacielowi, i odetchnąć wśród najbliższych.
Stanisław zajechał więc do Potoka początkiem czerwca, obdarował rodzinę prezentami z różnych stron świata, wieczorami opowiadał o swoich podróżach.
W najbliższy czwartek, akurat w Boże Ciało, z całą rodziną wyjechał wozem do Krosna. Postanowił tego dnia odwiedzić stryja Xawerego, złożyć mu uszanowanie od monarchy i uściskać tak dawno niewidzianą siostrzyczkę Annę, która przecież jeszcze nie wiedziała o jego przyjeździe.
Anna, pełna dobroci i lotności umysłu, mimo podziwianej urody nie myślała o zamążpójściu. Nie odpowiadała na przychylność kawalerów, mimo ich dobrego wychowania i taktu – bo tylko tacy bywali w domu Piotra Oświęcima czy jego brata. Nawet pewnego wieczora zwierzyła się matce, że myśli o wstąpieniu do klasztoru.
Często wychodziła w towarzystwie służby na skraj boru w Potoku, latem na krośnieński rynek, biedakom rzucała grosz i szła nad Wisłok. Szum rzeki i wiatru w gałęziach drzew sprzyjał jej zadumie, rozważaniom o przeczytanych książkach. W Boże Ciało założyła piękną białą suknię i wraz z rodziną stryja poszła do kościoła. Dzień był upalny, lecz chłodne mury kościoła orzeźwiały rozmodlony tłum. Siedziała w ławie przy wielkim ołtarzu, wdychała woń kadzidła. Do świątyni weszli: ojciec, matka i służba – zjechali z Potoka, jak w każdy dzień święty. Towarzyszył im młody mężczyzna. Anna zapragnęła spojrzeć w jego twarz. Oczy jej spotkały się ze spojrzeniem młodzieńca. Serce Anny zakołatało mocniej niż kiedykolwiek w życiu. Może nawet to serce zatrzymało na chwilę bieg jej krwi?
Po nabożeństwie bracia wraz z rodzinami spożywali obiad. Anna wiedziała już, że ów młodzieniec to jej przyrodni brat Stanisław. Wszak nie widziała go od lat swego dzieciństwa, jego listy więcej mówiły o świecie niż o nim samym. Teraz zjechał niespodziewanie. Jakże więc mogła rozpoznać w nim brata? I serce Anny napełniło się w połowie nieopisaną miłością, a w połowie żalem, że właśnie ten mężczyzna, z którym mogłaby dzielić życie, jest jej bratem.
Nie mogła jednak doczekać się niedzieli. Stanisław zapewniał, że odwiedzi dom stryja tego dnia, zabierze ją pod rodzinny dach w Potoku. I przyjechał. Już na wstępie poprosił Annę o rozmowę na osobności. Wyznał, że rozumie nieprzychylność losu, lecz nie potrafi się oprzeć uczuciu, jakie żywi do niej od chwili, gdy spojrzał w jej oczy w kościele. Zapewnił, że nigdy nie będzie w stanie o miłości do niej zapomnieć.
Oczy Anny zaszły mgłą, przez chwilę nie mogła wypowiedzieć słowa. Zrozumiała, że całe jej życie było czekaniem na to wyznanie, i z tych właśnie ust. W końcu powiedziała to Stanisławowi.
Bezgraniczne szczęście, a wraz z nim rozpacz, postanowili powierzyć Bogu. Niechaj On rozstrzygnie. I oboje naraz pomyśleli, że przecież w imieniu Boga może pomóc im papież. Stanisław już następnego dnia wyjechał do Rzymu prosić ojca świętego o zgodę na ślub z przyrodnią siostrą. Anna od tego dnia zatapiała się w modłach, prosząc Najwyższego o błogosławieństwo dla ich szczęścia.
Rzym jednak leży daleko, a kochające serce pełne jest niecierpliwości. Anna z każdym dniem słabła, nie słuchała żadnych słów pocieszenia. Modliła się tylko, ufała wprawdzie życzliwości Bożej, lecz czas mijał okrutnie wolno, czekała w Krośnie, chciała każdego ranka klęczeć w kościele przed wielkim ołtarzem.
Stanisław, dzięki łaskawości przyjaciół króla w Rzymie, dostąpił zaszczytu rozmowy z ojcem świętym. Wyłożył swoją prośbę tak szczerze, że papież wejrzał mu w oczy i po chwili wyszeptał:
– To Pan sprawił tak wielką miłość, sprawia więc, byście ponieśli ją razem. I pobłogosławił młodzieńca.
Stanisław napełniony bezgranicznym szczęściem natychmiast opuścił Rzym. Stangreci poganiali wciąż nowe zaprzęgi, nie było ani chwili postoju. Niebawem mijał rodzinny dom w Potoku, spoglądał na farną wieżę na wzgórzu.
Wbiegł zdyszany w progi stryja, przeciskał się przez tłum, wypatrywał oczu Anny. W tym szalonym pośpiechu ponaglanym najwyższą radością, nie spostrzegł, że ów tłum płacze. Że spoczywająca na katafalku piękna dziewczyna w białej sukni to Anna. Że oczy Anny przysłaniają martwe już powieki.
Stanisław objął jej ciało. Łzy nie napływały do jego oczu. Łzy rozpaczy napełniały jego serce. I serce jego pękło.
A na trzeci dzień Stanisław i Anna spoczęli na zawsze obok siebie. Tak jest do dziś. Można na nich spojrzeć. Wystarczy wejść do kaplicy w kościele franciszkanów i zejść do krypty.
JAN TULIK