Czas na poezję: BEATA ZWIEROWICZ

***
nie ścieraj
drwiną
zachwytu z mojej twarzy
nie zamykaj moich oczu
chcę
to dziecięce zdziwienie światem
zachować
blask słońca budzi
srebro księżyca usypia
deszcz obmywa
wiatr suszy
póki żyję
szklanka do połowy pełna
Piano
głosem
jak batem chłoszczesz
tniesz
słowem ostrym
pręgi
w blizny się zmieniają
mdlący smak strachu
nie przejdzie
po wypiciu herbaty z cytryną
dłoń
nie przestanie drżeć
gdy ją swoją nakryjesz
żelazna obręcz uwiera w serce
schowam się
zniknę
rozpłynę
nim mnie krzykiem zabijesz
szeptem do mnie mów…
Teatr codzienny
rano
namalowałam sobie twarz
wybrałam zestaw podstawowy
uśmiech służbowy
błysk zainteresowania w oku
umiarkowaną kokieterię
farby mam dobre
nie wżerają się w skórę
a wieczorem
wystarczy zwykła woda
i mydło
i wychodzę z commedia dell’arte
póki co
nie wrosła we mnie żadna z masek
póki co
nadal ja to ja.
***
czasem
budzę się i boję
że chleba i soli zabraknie
wtedy kromkę łzami skrapiam
i chowam jak relikwię
czasem
budzę się i boję
że szyb w oknach nie będzie
wiatr koce poszarpie
i życie nasze całe
a ja w butach podartych
na obtartych stopach iść nie zdołam
padnę w pół drogi
czasem
budzę się i boję tak bardzo
ze kamienie zamiast słów z ust wypluwam
i serce ci ranię
Dezynfekcja
Szczotką ryżową szoruję
zwoje w mojej głowie
ze strachów
z niewiary
ze wspomnień
może jak wyczyszczę
wybielę
domestosem odkażę
wyrwę
wydrapię wszystkie kłamstwa…
to w końcu
bez strachu
Zasnę
a rankiem
czyściutka taka i naga
podam Ci śniadanie