CHUDZIO: Kto chce iść na wojnę?

To nie jest łatwa lektura i być może nigdy bym po nią nie sięgnęła, gdyby nie rekomendacja znajomego. Nie lubię czytać o wojnie. Już nie. Jakaś mała, naiwna część mnie bardzo chce wierzyć w to, że człowiek z natury jest choć odrobinę dobry i że razem stanowimy coś więcej niż zbiór żądnych krwi i władzy jednostek przedstawianych przez Hobbesa jako stan natury.

„Null” Twardocha każe otworzyć oczy. Potrząsa czytelnikiem, wkładając go w sam środek konfliktu zbrojnego dziejącego się tuż za naszą wschodnią granicą. Napisany, gdy Ukraina otrzymywała jeszcze mocne wsparcie Stanów Zjednoczonych pod rządami Johna Bidena, przy obecnym układzie sił porusza jeszcze mocniej. Nie wiem, czy istnieje bardziej aktualna proza o tym konflikcie zbrojnym. Wiem natomiast, że Szczepan Twardoch wykazał się nie lada wiedzą i odwagą, pisząc o nim w „Nullu”.

Od pierwszych stron książki znajdujemy się wraz z głównym bohaterem, Koniem, na pierwszej linii frontu. Pomimo faktu, że jest to fikcja literacka, co zaznacza sam autor na końcu, przenosi nas w sam środek błota i brudu tej właśnie wojny, mrozi krew w żyłach, wrzuca do blindażu. Choć pozornie nie dzieje się dużo, a akcja posuwa się do przodu niczym ranny i czołgający się w błocie żołnierz z urwaną nogą i chociaż czytelnik meandruje pośród rozlicznych retrospekcji i nurkuje w strumieniu świadomości głównego bohatera, na tych kilkuset stronach tak naprawdę wydarza się wszystko. Po przeczytaniu tej książki przestajemy być wyłącznie widzami, którzy z niedowierzaniem przysłuchują się kłótni rządzących w Białym Domu, bo pewne obrazy, zbitki wrażeń i emocje z opisywanej przez Twardocha wojny zostają w pamięci na długo.

„Nam pizda”, mówi Szczur w pierwszym zdaniu tej opowieści, kryjąc się w jamie na lewej stronie „ojca waszego Dniepru”, i właściwie od tego momentu zostajemy z bohaterami uwięzieni w nullu. Razem z ochotnikami i mobikami, pidarami, kacapami i efpiwiszkami, wraz z dronami oraz przeróżnymi rodzajami broni, otoczeni mieszanką polskiego i ukraińskiego, z pokaźną gamą przekleństw, nurzamy się w błocie oraz w lęku, usiłując pojąć sens tego wszystkiego.

Gdy czytałam tę książkę, przypominał mi się film „Cube” Vincenzo Nataliego z lat dziewięćdziesiątych. Doświadczyłam wtedy podobnego poczucia „utknięcia”, podobnej frustracji i lęku, co podczas czytania Twardocha. „Null” też zdaje się być pułapką i sytuacją bez wyjścia. Bohaterowie są zbieraniną przypadkowych jednostek, „mięsną piechotą”, i w większości nie wierzą, że tę wojnę przeżyją.

„Tak trzeba myśleć”, mówi jeden z bohaterów, Jagoda. „Jak uważasz, że już jesteś martwy, to dalej się boisz, a jakże, trzeba się bać […]. Ale jak wierzysz w życie po wojnie, to bardzo chcesz go doczekać i w końcu przestawiasz automat na ogień ciągły i wsadzasz se lufę pod brodę, bo jak ktoś chce doczekać końca wojny, to wojna staje się nie do zniesienia i lepiej już nie żyć, niż czekać na jakieś życie po wojnie”.

Przemyśleń tego typu jest w tej powieści bardzo wiele i, podobnie jak dialogi, wydały mi się one na tyle wiarygodne i prawdziwe, że sprawdziłam w sieci, czy Szczepan Twardoch rzeczywiście w tej wojnie uczestniczył (nie jestem najwierniejszą z czytelniczek jego prozy i nie śledziłam jego poczynań przed sięgnięciem po książkę). Znalazłam informację, że autor rzeczywiście jeździł na front i że w pomoc Ukrainie jest bardzo zaangażowany, a ponadto z wywiadu z nim dowiedziałam się, że spora część dialogów w książce została oparta na prawdziwych rozmowach autora z żołnierzami.

Głównym bohaterem jest wyżej wspomniany Koń – człowiek o ukraińsko-polsko-niemieckich korzeniach, któremu trudno się dookreślić i zdefiniować tożsamościowo. Do niedawna mieszkający w Warszawie historyk, zaciągnął się do Ukraińskiej Armii jako ochotnik w wyniku osobistej tragedii, która to jednak niemal do samego końca pozostaje dla nas tajemnicą. Przez większą część akcji Koń nie ma nadziei na to, że przeżyje, zdaje się być z tym pogodzony, a dodatkowo to coś, co kazało mu na tę wojnę przyjechać, pcha go w stronę brawury i śmierci.

Koń gardzi biernością i wszystkimi, którzy do wojska zostali zmobilizowani, bo ma w sobie odziedziczony po dziadku „thumos” czyli potrzebę sprawczości, działania. To w połączeniu z osobistą tragedią, jaką za sobą zostawił, bardzo uwiarygadnia jego działania. Na początku wojny był pilotem dronów, ale kiedy go poznajemy, już na nullu ma karabin, noktowizyjny okular i niczym gracz w „Call of Duty” zabija idących w stronę ich blindażu pidarów, czyli Rosjan.

W najnowszej powieści Twardocha, mimo wielu odniesień i nawiązań do dzieł takich jak „Iliada”, „Wojna peloponeska” czy „Bhagawadgita”, raczej nie ma patosu. Na pewno nie na linii frontu, nie w blindażu, nie w tym pełnym napięcia oczekiwaniu na nieuniknione. To napięcie sprawia, że po pewnym czasie chcemy być gdzieś indziej, pragniemy odpocząć. Być może gdyby nie te wszystkie chwile retrospekcji i zamyśleń Konia, kiedy wraca myślami do czasów sprzed wojny, do chwil z dzieciństwa lub gdy wspominał swoją niedawną wizytę w Kijowie, przeczytanie tej książki bez robienia sobie przerw byłoby bardzo męczące.

Przyznam się w tym miejscu, że większość książki przeczytałam z poczuciem, że nie jestem jej docelową czytelniczką. Jest ona dla mnie na wskroś męska i przesiąknięta męską energią, a jedyne wyraziste bohaterki żeńskie, czyli Zuja – poturbowana przez wojnę nowa miłość Konia – oraz jego matka, zwyczajnie mnie „nie kupiły”. Nie przekonał mnie też wątek miłosny głównego bohatera, nie pasował do historii, wydał się niepotrzebny, zbyt landrynkowy, zbyt macho, jakby przemycony z hollywoodzkiej produkcji. Trudno mi było uwierzyć, że dziewczyna po tak traumatycznych doświadczeniach i nadużyciach na tle seksualnym, była w stanie mówić o tym tak chłodno i że tak szybko wdała się w niezobowiązujący romans.

Podobnie miałam ze zbyt nagłą zmianą motywacji u Konia – przez sporą część książki zdaje się pogodzony ze swoim losem, wie, że zginie, a potem jakby za sprawą jednego wspomnienia związanego z Zują zaczyna myśleć inaczej i postanawia, że jednak tę wojnę przeżyje.

Liczne przekleństwa, będące jednym z wymienianych zarzutów czytelników wobec lektury, nie raziły mnie. Traktowałam je jako celowo użyty środek wyrazu, dzięki którym tekst podkreślał brutalność i bezwzględność wojny. Wulgaryzmy są tej historii bardzo potrzebne, uwiarygodniają ją, bo tak prawdopodobnie zwracają się do siebie żołnierze w okopach, a dodatkowo podkręcają akcję. Nie wiem też, jak dosadniej przedstawić złość, zło i brutalność wojny.

W momencie, kiedy przestałam zwracać uwagę na męski pierwiastek w książce i wytłumaczyłam sobie, że przecież wojna jest mężczyzną (znam osoby, które twierdzą, że świat bez mężczyzn byłby światem bez wojen), autor dał mi swoistego pstryczka w nos, pisząc wprost o kobietach biorących w tej wojnie aktywny udział.

Cała książka została utkana z narracji drugoosobowej, co jeszcze bardziej zbliża nas do przedstawionej w niej historii oraz do wojny w Ukrainie. Nie jest to zabieg szeroko stosowany w literaturze, czujemy się więc trochę tak, jakbyśmy podsłuchiwali cudzego boga albo czytali cudzy list. Przez ponad dwieście sześćdziesiąt stron śledzimy bieg akcji ramię w ramię z narratorem, czytamy zaintrygowani i zastanawiamy się, kim on może być. Przyznaję, że rozwikłanie tej zagadki zrobiło na mnie wrażenie i stanowiło zarazem bardzo mocny punkt tej historii, jak i piękną klamrę dla opowieści.

Nie da się przeoczyć w księgarni okładki tej książki, bo jej żółć bije po oczach, prosty, czarny napis przyciąga uwagę, a tył okładki wprawia w osłupienie. Moja córka zapytała mnie wprost, czemu koń na niej jest obdarty ze skóry, a ja się zastanawiałam, co jej odpowiedzieć bez potrzeby wspominania o mięsnej piechocie.

Można nie lubić prozy Szczepana Twardocha, można, jak ja, nie być jego najwierniejszą czytelniczką, ale trzeba przyznać, że jego „Null” to kawał rzetelnie wykonanej pracy, to oddanie sprawie i zaangażowanie w konflikt u naszych sąsiadów. Może i nie miałam ochoty iść na tę wojnę, a wciągając się w akcję, poczułam się na nią zesłana. Nie żałuję jednak i polecam każdemu, kto chce choć przez chwilę wyobrazić sobie i poczuć, jak to jest być tam, na pierwszej linii frontu tej właśnie wojny – tak blisko nas przecież, ale nie dość bliskiej. Jak to jest być na wojnie.

JOANNA CHUDZIO


Szczepan Twardoch, „Null”, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2025.