GATNY: Zwykłe obowiązki

Fot. Pixabay.com

Stanisław obudził się nagle, choć nie potrafił określić, co właściwie wyrwało go ze snu. Nie pamiętał, żeby kładł się w tym miejscu. Było ciemno, ciasno, a wokół niego coś nieustannie tykało. Spróbował się poruszyć, ale otaczała go plątanina drewnianych kształtów i metalowych prętów. Gdziekolwiek nie sięgnął, natrafiał na zimne powierzchnie, które drżały i poruszały się w równomiernym rytmie.

Coś poruszyło się nad nim. Cień przesunął się przez wąską szczelinę, rzucając na niego figlarny błysk światła. Oczy powoli przyzwyczajały się do półmroku. W końcu dostrzegł kontury – wielkie koła, które obracały się nieśpiesznie, cienkie pasy drewna poruszające się w takt jakiejś odległej melodii. Wszystko zdawało się funkcjonować według precyzyjnego planu, w którym nie było miejsca na chaos czy przypadek. Przez szparę dostrzegł zarysy pokoju – znajomy fotel, w którym zwykle siadał dziadek, fotografię na ścianie, ale wszystko zdawało się odległe, jakby rozmazane za warstwą szkła.

Stanisław miał osiem lat, gdy dziadek po raz pierwszy pokazał mu wnętrze zegara. Był to ich mały rytuał – starzec delikatnie otwierał drzwiczki i tłumaczył, jak każda część składa się na całość, jak każda sprężyna ma swoje zadanie. „Czas jest jak my” – mówił wtedy. „Działa, dopóki każdy element spełnia swoją rolę”. Teraz jednak słowa te nabrały innego znaczenia, dźwięczały w jego głowie, odbijając się echem od drewnianych ścian.

Coś się poruszyło. Z ciemności wyłoniła się sylwetka. Miała pióra, choć nie były one miękkie, a twarde i połyskujące, jakby wykute z metalu. Jej oczy lśniły bursztynowym światłem jak zatopione w oleju trybiki.

– Spóźniłeś się – powiedziała postać.

– Spóźniłem? – powtórzył niepewnie Stanisław.

– Czas nie czeka. Chodź, pora na obowiązki.

Nie zdążył zaprotestować. Świat wokół niego zawirował, koła zaczęły się obracać szybciej, coś pchnęło go naprzód. Powietrze stało się gęste i lepkie, a on nie był pewien, czy wciąż stoi na podłożu, czy może jest już tylko częścią tego ruchu, który nieustannie pcha wszystko ku następnej sekundzie.

– Trzeba ogłosić czas! – zawołał głos, choć mężczyzna nie był pewien, czy należał do niego, czy do kogoś innego.

Drzwiczki rozwarły się gwałtownie, a on poczuł, że stoi na krawędzi. Przed nim roztaczał się znajomy pokój, a w nim dziadek wpatrujący się w zegar.

Stanisław otworzył usta, ale zamiast słów wydobył się z niego dźwięczny, przeciągły głos: „Kuku!”.

Dziadek zmarszczył brwi, ale zaraz potem jego twarz złagodniała. Westchnął, jakby o czymś sobie przypomniał, i spojrzał w stronę okna.

Drzwiczki zamknęły się za Stanisławem. Chciał się cofnąć, ale czuł, jak jego ręce sztywnieją, jak jego nogi tracą swobodę ruchu, dostosowując się do rytmu, który nie należał już do niego. Wahadło poruszało się nieubłaganie, a on kołysał się wraz z nim, powoli, miarowo, w takt tykających mechanizmów.

– No, widzisz? Nie takie straszne – odezwał się głos, ale Stanisław nie potrafił już stwierdzić, czy pochodził z jego własnych ust. – Jutro robimy to samo.

Może jutro nie nadejdzie. Może nadejdzie zawsze. Wahadło biło dalej, a gdzieś w jego rytmie usłyszał echo głosu dziadka: „Czas jest jak my…”.