OCHODEK-SZPAK: Pomiędzy Eliotem a Pawlikowską-Jasnorzewską

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu T.S. Eliot (1923).

„W Mediolanie znajdzie się Wieczerza i knajpa niedroga”, zapisał w „Miodowym miesiącu” mistrz w posługiwaniu się symbolami, modernista, student Uniwersytetów Harvarda, Oxfordu, Sorbony, laureat Literackiej Nagrody Nobla z 1948 roku, amerykańsko-brytyjski poeta T.S. Eliot.

Ten wyjątkowy intelektualista zgłębił grekę, łacinę, sanskryt i filozofię orientalną. Pracował w charakterze urzędnika bankowego, bywał również nauczycielem, bo „poeta im mniej ma wspólnego z poezją, tym lepiej”. Różne formy zarobkowania podejmowane przez twórców dziwić nie powinny.

W pamięci mamy przecież Z. Herberta, który pracował jako kalkulator i chronometrażysta w Nauczycielskiej Spółdzielni Pracy „Wspólna Sprawa” czy projektant w Centralnym Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego. Zdarzało się, że bywał i ekspedientem w sklepie. Podobnie i inni mistrzowie pióra parali się różnymi zajęciami. Związany z Awangardą Krakowską J. Przyboś pracował jako nauczyciel w szkołach Chrzanowa i Cieszyna, bo z samego pisania utrzymać się przecież trudno, o czym wiedział i kierowca ciężarówki z Bazy Transportowej w Bystrzycy Kłodzkiej – M. Hłasko.

„Prawdziwa poezja przemawia do nas, nim zostanie zrozumiana”, podkreślał T. S. Eliot, a mnie przekonuje taki sposób percepcji. Ważniejsze od rozumienia liryki jest przecież jej czucie i radość z tego czucia wynikająca. Prawda żywa przeciwstawiona martwej stanowi rozróżnienie od czasu programowej dla romantyzmu ballady A. Mickiewicza o szalonej dziewczynie, która widziała więcej i czuła inaczej. Choć starzec z niej drwił, a gawiedź na jej widok mówiła pacierze, Karusia pozostała wierna prawdzie stanowionej przez serce. Bo o tym, że należy mieć serce i w nie patrzyć, wiedzą nie tylko czytelnicy romantycznej literatury.

T.S. Eliot lubił intertekstualne konotacje. Fresk namalowany przez Leonarda da Vinci pt. „Ostatnia Wieczerza” jest jednym z symboli Mediolanu. Można go zobaczyć w refektarzu dominikanów przy kościele Santa Maria della Grazie. Dzieło renesansowego artysty przywołane przez T.S. Eliota we wspomnianym już „Miodowym miesiącu” to hołd złożony kulturze wysokiej. Choć wspomnieć warto, że poeta pozostawał pod silnym wpływem twórczości francuskiego symbolisty Ch. Baudelaire’a, i to za sprawą autora „Kwiatów zła” właśnie wprowadzał do swojej liryki także elementy kultury niskiej, rzeczywistość industrialną, ponurą, pospolitą i nade wszystko wolną od transcendentalnego tchnienia, które tak mocno kojarzymy z dziełami Leonarda da Vinci.

W twórczości noblisty T.S. Eliota zachwyca zatem przede wszystkim umiejętność harmonijnego łączenia głębokich, duchowych przeżyć, które mogą zdarzyć się podczas kontemplacji fresków, z codziennością, banalną, pełną konwenansów i pozorów. Stary Boga warsztat, ascetyczny i surowy Apollinaire’a oraz forma Bizancjum to znany miłośnikom liryki T.S. Eliota sztafaż.

Na marginesie wspomnę, że żyjący we Francji Polak W.A. Kostrowicki, znany szerszej publiczności pod pseudonimem G. Apollinaire, wiersze zapisywał w postaci kaligramów, czyli tak układał tekst, by grafika stanowiła ilustrację treści. Przywołany prekursor awangardowej poezji, która swobodnie traktuje zasady interpunkcji, odszedł w 1918 roku, gdy w Polsce rozpoczął się wyjątkowy literacki czas – epoka J. Tuwima, J. Iwaszkiewicza, K. Wierzyńskiego i Lilki, bo tak rodzina Kossaków nazywała tę poetkę.

W lipcu przypada 80 rocznica jej śmierci. M. Pawlikowska-Jasnorzewska została, obok O. Boznańskiej, A. Słonimskiego, S. Żeromskiego, patronką 2025 roku.

Miniatury artystki cenię ponad inne formy piśmiennicze, bo mniej znaczy więcej, nie tylko na literackiej niwie. Mocno sensualne wiersze córki współautora „Panoramy Racławickiej” pachną tuberozą, smakują migdałami, dotykają jedwabną woalką. W kolorystyce zielonych wodorostów, ciemnego morza przeglądamy się jak w zwierciadle. Jest w tych lirykach tkliwe upojenie, towarzyszące intymnym doznaniom. Nic to, że sentymentalne, i nic to, że takie niewspółczesne.

Żyjemy w czasach trendu na obyczajowy negliż. W mediach społecznościowych paleta barw bielizny, a mnie tęskno za niedopowiedzeniem, bo pomiędzy słowami zmieścić można dużo.

M. Pawlikowska-Jasnorzewska pisała o miłości. Tworzyła w okresie najpiękniejszych w polskiej literaturze erotyków, które zrodziły się także pod piórem B. Leśmiana. Cykl „W malinowym chruśniaku”, bo o nim piszę, prezentuje zapodzianych po głowy, upojnych od lata kochanków, którzy zatrzymują w zachwycie (a jednak!) kolejne pokolenia licealistów. Wszak maliny, które stają się narzędziem pieszczoty, pierwszej i zdziwionej, z mody nie chcą wyjść. Dobra to moda, niech trwa!

Konserwatysta Eliot szedł przez życie z laseczką i podczas tej poetyckiej podróży zachęcał odbiorców, by podjęli trud odszukania przesłań w poezji. Bo ogień i róża może przecież stać się jednym, jeśli tylko zechcemy rozwikłać sens symboli z wierszy noblisty (choć najlepsze intelektualne ćwiczenie z symbolami w tle to nadal „Samogłoski” Ch. Baudelaire’a).

Pawlikowska szła przez życie z chińskim pieskiem pod pachą i parasolką. Niosła ze sobą walizkę wierszy. Mniemam, że ciężką. Co rusz wyciągała z niej frazy osobiste, nad którymi wciąż możemy się pochylać. Nieważne, czy podczas lekcji literatury, czy przy kolacji w Mediolanie. Ważne, że w ogóle.

IWONA OCHODEK-SZPAK