HEBEL: O filmowej i teatralnej „Lalce”

Bolesław Prus, autor m.in. „Faraona” czy „Lalki”, nie należy do moich ulubionych pisarzy, chociaż chyba każdy wie, że jestem rozmiłowany w jego powieści, której bohaterami są: Stanisław Wokulski, Ignacy Rzecki i Izabela Łęcka. Jak do tej pory, dzieło Prusa zostało dwukrotnie zekranizowane. Jako pierwszy dokonał tego Wojciech Jerzy Has, którego cenię za reżyserię akurat opowiadania „Pętla” Marka Hłaski. „Lalka” – no niestety – w mojej ocenie mu się nie udała. O ile Tadeusz Fijewski świetnie zagrał Rzeckiego czy Beata Tyszkiewicz – Łęcką, a także Jan Kreczmar – jej ojca, o tyle Mariusz Dmochowski zbyt sztywno wykreował postać Wokulskiego. Dzisiaj byśmy powiedzieli, że zagrał go kwadratowo, jakby był toporem ciosany. Film Hasa jest też aż nazbyt przybijający, wprawiający widza w nastrój iście melancholijny, do czego również przyczynia się zobrazowanie skrajnej nędzy na peryferiach dziewiętnastowiecznej Warszawy.
Dekadę później świetnie udało się zekranizować „Lalkę” Ryszardowi Berowi, który zrealizował kilkuodcinkowy serial dla Telewizji Polskiej. To dzięki temu znakomitemu serialowi postać Wokulskiego będzie dla mnie miała twarz Jerzego Kamasa, który zagrał rolę życia i przez pokolenia był kojarzony z głównym bohaterem powieści Bolesława Prusa. Wcale gorzej w roli Łęckiej nie wypadła Małgorzata Braunek, która już wtedy była kojarzona z Olą Billewiczówną, bohaterką „Potopu”, zekranizowanego przez Jerzego Hoffmana. Bronisław Pawlik poradził sobie z rolą Rzeckiego, czego nie powstydziłby się Tadeusz Fijewski, który tego subiekta zagrał w filmie Hasa. W tym serialu nie ma nietrafionych ról – nawet kreacja Romana Wilhelmiego, który został obsadzony w trzecio-, a być może nawet i czwartoplanowej roli kuzyna Starskiego, to w jego wykonaniu trudne do podrobienia artystyczne mistrzostwo. Ber miał szczęście do świetnych aktorów, których widzimy nawet w krótkich epizodach, jak choćby pijących w knajpie: Józefa Nalberczaka (Deklewski), Mieczysława Czechowicza (radca Węgrowicz) i Bogdana Baera (Szprot). Grający zaś Żyda, doktora Schumana, Włodzimierz Boruński prezentował artystyczny poziom, jakiego w polskim filmie współcześnie bardzo mi brakuje. Nie wspominam już o studentach: Maleskim (Piotr Skarga), Patkiewiczu (Jerzy Rogalski) i Brodaczu (Jerzy Bończak).
Ktoś mógłby jeszcze wymienić Jana Englerta, który wręcz wybornie zagrał subiekta Mraczewskiego zatrudnionego w sklepie Wokulskiego. Ktoś inny Alinę Janowską, którą mogliśmy podziwiać w roli baronowej Krzeszowskiej itd. Urzekają również zdjęcia Warszawy dziewiętnastego stulecia – niech wymienię Krakowskie Przedmieście, gdzie mieścił się sklep Stanisława Wokulskiego. Także Aleje Jerozolimskie, gdzie mieszkała panna Łęcka z ojcem Tomaszem czy przepiękne Łazienki. Dodałbym również wytworne stroje – panowie w cylindrach, z eleganckimi laseczkami i panie w krynolinowych sukniach, często trzymające wachlarze i parasolki przeciwsłoneczne.
Serial Bera ma jeszcze jedną przewagę nad filmem Hasa – muzyczną. Twierdzę, że dość dołująca jest muzyka, którą do filmu Hasa skomponował Jerzy Kilar, co by nie mówić – jednak mistrz muzyki filmowej. Nie można wykluczyć, że być może w tym przypadku zabrakło kompozytorowi artystycznego impulsu. Bardziej do mnie przemawia i nieporównywalnie bardziej wzrusza muzyka, którą stworzył Andrzej Kurylewicz do serialu wyreżyserowanego przez Ryszarda Bera. Zawsze, gdy słyszę muzykę z czołówki tego serialu, coś łapie za serce i w oku kręci się łza.
Reżyserzy często sięgają po „Lalkę”, która jest dziełem arcymistrzowskim. Nie myślę wyłącznie o filmie, gdyż dekadę temu Wojciech Faruga próbował powieść Bolesława Prusa wystawić na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie[1]. Spektakl był jednak zdecydowanie zbyt długi, gdyż trwał (wprawdzie z jedną przerwą) aż sto sześćdziesiąt minut (sic!), bełkotliwy i bardzo chaotyczny. Nie dziwi mnie, że okazał się kompletną klapą. W trakcie tego przedstawienia publiczność w sposób niezamierzony przez jego twórców zanosiła się śmiechem i szybko zeszło ono z afisza. Witold Mrozek, publicysta „Gazety Wyborczej”, napisał o tym spektaklu, że „Następstwem chaotycznej koncepcji jest dyskotekowa reżyseria. Czyli reżyseria od kawałka do kawałka, z milionem pomysłów, a bez pomysłu”[2]. Z przykrością muszę podpisać się pod taką oceną tego spektaklu. Można by jednak pytać, czy „Lalka” nadaje się do wystawienia w teatrze? Doskonale bowiem nawet laik wie, że teatr rządzi się zupełnie innymi prawami niż kino.
Niedawno zostaliśmy zalani informacjami, że w sierpniu br. rozpoczną się zdjęcia do trzeciej ekranizacji „Lalki” Bolesława Prusa. Film ma wyreżyserować Maciej Kawalski, który nakręcił doskonale przyjętych „Niebezpiecznych dżentelmenów”. W roli Stanisława Wokulskiego zobaczymy Marcina Dorocińskiego, a Izabelę Łęcką ma zagrać młoda aktorka, Kamila Urzędowska, znana widzom m.in. z malarskiej adaptacji „Chłopów”. Równocześnie z projektem TVP ma być realizowany inny pomysł ekranizacji dzieła Prusa, za co ma odpowiadać Neftlix, ruszając ze zdjęciami dwa miesiące wcześniej. Na filmowych planach może więc zrobić się ciasno.
Marcin Kowalski – reżyser nowej wersji „Lalki” – w lokalnym Radiu Tczew zapewniał: „[…] marzy mi się film – atrakcyjny, dla ludzi, porywający, chwytający za serce. Film, do którego chce się wracać”[3]. Przy tej okazji zastanawiam się, czy Marcin Dorociński, którego artystycznego talentu nie neguję, jest w stanie wyzwolić się z wbicia go w wizerunek z „Pitbulla” Patryka Vegi? Bardzo mnie interesuje, jaką ma koncepcję reżyserską Marcin Kawalski, dotyczącą głównych postaci? Czy grany przez Dorocińskiego Wokulski będzie bohaterem rozdartym pomiędzy romantyzmem a pozytywizmem? Czy jednak reżyser pójdzie ścieżką na skróty i strywializuje głównego bohatera, pokazując go nam jako wyzbytego z wszelkich uczuć stalkera? No właśnie – a Łęcka, czy to będzie panna próżna, leniwa, ale przywiązana do arystokracji? Czy jednak mająca zadatki na współczesną dresiarkę, która często odwiedza solarium?
Nie chciałbym robić sobie zbyt dużych nadziei przed ewentualną premierą nowej adaptacji dzieła Prusa. Zawsze bowiem lepiej jest miło się rozczarować niż odwrotnie. Nie wiem, czy ktokolwiek pamięta, jakie oczekiwania niektórym towarzyszyły, gdy Filip Bajon podjął się zekranizowania „Przedwiośnia” Żeromskiego. Gdy film wszedł na ekrany, krytyka nie szczędziła reżyserowi ostrych słów, które w moim przekonaniu nie do końca były uzasadnione.
JAROSŁAW HEBEL
PRZYPISY:
[1] Por. „Lalka. Najlepsze przed nami” wg Bolesława Prusa, https://powszechny.com [premiera: 15.05.2015].
[2] Witold Mrozek, „Lalka w Teatrze Powszechnym rozczarowuje”, https://warszawa.wyborcza.pl [dostęp z dnia: 18.05.2015].
[3] News4Media, „Będzie nowa „Lalka”. Jeszcze raz filmowcy biorą się za Prusa”, https://radiotczew.pl [dostęp z dnia: 30.07.2024].