GATNY: Jak zarabiać na gapieniu się w telewizor?

Fot. Pixabay.com

Czy można się dorobić, siedząc na kanapie i komentując telewizję? Otóż tak. Wystarczy wziąć udział w programie „Gogglebox. Przed telewizorem” – formacie, który w gruncie rzeczy jest telewizyjną matrjoszką: oglądamy ludzi, którzy oglądają ludzi, którzy coś tam oglądają. Incepcja? Nie, raczej wyżyny absurdu.

Nie od dziś wiadomo, że telewizja to rozrywka dla mas. Ale kiedyś przynajmniej wymagano od widza minimum zaangażowania: trzeba było przynajmniej wyrobić sobie opinię o tym, co się ogląda. Teraz dostajemy gotowy produkt w postaci ludzi, którzy oglądają za nas i jeszcze nam dyktują, co mamy myśleć. Jakiś problem? Po co się wysilać, skoro oto banda barwnych osobowości, pełnych złotych myśli w stylu „ale beka” i „ja pierniczę”, mówi nam, co jest śmieszne, a co żenujące?

Często poziom komentarzy uczestników ociera się o skrajne prostactwo i brak ogłady. Głośne rechoty, prymitywne żarty o fizjologii czy wręcz ordynarne uwagi na temat wyglądu osób na ekranie są na porządku dziennym. Ktoś zaśmieje się z fryzury polityka, ktoś inny skwituje dramatyczną scenę z filmu słowami: „ale przypał”, a jeszcze inny rzuci kąśliwy, lecz kompletnie bezrefleksyjny komentarz w stylu „no nie wiem, coś mi tu nie pasi”. Głębia przemyśleń porównywalna z dnem kałuży.

Zastanówmy się: czy w czasach, gdy świat stoi otworem, a wiedza jest na wyciągnięcie ręki, naprawdę najlepsze, co możemy robić ze swoim wolnym czasem, to podglądanie, jak ktoś podgląda telewizję? To jakby stać pod oknem sąsiada i ekscytować się tym, że on się ekscytuje czymś, co leci w TV. Wrażenia porównywalne z podziwianiem, jak ktoś je obiad i relacjonuje nam, że ziemniaki są „dobre, ale mogłyby być bardziej słone”.

Ale żeby nie było, że tylko krytykuję – to przecież genialny biznes! Nie musisz inwestować w fabułę, scenariusz ani nawet w aktorów z jakimkolwiek talentem. Bierzesz kilku charyzmatycznych kanapowców, dajesz im pilot i voila – hit gotowy. Przecież społeczeństwo od dawna ćwiczyło się w tej rozrywce, komentując pod nosem występy w „Tańcu z Gwiazdami” czy „Mam Talent”. Teraz to samo można robić publicznie i jeszcze zgarnąć za to gażę.

Format ten ma już bardzo wiele odsłon i trwa nieprzerwanie od kilkunastu sezonów, co tylko potwierdza, że zapotrzebowanie na tego typu treści nie słabnie. Co więcej, program nie tylko adaptuje się do zmieniających się trendów popkulturowych, ale także kreuje swoje własne, stając się samowystarczalnym perpetuum mobile masowej rozrywki. Można odnieść wrażenie, że „Gogglebox” to taka współczesna arena rzymska, w której zamiast gladiatorów mamy kanapowych filozofów, a zamiast mieczy – pilota i miskę chipsów.

To nie jest już tylko telewizja, to mentalny fast food serwowany na plastikowej tacy, który zaspokaja chwilowy głód rozrywki, ale nie dostarcza żadnych wartości odżywczych dla umysłu. Gdyby telewizja miała być posiłkiem dla intelektu, to „Gogglebox” byłby frytkami smażonymi na oleju, który nie widział wymiany od dekady – krótka satysfakcja, a potem niestrawność i wyrzuty sumienia. Jest jak jedzenie waty cukrowej na śniadanie – na początku może smakować słodko, ale w końcu pozostaje tylko mdły posmak i poczucie pustki, a organizm zamiast energii dostaje wyłącznie cukrowy szok i nagły spadek sił.

Tak oto dochodzimy do wniosku, że programy takie jak „Gogglebox” to triumf lenistwa intelektualnego nad treścią. Są jak fast food: łatwe do skonsumowania, chwilowo satysfakcjonujące, ale na dłuższą metę – puste w środku. Jeśli więc zamiast rozwijania własnych myśli wybieramy śledzenie cudzych reakcji na reality show, to może warto się zastanowić – kto tu kogo naprawdę ogląda?

RAFAŁ GATNY