BILIŃSKA-STECYSZYN: Żółte kwiaty u Bułhakowa

„No więc ona mówiła, że wyszła tego dnia z bukietem żółtych kwiatów właśnie po to, bym ją wreszcie odnalazł, i gdyby tak się nie stało, otrułaby się, bo jej życie było pozbawione sensu” (Michaił Bułhakow, „Mistrz i Małgorzata”).
Kolor żółty jest w „Mistrzu i Małgorzacie” znakiem, symbolem szaleństwa i miłosnego porażenia, bo chociaż Mistrzowi kwiaty niesione przez Małgorzatę wydały się ohydne, czar rzucony przez nią, a była wszak wiedźmą, zadziałał w pierwszej sekundzie.
Powieść Bułhakowa to mój Numer Dwa (Numerem Jeden jest „Lalka”). Wielokrotnie ją czytałam, za każdym razem odnajdując nowe treści, wciąż do niej wracam. Na przykład do tej sceny, gdy miłość spada na bohaterów jak grom. I tylko jedno miałam Bułhakowowi za złe. Że kazał swojemu bohaterowi kolor żółty uznać za obrzydliwy.
Bo ja kocham żółty kolor. Już od dzieciństwa, po obejrzeniu filmu „Historia żółtej ciżemki”. Jako dziecko czytałam również powieść Antoniny Domańskiej, ale film, wielokrotnie oglądany, robił na mnie większe wrażenie. No i ta scena, gdy Wawrzuś (śliczny smarkacz go grał, Marek Kondrat), pomocnik Wita Stwosza, chce tylko jednej nagrody: „Ciżemki, miłościwy królu – mówi. – Żółte. Bo żółty kolor najładniejszy”. I otrzymuje je – a gdy dzieło Wita jest już gotowe, malec płacze z rozpaczy, bo jedna z ciżemek wpadła mu za ołtarz…
Tymczasem u Bułhakowa: „Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty. Diabli wiedzą, jak się te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w zaułek i wtedy się obejrzała.[…] Szły Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła, niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i ruszyłem jej śladem. […]
– Podobają się panu moje kwiaty?
Spiesznie przeszedłem na tę stronę, po której szła ona, podszedłem do niej i odpowiedziałem:
– Nie.
Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupełniej nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę właśnie kobietę! […]
– Czy pan w ogóle nie lubi kwiatów? […]
– Lubię kwiaty, ale nie takie – powiedziałem.
– A jakie?
– Lubię róże.
Natychmiast pożałowałem swoich słów, bo ona uśmiechnęła się przepraszająco i cisnęła swoje kwiaty do rynsztoka. Zmieszałem się nieco, ale jednak je podniosłem i podałem jej, ale ona z uśmiechem odsunęła kwiaty, więc musiałem nieść je sam. Szliśmy tak w milczeniu przez czas pewien, dopóki nie wzięła kwiatów z moich rąk i nie rzuciła ich na jezdnię. Potem wsunęła w moją dłoń swoją dłoń w czarnej rękawiczce z szerokim mankietem i poszliśmy dalej razem. […] Miłość napadła na nas tak, jak napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty!”.
Co takiego niosła Małgorzata i cisnęła do rynsztoka, jakie to mogły być kwiaty? Wiele razy się nad tym głowiłam. Wczesne, wiosenne, pierwsze z zakwitających w Moskwie. Forsycje? Tulipany? Żonkile? W innym miejscu powieści Bułhakow nazwał je mimozami i to już całkiem mąciło mi domysły, bo przecież „mimozami jesień się zaczyna”, nie wiosna. Wreszcie natknęłam się na takie wyjaśnienie, że mógł to być bukiet kwitnących gałązek akacji srebrzystej. Tak jak w Polsce kwitnące nawłocie nazywane są potocznie mimozami, tak podobno w Rosji mimozą nazywa się tę akację.
Lecz czytając „Mistrza i Małgorzatę”, wolę sobie wyobrażać, że to były gałązki obsypanych na żółto żarnowców, bo one teraz, choć to taki „wyjątkowo zimny maj”, kwitną obficie na brzegach lasów i przydrożnych nasypach. I w moim ogrodzie.
HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN
Cytaty z „Mistrza i Małgorzaty” wg przekładu Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego.