OCHODEK-SZPAK: Zapasy ze złem, czyli totalitaryzm w literaturze

Rys. Erich Ohser. Portret Hansa Fallady. Domena publiczna.

O tym, że szanse człowieka, zwykłego człowieka, w konfrontacji z wszechobecną, potężną, zniewalającą machiną państwa totalitarnego są niewielkie, dowiedziałam się po raz pierwszy podczas lektury „Procesu” Franza Kafki – pisarza pochodzącego ze zasymilowanej rodziny żydowskiej.

Pracę nad książką rozpoczął w 1914 roku. Tuż przed śmiercią jednak polecił zniszczyć materiały i szkice tworzonej prozy. O tym, że jego przyjaciel, czeski, a później izraelski pisarz – Max Brod – nie spełnił tego życzenia, wiedzą kolejne pokolenia czytelników, które w tej powieści-paraboli poszukują prawdy o sensie ludzkiego bytu. W przypadku „Procesu”, który jest też surrealistycznym moralitetem, próby zrozumienia przesłania bywają co najmniej trudne.

Bohater „Procesu” Franza Kafki to everyman – postać o mało zindywidualizowanych cechach, która w typowy dla przeciętnego człowieka sposób odnosi się do fundamentalnych pojęć egzystencjalnych takich, jak wolność, prawda, godność. Nikt z nas przecież nie przyjąłby bez sprzeciwu informacji, że jest oskarżony, skoro ma przekonanie o swojej niewinności. Nadrealistyczny świat wykreowany przez narratora skutecznie osacza Józefa K., a brak logiki w prezentowanych zdarzeniach, obrazujących rok z życia bankowego prokurenta, podkreśla duszną, koszmarną, groźną, niczym z sennych koszmarów, rzeczywistość.

Franz Kafka tworzył w języku niemieckim, podobnie jak Hans Fallada, a właściwie Rudolf Ditzen, prozaik, którego życie przypada na lata 1893–1947. Pod piórem pisarza rodziły się przede wszystkim książki o tematyce społecznej, wśród których wymienić możemy następujące tytuły: „Czyż nie ma powrotu”, „I cóż dalej, szary człowieku?”, „Wilk pośród wilków”, czy w końcu „Każdy umiera w samotności”. W przedmowie do ostatniego z wymienionych przeze mnie tytułów czytamy, że historia nakreślona przez narratora ma swoje źródło w aktach gestapo, które dotyczyły działalności berlińskiego małżeństwa robotników w latach 1940–1942.

O tym, że dyktatorzy kolejnych reżimów są okrutni, zdemoralizowani, odrażający przekonałam się po raz pierwszy, czytając „Szewców” Stanisława Ignacego Witkiewicza. Pracę nad dramatem rozpoczął Witkacy w 1927 roku, a zakończył siedem lat później. Żadnemu utworowi nie poświęcił tyle czasu i może z tego powodu tekst, realizujący w założeniu teorię o czystej formie, jest tak niezwykły, choć przecież Witold Gombrowicz nazwał autora „Szewców” genialnym grafomanem.

Treść dramatu Witkacego to historia rewolucji dokonującej się w trzech formach i fazach, puczu faszystowskiego, rewolucji socjalistów – szewców, rewolucji technokratów, którzy wprowadzają ustrój uniformistyczny. Twórca ilustruje zatem trzy ideologie: kapitalistyczną, faszystowską i komunistyczną. W dialogach bohaterów roi się od fraz groteskowych, zabawnych, ironicznych i nade wszystko takich, które ilustrują nacjonalizm, egoizm, strach. Człowiek u Witkacego to syte zwierzę, które skupia się na zaspakajaniu pierwotnych potrzeb i egzystuje w świecie, który zmierza ku katastrofie. Mechanizmy totalitaryzmów ukazane w „Szewcach” są na tyle ponadczasowe, że mogą stać się punktem odniesienia dla wielu innych tekstów.

Akcja książki Fallady pt. „Każdy umiera w samotności” rozpoczyna się w momencie kapitulacji Paryża podczas wojny wywołanej przez nazistów. Listonoszka Ewa Kluge przynosi tylko złe wiadomości, wojna pochłania kolejne ofiary, choć „dzieci nie po to przychodzą na świat, by je mordowano”. Nie mam w zamiarze opowiadania fabuły dwutomowej prozy. Wierzę, że czytelnicy odnajdą tekst i sami doświadczą, jak smakuje. A smakuje ponuro, krwawo, dosadnie, prawdziwie. Odbiorca konfrontuje się nie tylko z dojmującą samotnością mieszkańców Berlina, drastycznymi scenami z więzień i zakładu dla umysłowo chorych, ale może przede wszystkim z brakiem prawdziwych więzi międzyludzkich.

Bohaterowie powieści wiedzą, że w rzeczywistości totalitarnej spotkanie człowieka godnego zaufania graniczy z cudem i „lepiej trzymać gębę na kłódkę, jeśli chce się przeżyć”. Fallada koncentruje swoją opowieść wokół antynazistowskich kartek zostawianych w różnych miejscach miasta. Quanglowie w ten sposób rozpaczliwie boksują się ze złem hitlerowskiego reżimu, próbując ocalić godność, a właściwie jej namiastki.

Historia opowiedziana przez Falladę w „Każdy umiera w samotności” jest smutna i nie kończy się dobrze. Przyzwyczajony do happy endów odbiorca odłoży książkę z emocjami, które łatwe nie będą, ale inne być nie mogą, bo prawda choć doskwiera, ma szansę wyzwolić. Dość zacytować słowa jednego z bohaterów reporterskiej powieści Andrzeja Szczypiorskiego pt. „Początek” o tym, że „coś się skończyło nieodwołalnie, bo przecięta została nić, która dawniej łączyła historię ze współczesnością”.

W zapasach ze złem od lat przecież walczą ludzie i końca nie widać. A mnie marzy się świat, w którym dobro, mądrość, solidarność, bezinteresowność, sympatia, poświęcenie, ład moralny i intelektualny, tolerancja górę wezmą nad złem, wojną, zniewoleniem, nietolerancją, zdradą, chaosem moralnym, rasizmem i zatratą. Naiwne?

No, tak mi się marzy!

IWONA OCHODEK-SZPAK