WALCZAK: S@motni w sztuce online

Fot. Kadr z filmu „Ona” (2013), reż. Spike Jonze.

Wirtualny świat kusi. Jest anonimowy, dostępny i zawsze „ma czas”. Daje użytkownikom szerokie pole do działania, ograniczone jedynie przez wyobraźnię oraz kompetencje informatyczne. Ale i to można pokonać – opanować program jak skrzynię manualną w samochodzie, a tematy, możliwości i perspektywy podpowie uczynny chatbot. Sztuka również polubiła ten rodzaj komunikacji – nieobca jej jest samotność. A ta boli równie dotkliwie, bo tak naprawdę korzysta z tego samego kodu kulturowego, tylko na innej płaszczyźnie. Bardziej wyrafinowanej i subtelnej.

A wszystko zaczęło się od… „S@motności w sieci” Janusza Leona Wiśniewskiego[1]. Po raz pierwszy przeczytałam tę książkę wiele lat temu, a ostatnio do niej powróciłam. Mało tego – na bibliotecznej półce znalazłam również jej kontynuację. I choć obiecywałam sobie, że po nią nie sięgnę, powoli docieram do ostatniej strony. Taki liryczny masochizm.

W dużym skrócie – to historia niespełnionej miłości, która zaczęła się od znajomości online. Brzmi banalnie, prawda? A jednak ta historia taka nie była. Wręcz przeciwnie. Zastanawia mnie, ile podobnych opowieści wybrzmiało w Internecie i co po sobie pozostawiły. Dlaczego te treści, utkane między wierszami, tworzą tak dotkliwy niedosyt i uzależniają?

Iluzja bliskości – to chyba słowo klucz. W książce bohaterowie porozumiewali się między innymi za pomocą komunikatora ICQ (I seek you) – narzędzia, które pozwalało im pozostawać w ciągłym kontakcie werbalnym.

Sztuka dostarcza podobnych doświadczeń, choć odbiór wygląda inaczej. Literatura, film, malarstwo, performance – całe to zaplecze szerokopasmowe dla zmysłów – jest protoplastą emocjonalnych przeżyć. Często samotnych, bo każdy odbiorca interpretuje treści indywidualnie. Wniosek jest jednak prosty: w tym cichym, sensualnym dialogu brakuje prawdziwej, fizycznej obecności drugiego człowieka. Kogoś, z kim można by dzielić te emocje.

W relacjach online – w sztuce, korespondencji czy na forach internetowych – dominuje selektywność. Kreowanie siebie. Autorzy budują swoje treści w taki sposób, aby wypaść jak najkorzystniej. Można to porównać do filtrów, ale to temat rzeka, jak liczba kont w mediach społecznościowych. Co nie oznacza oczywiście, że treści publikowane w ten sposób są złe. Czasami anonimowość uskrzydla i motywuje do większej odwagi, do pokazania swojej prawdziwej natury.

Pytanie jednak brzmi: gdzie kończy się ta selektywność, a zaczyna prawda? Estetyczny, wrażliwy odbiór to trudny i złożony temat. A jeśli dorzucić do tego tygla kwestię samotności – siebie jako jednostkę uwikłaną w te dialogi – powstaje już niebezpieczny proces.

Komunikacja to nie tylko słowa, ale także obecność – dotyk, współuczestnictwo w społecznościach i relacjach. Świat online – nawet w kontekście sztuki – nie jest w stanie w pełni tego zastąpić. Owszem, stanowi silny substytut, który uzależnia, ale… oszukuje. Brak głębokiej komunikacji izoluje od rzeczywistości, wtłacza w wewnętrzny świat, z którego czasem trudno się wydostać.

Stanley Kubrick ciekawie ukazał ten problem w filmie „Oczy szeroko zamknięte”[2]. Samotność przejawiała się tam między innymi w trudnej małżeńskiej relacji, w pustce, której nie sposób było wypełnić przypadkowymi kontaktami seksualnymi z nieznajomymi. Pustce, która pozornie przecież nie istniała – bo wszystko było idealne…  Jeśli więc było, to dlaczego nocny świat – w mojej analizie – stał się fizycznym portalem do jej wypełnienia? Nie online, lecz w realnej przestrzeni, prowadząc do sensualnych, wręcz groteskowych poszukiwań.

Uwrażliwienie na sztukę, potrzeba współdzielenia i ostateczne odnalezienie właściwego miejsca to temat szeroki i wieloznaczny. Aż ciśnie się na usta: I seek you… Autor „S@motności w sieci” opowiadał o tym niezwykle trafnie.

Tak łatwo zastąpić realne życie tym, co wirtualne. Sieć daje ku temu wiele możliwości: tematyczne fora, portale, profile autorskie… Czasami zastanawiam się, do jakiej granicy ta „pajęcza sieć” będzie w stanie dotrzeć. Czy u jej kresu użytkownicy nie zatracą rzeczywistej umiejętności dialogu?

Odbiorca sztuki – introwertyk, wrażliwiec – często doświadcza jej intensywniej. To już kwestia „inaczej okablowanego mózgu” i dominacji prawej półkuli, niemniej problem pozostaje.

Bardzo sugestywnie pokazał to film „Ona”, wyreżyserowany w 2013 roku przez Spike’a Jonze’a[3]. Historia opowiada o nieśmiałym pisarzu, który nawiązuje intymną relację z programem komputerowym o imieniu Samantha. To pogranicze fantastyki naukowej i melodramatu, a więc sporo środków artystycznych do wykorzystania.

Przyznaję – oglądałam go z mieszanymi uczuciami. Estetyczna i aktorska perełka, a jednocześnie w kontekście przekazu – trucizna. Poczułam smutek, żal, rozgoryczenie oraz wściekłość. Tym silniejszą, im bardziej uświadamiałam sobie, że taka sytuacja może w przyszłości nabrać realnego kształtu. Choć kto wie, czy w dobie wykładniczo rozwijającej się AI romans między człowiekiem a maszyną już nie istnieje?

Algorytmy pogłębiają samotność. W jaki sposób? Uzależniają od technologii, zastępują relacje, personalizują treści, a także wpływają na higienę zdrowia psychicznego. Oczywiście mają również swoje zalety – pomagają budować umiejętności interpersonalne – ale w kontekście potrzeby prawdziwego kontaktu, czy to ze sztuką, czy z drugim człowiekiem, skrywają bardzo głębokie, grząskie dno.

Samotność bywa dobra… Wiem, jak to brzmi, ale w obliczu chaosu zewnętrznego świata potrafi ukoić. Jak łyk świeżo zaparzonej kawy w poniedziałkowy poranek. Gdy serwer, ustawiony w kącie, mruczy swoje wirtualne rytmy, a portier rozdaje klucze do sal. Samotność daje przestrzeń do introspekcji, do przeżywania przeczytanej lektury, obejrzanego filmu czy komentarza pod zamieszczonym postem na portalu literackim.

Ta sama samotność staje się jednak ciężarem, gdy chcemy czuć i doświadczać prawdziwie, uzyskać informację zwrotną poprzez dotyk i realny kontakt. Przecież satysfakcja i poczucie szczęścia to właśnie to, do czego zmierzamy, prawda?

Internet sprytnie plecie swoją globalną sieć „w stronę kultury” palcami licznych użytkowników. Bywa, że aż za dobrze – mapuje kolejne kroki, podpowiada, zamyka między klawiaturą a monitorem.

Bohaterka książki, o której wspomniałam na początku, napisała w jednym z listów: „Nagle tak cicho zrobiło się w moim świecie bez Ciebie”[4].W kontekście całej lektury ma to wielowymiarowe znaczenie. Dla użytkowników poruszających się w kulturalnej sferze online, którzy często ją współtworzą, ta cisza nabiera jeszcze silniejszego wydźwięku.

Życie to nie „klik”, sztuka to coś więcej, a obecność w tym procesie jest najważniejsza. I ustawiczny kontakt – bo piękno tego, co między wierszami, nigdy przecież nie wybrzmi w pełni, a wartościowa sztuka w teatrze, czy dobry film, zawsze do siebie przyciągną.

Bywa, że world, wide, widmem…

AGNIESZKA WALCZAK


PRZYPISY:
[1] Janusz Leon Wiśniewski, „S@motność w sieci”, Wielka Litera, Warszawa 2017.
[2] „Oczy szeroko zamknięte” (1999), reż. Stanley Kubrick.
[3] „Ona” (2013), reż. Spike Jonze.
[4] Janusz Leon Wiśniewski, „S@motność w sieci”, dz. cyt., s. 77.