TOMCZYK: Miłość bez kaca

Typowy mezalians. Ona – prawniczka, dziewczyna z klasą, spędzająca wieczory w barze dla prawników i on – chłopak z szemranego towarzystwa, potencjalny kandydat na klienta, gdyby tylko miał trochę grosza przy duszy. Helena i Bob. Więcej ich dzieli niż łączy. Gdyby nie przypadek, ci trzydziestopięciolatkowie minęliby się bez słowa. Pasują do siebie jak chińska porcelana i fasolka po bretońsku, ale postanawiają spędzić razem kilka godzin. Dla niego to szansa na randkę z dziewczyną marzeń. Dla niej plaster na złamane serce. Jeśli do tego dodać noc świętojańską jako czas akcji i reklamówkę pełną brudnej forsy, a w tle rzezimieszka, do którego ta forsa należy, kroi się wstęp do komedii kryminalnej. Ale to nie jest komedia kryminalna, a romantyczna komedia muzyczna, bo o miłość przecież tu chodzi. Miłość, którą bohaterowie – co prawda nie wprost – ale wyśpiewują sobie na oczach widzów.
Na scenie Natalia Stachyra i Mateusz Król. W tle ukryty za scenografią wirtuoz gitary – Maciej Papalski. Ta trójka wystarczy reżyserce Ewie Konstancji Bułhak do skonstruowania świata, w którym wszystko może się zdarzyć.
Na początku Helenie i Bobowi nie wychodzi nawet seks, jednak szybko orientują się, że żadnemu o to nie chodzi. Pragną ciepła, stabilności, wsparcia. Zapominają o całym świecie, zobowiązaniach i niebezpieczeństwie, pozwalając ponieść się magii najkrótszej nocy w roku. A wszystko to przy akompaniamencie gitar. Mateusz Król w czarnej skórze, z gitarą przewieszoną przez ramię i lokiem zaczesanym na czoło trochę przypomina Johna Travoltę w filmie „Grease”, a trochę Jamesa Deana tuż przed kraksą. Spektakl wymaga od niego wielkiego wysiłku fizycznego i umiejętności muzycznych. To rola mocno angażująca. Aktor wspominał, że najtrudniej było opanować tekst, ale na scenie jest jak kałasznikow. Strzela słowami jak pociskami i trafia prosto w serce. Nie tylko Heleny. Śpiewa, gra na gitarze, tańczy. Wszystko w tempie supernowej, perfekcyjnie wykonane, w pełnej synchronizacji z Natalią Stachyrą.
Aktorka zachwyca dykcją i talentem wokalnym oraz komediowym. Kiedy podwija spodenki, odsłaniając uda z wytatuowaną Małą Mi, zmienia się w drobnego przestępcę (aktorzy występują w kilku rolach) i jest w tej odsłonie przezabawna, jakby wyjęta z kreskówki o Popeye’u.
Stachyra i Król tworzą zgrany duet. Widać, że dobrze pracuje się im razem. Piosenka o kacu, jedna z licznych w spektaklu, ale pierwsza, jaką widzowie słyszą, liryczna, zabawna i wzruszająca zarazem, stanowi przedsmak historii o tym, że przeciwieństwa się przyciągają i zawsze jest odpowiednia pora na życiowe zmiany.
Romantyczne zakończenie wyłania z cienia ukrytego za strugami deszczu gitarzystę, który towarzyszy bohaterom podczas siedemdziesięciu pięciu minut przedstawienia. Bardzo to obrazowe i metaforyczne. Jak zresztą cały spektakl.
„Szaleństwo nocy letniej” to kameralne przedstawienie z doskonałą muzyką i piosenkami. Natalia Stachyra i Mateusz Król udowadniają, że dwoje aktorów wystarczy do zbudowania kompletnego świata ze wszystkimi jego odcieniami. Świata, w którym nie potrzeba wyszukanej scenografii, bo deszcz spływa srebrnymi łańcuchami, a ascetyczna ławeczka lub wzorzysty fotel wystarczą do zdefiniowania sytuacji życiowej bohatera. To ciepła historia o odwadze w poszukiwaniu miłości. Miłości, która przydarza się wtedy, kiedy świat zaczyna się rozpadać, a ona, niczym cierpliwa witrażystka skleja go na nowo, uzupełniając nawet najmniejsze luki szafirowym szkłem.
KATJA TOMCZYK
Teatr Współczesny w Warszawie (Scena w Baraku) – Gordon McIntyre, David Greig, „Szaleństwo nocy letniej” (przekł. Elżbieta Woźniak). Reżyseria – Ewa Konstancja Bułhak. Scenografia i kostiumy – Kamila Bukańska. Gitary – Maciej Papalski. Występują: Natalia Stachyra, Mateusz Król.
Spektakl trwa: 75 min. (bez przerwy).