TULIK: Każdy ma swoje Macondo

Fot. Pixabay.com

Miejsce urodzenia i pierwszej młodości wywiera na człowieku niepowtarzalne piętno. Miejsce zakorzenienia decyduje o naszym losie. O istocie takich miejsc napisał w swojej ostatniej książce o znamiennym tytule “Najkrótszy przewodnik po samym sobie” Gustaw Herling-Grudziński, jeden z najważniejszych polskich prozaików minionego wieku. Wyznał on, że pejzaże, topografia w jego utworach, to nic innego jak miejsca dzieciństwa i młodości: “Obrazy i krajobrazy z dzieciństwa ciągle wracają – to znaczy że tkwią we mnie gdzieś bardzo głęboko. Dlatego upieram się przy idei małych ojczyzn. Myślę wtedy nie o Polsce, która jako państwo jest zbyt «szeroka» do objęcia takimi uczuciami, lecz o konkretnym rejonie mojej młodości”.

Czym byłaby twórczość Mickiewicza bez Wilna? Na to pytanie, być może, odważyłbym się odpowiedzieć dopiero dzisiaj. Przynajmniej podjąć taką próbę. Pamiętam bowiem czas edukacji w szkołach, kiedy to nauczyciele i uczniowie sprzeczali się, udowadniając sobie wzajemnie, że wieszcz, pisząc inwokację do swego eposu, użył określenia: “Litwo, ojczyzno moja…” jako deklaracji narodowościowej. A przecież nic poza tym nie wskazywało, że czuł się Litwinem. Dziś można powiedzieć tak: Mickiewicz uznał swój wileński rejon za “małą ojczyznę”, którą poznał swoimi zmysłami, zaś polskość jako taką ochraniał, tworząc idee odrodzenia państwa. Czy może istnieć inna odpowiedź?

Czym byłaby twórczość Schulza bez jego Drohobycza? Czy Truskawca? Tu rzecz ma się podobnie. Pierwsze “małe ojczyzny” kształtowały wrażliwość autora “Sklepów cynamonowych”, one to właśnie zostały przekute na kruszec poetyckiej prozy, którą odczytuje cały świat.

“Małe ojczyzny” znamy także z literatury światowej. Pamiętny boom lat 60., a u nas jego renesans w latach 80., to erupcja literatury iberoamerykańskiej. Czytając dziś na przykład Marqueza, nieustannie przywołujemy jego mityczne Macondo, jako skrawek ziemi bohatera “Stu lat samotności”. Czytamy jednocześnie podskórnie, że ów bohater, pułkownik Aureliano Buendia, to alter ego pisarza.

Powyższe przykłady, synkretycznie podające odrębność kultur, by wytworzyć kontrast, stają się niemal materiałem dowodowym na to, że artysta nie może wyzbyć się pierwszych haustów połykanego zachłannie świata. Bo człowiek stał się homo sapiens w chwili, gdy pierwszy raz zadał sobie pytanie, nie wiedząc, czym jest pytanie, czyli wtedy, gdy zdziwił się otaczającym go wszechświatem. To zadziwienie trwa. Twórca – niezależnie, czy jego tworzywem będzie słowo, kamień, dźwięk, wyraża swą prawdę. Prawdę tylko własną, dlatego niepowtarzalną. Wtedy właśnie powstaje sztuka. Truizmem jest przypominanie, że mówienie najpiękniejszych cudzych zdań jako swoje jest już kłamstwem, które odbiorca dostrzeże, choćby nie umiał tego zdefiniować. Zatem niezliczone warianty zapisu wrażeń i myśli z czasu pierwszych zadziwień stają się imperatywem tworzenia. Właśnie dlatego literatura odkrywa przed nami swój sens, że wyrasta ze znanych nam miejsc. Eksponuje niepowtarzalną prawdę – prawdę jedynego człowieka – autora. W ten sposób powstaje wyłączny, oryginalny język twórcy. Jego własny.

Niepokoiły mnie wypowiedzi, że aby dotrzeć do czytelnika na innym kontynencie, o odmiennej kulturze, trzeba pisać wyłącznie o tym, co znane jest całemu światu. Długo nie umiałem sobie z tym problemem poradzić. Teraz – mam nadzieję, że nie mylna to teza – wiem, że ten cały świat mieści się w nas samych. Że nasze emocje, uczucia i myśli mogą być lustrem tych przymiotów człowieka w każdym punkcie globu. Zarazem odrębność dekoracji, czyli pejzaży i całego dorobku kulturowego danego miejsca, z jednej strony warunkują prawdziwość autorskiej wypowiedzi, z drugiej czynią ją barwną, stanowiąc jednocześnie pewien walor poznawczy. Bo zapewne inaczej będzie myślał o cieple rodzinnego domu człowiek z buszu – on też jakiś dom ma – a inaczej osobnik żyjący w pobliżu kręgu polarnego – i nie o temperatury klimatyczne zazwyczaj tu chodzi. Ale każdy z nich będzie to ciepło na swój sposób odczuwał. Właśnie w tym momencie możemy mówić o uniwersalności sztuki. Bo ocean może zawierać się w kropli wody. Bo rzeka Wilia na przykład może być każdą rzeką pod słońcem, która potrafi ugasić pragnienie. Wiatr na Bukowinie smaga opisaną skałę i my to czujemy. Obłoki znad Podola mogą kłaść osobliwe światło na architekturze Lwowa i my te obłoki potrafimy uwewnętrznić, jeśli nawet tego miasta nie znamy. Bo tamto światło przepływa przez filtr naszych doświadczeń emocjonalnych.

Kto wie, czy uniwersalność obrazów świata nie jest powiązana magicznymi nićmi sił kosmicznych, boskich, czy jakkolwiek określanych, niedających się rozsupłać. Kto wie, czy nie istnieje naprawdę zbiorowa pamięć od zawsze. I kto wie, czy nie jesteśmy – każdy z nas z osobna – dziwnym naczyniem, w którym wiecznie iskrzy dobro i zło. A zwycięża dobro, skoro przez obraz, dźwięk i słowo w wierszu przemawiamy do bliźniego, powierzając mu swoją niepowtarzalną, wyłącznie własną prawdę.

Dlaczego, mimo że stawiam tyle znaków zapytania, wierzę w to? Choćby dlatego, że nie jest możliwe, by mogli okłamać mnie wszyscy. Nieliczni czy i liczni łgarze są do zidentyfikowania. Nie potrafią powiedzieć szerzej prawdy o swym własnym miejscu. Nie potrafią tworzyć.

JAN TULIK