TOMCZYK: Chora miłość

„Ale ja tak bym chciał, żebyśmy się… Żebyśmy się — — — kochali…”, mówi Leon (Tomasz Tyndyk) i składa namiętny pocałunek na ustach… własnej matki, Janiny Węgorzewskiej (Krystyna Janda). Ta odważna scena rzuca nowe światło na ponadstuletnią sztukę Witkiewicza pt. „Matka”.
W tekście Witkacy nie posunął się tak daleko, jak Waldemar Zawodziński, który wyreżyserował spektakl na deskach Teatru Polonia. Witkacowy Leon kocha i jednocześnie nienawidzi swojej rodzicielki, ale nie cierpi z powodu kompleksu Edypa. Natomiast Leon Zawodzińskiego dodatkowo jej pożąda.
Ta ciekawa innowacja pomaga w budowaniu psychologii postaci – zarówno matki, jak i przede wszystkim syna – otwierając przestrzeń do rozmyślań na temat zaburzonych proporcji w odczuwaniu miłości. Cienka granica między miłością syna do matki a mężczyzny do kobiety zostaje zręcznie, i tylko w jednej scenie, zatarta. Czy Janina nienawidzi syna, bo zanim dochodzi do namiętnego pocałunku, podskórnie czuje, że Leon kocha ją bardziej, niż powinien, a jego uczucie podszyte jest erotyzmem? I z tego powodu odrzuca go na każdym kroku, jednocześnie nie przestając kochać miłością matczyną, pełną wyrzeczeń i poświęceń? Czy Leon nie robi jej na złość, oświadczając się ulicznej dziewczynie Zosi (Agnieszka Skrzypczak), bo chce desperacko wywołać jej zazdrość? Ta trudna relacja – przesiąknięta wzajemnymi oskarżeniami oraz emocjonalnym i fizycznym wyzyskiem, jednostronnie kazirodcza – w koncepcji Zawodzińskiego staje się bardziej wiarygodna, a przez to boleśniejsza i nadal aktualna.
Najlepsza scena, taniec odurzonych kokainą bohaterów, rozgrywa się pod koniec spektaklu i żal, że całość nie jest prowadzona w podobnej konwencji. Dopiero w tym momencie pojawia się dynamika, woskowe figury ożywają, zyskując charakterystyczny dla Witkacego groteskowy sznyt. Do wyobraźni przemawia także chłodnia na zwłoki z szufladami ponumerowanymi w przypadkowy sposób i ta wiecznie ciągnąca się czerwona włóczka, w którą zaplątują się wszyscy, po kolei, stanowiąca metaforę sieci różnorodnych relacji i powiązań.
Tomasz Tyndyk wypada przekonująco w roli Leona. Jest niczym marionetka zawieszona na niewidzialnych sznurkach emocji, którymi targa niszczycielska siła chorej miłości. Janina Węgorzewska w interpretacji Krystyny Jandy pozostawia niedosyt, zwłaszcza w wersji „pozagrobowej”, stanowiącej autorski dodatek reżysera do tekstu oryginalnego. Ten akcent, moim zdaniem niepotrzebny, nie wnosi nic ciekawego do przebiegu akcji, choć nieco ją ożywia, a Bartosz Waga (jako ojciec Leona), świadomie stylizowany na narkotykowego bossa, sprawia wrażenie gringo z innego świata. No ale o to twórcom chodziło.
W Polonii „Matka” miała premierę na początku czerwca br. Od roku natomiast sztuka wystawiana jest w Teatrze Ateneum. Obejrzałam obie, z zaciekawieniem i bez praktycznie żadnych oczekiwań, a także bez nakładania kalek i starając się unikać porównań. Mimo że spektakle opierają się na tym samym tekście, to dwie odrębne wizje. Która jest lepsza? Trudno powiedzieć. Koncepcja zaprezentowana przez artystów Teatru Polonia jest przystępna w odbiorze, akcja logicznie i bez niepotrzebnych niedomówień prowadzona, kostiumy Marii Balcerek nie zawodzą, aktorzy dobrze oddają charakter postaci. Jednak i tu brakuje szczypty Witkiewiczowego szaleństwa.
KATJA TOMCZYK
Teatr Polonia – Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Matka”. Reżyseria, adaptacja, światło – Waldemar Zawodziński. Kostiumy – Maria Balcerek. Występują: Katarzyna Gniewkowska, Krystyna Janda, Małgorzata Rożniatowska, Agnieszka Skrzypczak, Jarosław Boberek, Tomasz Tyndyk, Bartosz Waga.
Spektakl trwa: 85 min. (bez przerwy).