STOJAK: Miłości Agnieszki Osieckiej

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu pomnik Agnieszki Osieckiej w Warszawie (2017).

W życiu Agnieszki Osieckiej mężczyzn było bez liku. Jedni byli na chwilę, inni na dłużej. Czasami bawiła się nimi jak kot Kiki kłębkiem wełny albo kochała mocno, żarliwie, do zatracenia się w pocałunkach w „Jej piękne uszka”. Była obiektem westchnień wszystkich mężczyzn, których spotykała na swojej drodze, a mimo to zawsze twierdziła, że należy tylko do siebie. To jednak zmieniło się w relacji z Jeremim Przyborą, który nią zawładnął i którego pokochała nie „na lipę”, choć uczucie to przyszło dopiero z czasem. Była to miłość trudna, przechorowana tak przez nią, jak i przez niego. Twierdziła, że przywiązała się do Jeremiego jak pies. Kochała go, ale nie umiała zrezygnować z wolności, która dawała jej szczęście. W niepamięć poszły „Pokrzywy nad Brdą”, wspólne włóczenie się po mieście, gorące noce, jego opowieści o Tomaszu Mannie i śmiech.

Liczyła dni spóźniającego się okresu, żyła w stresie przez dwa tygodnie, że zaszła w niechcianą i nieplanowaną ciążę. Potem gdy jednak dostała miesiączki, żałowali – ona i jej kochanek – bo to przecież byłoby dziecko ich wielkiej miłości. Byłoby ono wspaniałe, bo w Agnieszce kipiała miłość, inteligencja i dobro. A w nim? Wszystko, co najlepsze. Miłość ją kochała, drwiła z niej. Bo miłość była jej pisana na każdym kroku. Egoizm jednak wygrywał.

Agnieszka bawiła się mężczyznami jak dziecko zabawkami – gdy jej się znudzili, po prostu ich porzucała. Bo taka była Agusia. Miłość ją pobudzała do życia, stymulowała do tworzenia, była jej koniecznie potrzebna. Ta miłość rozniecała w niej płomień, co rodził ekscytację, pożądanie i wenę. Bo Agnes miała to coś, co budziło się w nocy, w Paryżu czy Londynie, nawet Szwecji, powstawało jak Feniks z popiołów i było jej pożywieniem i szczęściem. Kochała swoją Pragę II, a przede wszystkim mężczyznę, który miał być „na lipę”.

A kiedy potrzebowała „brązowego lekarstwa”, Jeremi udawał zdziwienie, choć doskonale wiedział, o co chodzi – przecież razem przemierzali wieczorami warszawskie lokale, w których podawano wyborne trunki, zwłaszcza whisky. Bo alkohol był dobry na smutki i samotność, których Agnieszka nie znosiła. A więc alkoholowym zabawom nie było końca; bawiła się w najlepszym towarzystwie świata kultury ówczesnej Polski. A gdy straciła nad sobą kontrolę, wszystko zaczęło zmierzać ku nieuchronnej katastrofie. „A przecież to Zachód trącił lipą, piciem i brakiem dobrego smaku” – pisała do Jeremiego.

Agnieszka ciągle szukała miłości, której nie zaznała i nie została nauczona w rodzinnym domu. Było ich więcej, nie trzeba wymieniać imion i nazwisk wszystkich kochanych przez nią mężczyzn, bo nie o liczby chodzi. Z dwoma z nich była w związkach małżeńskich, które nie przetrwały próby czasu, i po kilku miesiącach była już wolna. Zostawali ze sobą w przyjaźni lub nie. To zawsze bolało obydwie strony.

Związki Agnieszki były burzliwe, szczególnie wtedy, kiedy spotykały się dwie energetyczne dusze dwojga ludzi o wielkim intelekcie. Z okrytym wielką legendą pisarzem Markiem Hłaską, połączyło ją namiętne uczucie, które jednak wypaliło się z uwagi na wielkie emocje i burze. Nie przeszkadzały im zaręczyny w obecności matek i ojczyma, by je potem zerwać. Ponoć to Agnieszka nie potrafiła tego docenić i zaraz po powrocie z USA zrezygnowała z tej miłości, a Hłasko przebywając na emigracji ożenił się z niemiecką aktorką Sonją Ziemann. Z Danielem Passentem zaszła w ciążę i z tego związku urodziła im się córka Agata. Łączył ich intelekt, pozycje i oczarowanie. Byli silnymi osobowościami świata kultury i publicystyki. Tworzyli rodzinę, razem mieszkali, ale nigdy się nie pobrali. Ich „pożar ze krwi”, jak nazwał ich związek Daniel, wypalił się po dziesięciu latach, pozostawiając wspaniały owoc ich miłości. Najdłużej – bo czternaście lat – była z piętnaście lat od siebie młodszym Zbigniewem Mentzelem. Znali doskonale swoje zalety i wady i nauczyli się z nimi żyć, bo najważniejsza była przecież miłość. Akceptowali siebie bez urazy, kochali żarliwie.

Mężczyzną jej życia, z którym spędziła ostatnie wakacje i pracowała do końca swoich dni, był André Hübner-Ochodlo, aż 27 lat młodszy od Agnieszki. Był reżyserem i popularyzatorem kultury jidysz. Choć sporo młodszy, to jego wiek nie przeszkodził im w relacjach nie tylko artystycznych, ale i osobistych.

Agnieszka Osiecka była wielokrotnie zafascynowana kobietami. Zdarzało jej się zakochiwać w kobietach, ale to mężczyźni budzili w niej silniejsze emocje. Była biseksualna. Wstydziła się swojej przypadłości i ukrywała fakt zakochiwania się w kobietach.

Kochali się w niej mężczyźni mądrzy, kulturalni, elokwentni i wybitnie utalentowani. Ona dorównywała im swoją ponadprzeciętnością, zmysłowością i kobiecością. Wybierała jednak mężczyzn, którzy niekoniecznie do niej pasowali. Jej decyzje były nieprzemyślane, dlatego jej związki szybko się kończyły. I znowu szukała miłości.

Agnieszka była kobietą kochającą siebie, rozpuszczoną jak dziadowski bicz. W młodości nosząca kalosze na głowie – jak mówiła jej babcia. Ta wspaniała dziewczyna rzucała słowami jak kwiatami, najpiękniejszymi, o różnych kolorach. Są tam anemony różowe i niebieskie, których kawałeczki przesyła w liście do ukochanego. Są stokrotki, róże, blade fiołki i tulipany o wrzosowym kolorze. Jest Portofino, SPATiF, hotele, rendez-vous ze Stasiem i innymi, „śniadanie polskie”, czyli wódka na czczo, małpy na głowie i wiele, wiele innych najwspanialszych historii i rzeczy.

Bo Agnieszka chciała kochać i być kochaną. Miłość ją zdradzała, gubiła, podnosiła z kolan i wielbiła. Miłość, która była najważniejsza od wszystkiego. Może nawet od własnego dziecka. Nie nam to jednak oceniać. Bo u Agnieszki było albo „na lipę”, albo na poważnie. Czasem dłużej, czasem krócej, ale było, kiedy świat ją kochał, jej słowa, melodie. Kiedy odwracał się do niej plecami, ona z niego drwiła, popijając whisky. I tak już musiało być.

MIROSŁAWA STOJAK