GATNY: Podciągać się i jeszcze raz podciągać – metafizyka wysiłku

Fot. Pixabay.com

W przestrzeni istnienia, gdzie grawitacja staje się symbolem nieuchronnych ograniczeń, podciąganie się na drążku jawi się jako alegoria ludzkiego losu. Jest próbą transcendencji, wydobywania się z otchłani stagnacji ku nieskończoności ruchu. A jednak – zanim nastąpi wzlot, zawsze jest zwis. Czyż nie przypomina to momentów zawieszenia, chwil refleksji, w których egzystencja wydaje się jedynie oczekiwaniem na kolejny ruch? „Wiem, że nic nie wiem” – mawiał Sokrates. Ale może wystarczy wiedzieć jedno: semper in altum – zawsze wzwyż.

*

Dlaczego podciąganie to więcej niż ćwiczenie? Bo jest miernikiem wewnętrznej siły. Nie tej powierzchownej, mierzonej napięciem mięśni, lecz siły woli, zdolności do pokonywania własnych ograniczeń. Każde ugięcie łokcia to walka z entropią, bunt wobec oporu materii. Im bardziej ciało sprzeciwia się grawitacji, tym bliżej jesteśmy momentu, w którym sami decydujemy o swoim położeniu – choćby na chwilę. Niczym w sokratejskim dociekaniu prawdy – podciąganie nie daje łatwych odpowiedzi – ale każda próba zbliża nas do istoty rzeczy.

*

Podciąganie zaczyna się od świadomości niemocy. Wisimy, patrząc w górę, na drążek, który zdaje się odległym ideałem. Próbujemy, szarpiemy się, upadamy. Ale każda kolejna próba, nawet zakończona porażką, jest śladem na drodze do wewnętrznej przemiany. Wysiłek staje się medytacją, momentem, w którym umysł i ciało stapiają się w jedność, gdzie nie liczy się liczba powtórzeń, lecz sama istota ruchu. Semper in altum – nawet jeśli dzisiaj upadasz, jutro możesz wznieść się wyżej.

*

Nie sposób oszukać podciągania. Nie da się wytargować z grawitacją chwili odpoczynku, nie można negocjować z ciężarem własnej egzystencji. Drążek mówi prawdę – jesteś tu i teraz, w pełni swojej mocy lub w pełni swojej słabości. Ale paradoksalnie, to właśnie ta konfrontacja z rzeczywistością pozwala nam sięgnąć głębiej – do siebie, do własnych granic, a może nawet poza nie. Tak jak Sokrates stawiał pytania, które nie dawały spokoju, tak drążek zmusza do konfrontacji z tym, co jeszcze niemożliwe. Ale czy na pewno niemożliwe?

*

W świecie pełnym iluzji łatwych dróg i skrótów podciąganie jest aktem czystym, niemal sakralnym. Jest modlitwą w ruchu, poszukiwaniem kontaktu z czymś większym niż my sami. Gdy ręce zaciskają się na drążku, a ciało napina w wysiłku, człowiek na chwilę opuszcza świat materialnych uwarunkowań. Przez chwilę trwa w stanie absolutnej koncentracji – poza myślą, poza wątpliwościami, w jedności z własnym ruchem. To moment, w którym wysiłek fizyczny spotyka się z duchowym dążeniem ku wyżynom. Niebo wydaje się bliższe, choćby na ułamek sekundy. Semper in altum – nie tylko w ciele, ale i w duchu. A jeśli na początku się nie udaje? To tylko dowód, że droga jeszcze trwa. „Cnota rodzi się w trudzie” – powiedziałby Sokrates. A my, podciągając się, robimy to nie tylko ku górze, ale, przede wszystkim, ku sobie samym – i może, kto wie, ku Absolutowi.

RAFAŁ GATNY