HEBEL: Márai satyrycznie o ubóstwie
Sándor Márai to węgierski pisarz, poeta i eseista. Cieszę się, że jest na fali wznoszącej w naszym kraju. Jakiś czas temu miałem przyjemność obejrzeć w Teatrze Ateneum wystawiany na podstawie jego tekstów monodram „Znieważeni” w wykonaniu Dariusza Wnuka. Siedziałem w pierwszym rzędzie i oglądałem z zapartym tchem sztukę, która dogłębnie mnie poruszyła. Márai był bardzo wrażliwym twórcą, który przeczuwał zbliżający się w Europie lat 30. kataklizm, będący wynikiem pełnych nienawiści haseł wypływających z ideologii nazistowskiej. Mam wrażenie, patrząc z perspektywy mikro, że Márai – nie jako jedyny zresztą pisarz i intelektualista – widział człowieka jako jednostkę zupełnie bezbronną w starciu z każdą jedną ideologią, co musiało bardzo go przerażać.
Miałem również wielką przyjemność przeczytać esej tego niezwykle przenikliwego pisarza, który w sposób satyryczny przyjrzał się w swoim krótkim dziele zjawisku ubóstwa. To prawda, że bieda czy ubóstwo na ogół są nie do zniesienia i często ludzie, których one dotykają, najzwyczajniej chamieją. Jego książka ma być praktycznym poradnikiem, jak powinni radzić sobie z biedą ludzie, którzy nie mogą się z niej wydobyć. Chociaż Márai napisał swoją książkę już prawie sto lat temu, to cały czas jest ona aktualna, gdyż ubóstwo nie zniknęło z otaczającego nas świata. Ale co ciekawe – we wstępie do swojego krótkiego dzieła twierdzi on, że należy bardziej upatrywać go w sobie niż na zewnątrz siebie.
Ta książka poniekąd przypomina mi dzieło Jaroslava Haška „Historia Partii Umiarkowanego Postępu (w Granicach Prawa)”, w której ten czeski pisarz domagał się m.in. rehabilitacji zwierząt, które są notorycznie obrażane używanymi przez człowieka wobec siebie wyzwiskami, jak „ty ośle!” czy „zachowałeś się jak świnia”. Márai z kolei za bardzo powierzchowny uważa pogląd, że pieniądze są czymś, co różni bogatych od biednych. Podaje równocześnie przykłady, czego za pieniądze nie można kupić: poczucia humoru, zneutralizowania lęku przed śmiercią czy talentu do śpiewu. Co więcej – głupiec posiadający pieniądze nie jest w stanie kupić mądrości rozumianej jako umiejętność myślenia. Warto się przy tym z nim zgodzić, że czymś bardziej pożądanym przez większość ludzi jest umiejętność wyciągania prawidłowych wniosków niż picie szampana z pięknymi kobietami w domu publicznym w Marsylii.
Powszechnie przyjęło się wierzyć w magiczną moc pieniędzy, za które do kupienia jest dosłownie wszystko. Autor eseju podważa ten pogląd, gdyż można by zapytać, czy do kupienia jest również spojrzenie z instynktowną przymilnością nosorożca na człowieka?
W zasadzie nie powinno nikogo dziwić, że biedni uwielbiają pławić się we własnym nieszczęściu, podczas gdy bogaci odbierają je jako przejaw porażki osobistej, która dotknęła jednostkę ludzką. Uwielbianą przez biednych uroczystością jest stypa, na której paradoksalnie dobrze się czują. Ta pogrzebowa uroczystość wpisuje się w atmosferę ich codziennego życia, w którym dominuje smutek, żal i zwątpienie. Żyją bowiem w zmitologizowanym świecie, który nieco przypomina sprymityzowaną wersję mitologii greckiej. Márai dzieli ich na biednych praktykujących i biednych tolerowanych, którzy bywają również nazywani niedotykalnymi.
Można by wtrącić, że – jak zauważa Márai – klęskę musi ponieść żyjący w biedzie mężczyzna, który stara się o względy tej czy innej kobiety. Zapewne będzie ją potwornie nudziło, jeżeli przyjmie on strategię opowiadania, czego to nie zamierza dokonać w celu poprawy swojej sytuacji materialnej. Ona bowiem z reguły będzie nastawiona na zabawę z nim i zrobi wszystko, żeby osiągnąć swój cel i przy okazji wyciągnąć z niego jak najwięcej forsy, a następnie nierokującego kandydata na małżonka pozbyć się czym prędzej.
Są tacy osobnicy, którzy podchodzą do życia w biedzie poprzez „przeróbkę romantyczną”, która polega na odrzuceniu przez biednego rzeczywistości i patrzeniu na własne położenie z wykreowanego punktu widzenia. Chociaż najbardziej rozbawił mnie fragment, w którym autor jako biedny przerobił świat, żyjąc poza jego zinstytucjonalizowanymi ramami. Tak żyjący człowiek w dalszym ciągu wprawdzie jest ubogi, ale zyskuje – oprócz spokoju – rzecz w zasadzie nieprzeliczalną na pieniądze, czyli niezwykle drogocenny czas. Bywało, że niegdyś biedny spieszył się na schadzkę ze swoją kochanicą, chociaż mogło być tak, o czym nie mógł wiedzieć, że będzie szkoda każdej minuty na poświęcenie czasu tej randce.
Bycie biednym, to dość specyficzny stan, na znoszenie którego można jednak samemu wpływać przez różnego rodzaju drobiazgi. Z jednej strony – poprzez zmianę elementów wystroju własnego mieszkania, a z drugiej – dość oryginalne ubieranie się według potrzeby własnego ducha. To prawda, że nieposiadający pieniędzy raczej nie wybiorą się w podróż do Chin, ale kto wie, czy o wiele bardziej ekscytującą podróżą nie może okazać się przejażdżka lokalnym autobusem.
W odniesieniu do kobiet autor wychodzi z założenia, że są one istotami, które uwielbiają konsumować. Można więc wyciągnąć wniosek, że biedny w zasadzie nie ma szansy, żeby zbliżyć się do kobiety i ją poznać. Z reguły wyobraża on sobie przedstawicielki płci pięknej jako tajemnicze plemię, które żyje według określonych reguł. Nie stać go na zaproszenie kobiety na kolację i szastanie w jej obecności pieniędzmi, na przykład na dawanie napiwków kelnerom czy dorożkarzom. Biedny mężczyzna znajduje się w sytuacji beznadziejnej wobec kobiet. Ciekawym wydaje się porównanie, jakiego dokonał Márai, że kobieta z ogromnej odległości wyczuje biednego, tak jak pustelnik – grzech u bliźniego.
Panuje mylne przekonanie, że biedni muszą być leniwi, a przy okazji są łakomczuchami i wielkimi smakoszami. Márai z wielką ironią twierdzi, że nie może być inaczej, skoro wydają na jedzenie znacznie większą część swoich zarobków niż bogaci. Prawda zaś jest taka, że jedzą nieregularnie, to co im się nawinie, czyli w rzeczywistości często rzeczy mniej smaczne czy pożywne. Więcej natomiast piją niż bogaci, chociaż nie czynią tego z rozkoszą, lecz w celu zabicia poniewierającego nimi bólu istnienia. Biedni potrafią jednak świetnie zorganizować się przeciw uderzającej w nich biedzie. Autor wspomina o obrazku, jaki widział, jadąc koleją, jak ojciec ściągnął z nogi but i włożył do wózka wyjącemu malcowi do zabawy swoją nogę. Chociaż sam obrazek był miły, to jednak obok wzruszenia – jak wspomina – owładnął nim wielki smutek.
Dobrze czyta się książkę Máraia, który w swoim satyrycznym eseju w sposób humorystyczny i ironiczny opisuje życie w ubóstwie. Nie jest to szkolny lub akademicki podręcznik, lecz studium radzenia sobie z biedą i ukazanie przez autora różnych jej aspektów. Na dawne rozprawy naukowe jest stylizowane to dzieło, które nakładem Wydawnictwa „Czytelnik” ukazało się w twardej oprawie, co w jakimś sensie chyba miało nadawać mu powagi i podkreślać wyjątkowość talentu węgierskiego pisarza.
JAROSŁAW HEBEL
Sándor Márai, „Szkoła biednych” (przekł. Irena Makarewicz), Wydawnictwo „Czytelnik”, Warszawa 2024.





