GATNY: Sen wojny

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy zgasły wszystkie ekrany, a w radiu słychać było tylko nagraną pętlę, chłodny kobiecy głos powtarzający: „Zachowaj ciszę. Zachowaj spokój. Twoje myśli są ważne”. Brzmiało to jak reklama medytacji, ale nikt już nie wierzył w takie rzeczy.
Mieszkam na ósmym piętrze jednego z tych starych bloków z wielkiej płyty. Betonowe klatki, graffiti na ścianach i to samo brzęczenie wind, które znałem od dzieciństwa. Z okna widzę resztę osiedla: identyczne klocki w rzędach, szare i uśpione. Ale teraz… coś jest nie tak.
Niebo nad nami przypomina zmatowione szkło. Z oddali nadlatują maszyny, niebo ich nie odbija. Bez świateł, bez dźwięku. Czuć je. Jakby powietrze się cofało przed nimi, jakby coś starło granice między przeszłością a teraźniejszością. Kiedy zaczynają bombardować, nie ma eksplozji, tylko wibracje jakby ziemia chciała coś powiedzieć, ale nie miała języka.
Wszyscy już wiemy, że to nie jest zwykła wojna.
Mówią o „Ekstraktorach”. Maszynach, które pozyskują „resztki poznawcze” z martwych. Myśli, wspomnienia, emocje. Człowiek umiera, a oni zbierają to, co zostało. Potem to coś jest przetwarzane. Widziałem to w jednej z transmisji – wyciek danych z Ministerstwa Rekonstrukcji. Ludzkie wspomnienia tłoczone do specjalnych cylindrów, a potem zasilające systemy sterujące dronami, armatami, myśliwcami.
Mówią, że w tych maszynach żyją duchy zmarłych. Że pilotują je, jakby ktoś nie pozwalał im odejść.
Czasem, kiedy atakują nasze osiedle, słyszę w ich brzęczeniu znajome głosy. Ostatnio był to Tomek – mój przyjaciel z dzieciństwa. Zginął w drugim miesiącu inwazji. Słyszałem, jak wykrzykiwał nasze stare hasła z podwórka, jakbyśmy znowu biegali po parkingu między blokami, udając, że chowamy się przed wrogiem.
Tyle że tym razem to nie była zabawa.
I wtedy zrozumiałem.
To nie była już walka o ziemię. To była walka o pamięć. O resztki duszy, które ktoś postanowił ujarzmić.
***
Próbowałem wyjść z bloku.
To był impuls. Może głupi, może odruch przetrwania. Chciałem po prostu odejść. Przejść przez podwórko, minąć sklepik, może dojść do obrzeży osiedla. Pamiętałem, że kiedyś tam był spokój. Zieleń. Ziemia pachnąca wilgocią po deszczu.
Zszedłem na dół. Klatka schodowa była jak zawsze: światło migające na trzecim piętrze, zapach wilgoci i stęchlizny, cisza. Ale kiedy otworzyłem drzwi na zewnątrz…
Tam nic nie było.
Podwórko, owszem, niby istniało. Ale wyglądało jak z niewyraźnego zdjęcia. Rozmyte kontury, niedokończone szczegóły. Jakby świat poza blokiem był tylko atrapą, czymś, co miało przypominać rzeczywistość, ale nią nie było.
Ruszyłem przed siebie. Każdy krok był jak stawianie stopy na cienkim lodzie. I wtedy to się zaczęło.
Dźwięk. Niski, drgający. Jakby ktoś grał na nerwach świata.
Z góry nadleciała jedna z maszyn. Ciemna sylwetka, niemal niewidzialna na tle chmur. Przecięła niebo, a w jej śladzie powietrze zadrżało.
Zawróciłem. Nie mogłem, nie miałem jak. Blok mnie wchłonął z powrotem. Drzwi zamknęły się same, bez mojego udziału. Winda już nie działała.
I wtedy poczułem, że coś się zmieniło.
Mój korytarz – ten znajomy, ze ścianą w kolorze zgniłego popoelu i wyblakłym numerem „8” – był teraz… inny. Dłuższy. Jakby rozciągał się w nieskończoność. Drzwi do sąsiedniego mieszkania nie miały klamki. Czułem, że nie jestem sam, choć nie słyszałem nic prócz oddechu.
Oddechu, który nie był mój.
Tomek. Był tu. W środku. W moim bloku. W mojej głowie. Głos z maszyn wpełzł do środka i już nie wychodził.
Nie jestem pewien, czy jeszcze jestem człowiekiem.
Nie wiem, czy moje myśli nadal są moje.
Nie wiem, czy umarłem i o tym zapomniałem.
***
Podwórko wyglądało, jakby ktoś o nim zapomniał. Jakby świat kończył się tuż za linią trzepaka. Trawa była jak zgaszona farba, a drzewa bezlistne i nieruchome niczym namalowane na tekturze. Zrobiłem kilka kroków i poczułem, że przestrzeń nie reaguje. Nie było wiatru. Nic się nie ruszało. Jakby wszystko zostało stworzone tylko po to, żeby wyglądać z daleka na prawdziwe.
A potem ta maszyna. I dźwięk nie tyle słyszany, co odczuwany. Jakby ktoś drapał po wnętrzu czaszki.
Uciekłem z powrotem. Drzwi zamknęły się same, gładko, bez oporu.
I wtedy zauważyłem: nie miały klamek.
Na ósmym piętrze czułem się już obcy. Korytarz się wydłużył, tak jakby blok próbował połknąć mnie w całości. Mieszkania – puste. Okna – zamazane jakby za szybą ktoś rozlał zepsute mleko. Wszystko przypominało te sny, w których wiesz, że jesteś śpiący, ale nie potrafisz się obudzić.
Z sufitu zwisała lampa, która kiedyś migotała, teraz już nie dawała światła. Tylko ciepło. Nieprzyjemne jak nieświeży oddech.
Z klatki schodowej dobiegł mnie głos. Męski, szeleszczący, jakby nagrany dawno temu na taśmę.
– Czas na leki, Krzysztof. Pora odpocząć.
Zamarłem.
Nie znam żadnego Krzysztofa. Ale ciało zadrżało, jakby imię pasowało.
Spojrzałem na drzwi do swojego mieszkania. Miały tabliczkę: „Oddział 14A. Pacjent 083″.
Poczułem chłód, mimo że powietrze stało.
Ściany oddychały. Sufit się obniżał.
Może nigdy nie było wojny.
Może nigdy nie było osiedla.
Może wszystko to: maszyny, głosy, niebo jak szkło to po prostu sposób, w jaki mózg radzi sobie z klatką.
Tylko dlaczego wciąż słyszę te silniki?
RAFAŁ GATNY





