EZMAN: Miniatury

Fot. Pixabay.com

***
Deszczowe wieczory łagodnie usnęły. Nasączona wilgocią ziemia zawija się zielenią jak kołdrą. Śpi dłużej. Mocniej. Śni beztrosko letnio.

Noce chłodne. Dni słoneczne. Wiatr rześki.

Śliwki na drzewie. Kwaskowate jabłka. Leżą mirabelki. Dojrzewają słoneczniki. Żółte liście na trawie. Łąki przydrożne chwieją się wdzięcznie. Złoto zboża matowieje.

Jaszczurka na chodniku.

Sierpień.

 

***
Powietrze pachnie przeczuciem deszczu ukrytego w rozciągniętych chmurach. Ptaki prowadzą ożywione konwersacje. Czasem słychać głośne przekonywania. Do czego?
W jakiej sprawie? Po co?

Wysoka brzoza umiera. Wokół niej kołnierz zieleni. Szkoda jej. Pewnie zostanie wycięta.
Osiedlowe dźwięki rozmów porannych, odpalone silniki, szczekanie psów.
Wymowne spojrzenie kota. Nie ma wątpliwości, że żąda: „Weź mnie na kolana…”.

Zaczyna mruczenie. Główkę chowa w dłoń.

Herbata z goździkami smakuje egzotycznie.

 

***
Ziemia po deszczu miękka miękkością ciała, wilgotna, pachnąca lasem, mimo że to miejski mały park. Czasem buszują w koronach wiewiórki. Dzikie kwiaty, trawy, drzewa, głównie sosny wspinające się do słońca. Słychać śpiew ptaków i brzęczenie aut. Ludzie spacerują z psami.

– Wszystko w porządku. Nic się nie dzieje… – relacjonuje przez telefon mężczyzna
w sandałach i lnianej marynarce. Prowadzi czekoladowego labradora. Pies obwąchuje sobie znane zakątki.

Wszystko w porządku. Nic się nie dzieje.

Ślimak wspina się po trawie. Krzewy owocują czerwienią.

W porządku. Nic się nie dzieje.

 

***
– Zielone, czerwone! Zielone, czerwone! – krzyczy chłopiec na podwórku. Popołudnie toczy się gładko upalnie. Czas w gorączce zwalnia się z liczenia sekund. Jaskółki kreślą esy-floresy.

Mięta w kubku.

Śliwki w szklanej misie.

 

***
Cmentarz. Jeden z wielu. Słońce grzeje. Powiewa wiatr. Zbierają się chmury. Zbierają się na burzę. Zaniosła kwiaty. Zapaliła znicze. Cicho tu. Spokojnie. Kolorowo. Siadła na ławce. Telefony. Zaległe wiadomości. Spojrzenie na biegnącą starszą kobietę.

– Spieszę się… – roześmiała się do niej tamta.

– Ma pani śliczną suknię… – skomentowała.

– Dziękuję! – usłyszała biegnącą.

Suknia w panterkę. Jak ubrania jej matki. Szale. Bluzki. Myśl o matce odpłynęła. Zerknęła na swój jedwabny szal. Przechadzała się po nim biedronka. Delikatnie położyła owada na listku. Rozglądając się wokół, ujrzała kilka białych motyli przysiadających na niebieskich dzikich kwiatach. Tańczyły na skrawku zieleni pyszniącej się między asfaltem.

BARBARA EZMAN