Czas na poezję: SYLWIA GIBASZEK

Zamówienie społeczne
nie ma popytu na poezję
miłosną radosną wojenną
obleśną
nikt nie zamawia literatury na miejscu
na wynos
z dostawą do domu tylko kebab
dania wegetariańskie markowe piżamy golarki
karty revolut
będą potrzebne rewolwery
z pewnością rowery elektryczne od zaraz
zaraza electro world jest poważna
ale nikt jej już nie zauważa
anormalność przewlekła stała się normą
jak pisał niegdyś filozof
ze szkoły lwowsko-warszawskiej
dziś już zupełnie zapomniany
jak koła białego dymu
puszczane z dziadkowej fajki
Abonent czasowo niedostępny
zgubić się na mapie
pośród ścieżek o znikomym znaczeniu
zniknąć w czeluściach Kolonii Unin
albo Borowia
przypuszczając że nikt nas nie znajdzie
w drewnianej chacie ze starą łasicą na strychu
rozgościć się poza siecią
paląc szyszki w piecu
świece z krzywym knotem
być totalnie unplugged
delektować się jak koniakiem
brakiem zasięgu
Nie być
być nikim
niczym fale odpływać
przypływać przypadkiem
w przyczółkach pianą osiadać
białą nicością bez ambicji zazdrości
nienawiści miłości ludzkiej małostkowości
być kropką nad chmurą
niemą kroplą
być bezsprzecznie
ze wszech miar bez koniugacji
wszelkich spacji na wylot
na wieki oceanów
Przesądy na odejście
Kiedy umierasz przepadasz
rozkładasz się a może rozpraszasz
podobno – jak pisała Urszula Kozioł
rzucony na pastwę ciemności
czarno w grobie
widać nic
ziemia jest szara brunatna albo jak nawóz naturalny
gówno prawda
może wpadasz właśnie w sam środek jarzeniowego światła
nic cię wypala jak w hucie stali
może świecisz niczym rafineria gdańska
elektrycznymi lotosami
stajesz się czystym lśnieniem
radioaktywny cieplejszy niż wulkaniczna lawa
przelewasz się z pustego w próżne
nagrzany mocniej niż wnętrze słońca
przetaczasz się przez jego układy arterie
a żyły planet czerwienieją jak spirale
w farelkach grzejnikach olejowych piecykach
rozkręconych butlach z gazem
nie trzeba zapalnika





