Czas na poezję: SYLWIA GIBASZEK

Fot. Krzysztof Majewski. Na zdjęciu Sylwia Gibaszek.

Zamówienie społeczne

nie ma popytu na poezję
miłosną radosną wojenną
obleśną

nikt nie zamawia literatury na miejscu
na wynos
z dostawą do domu tylko kebab
dania wegetariańskie markowe piżamy golarki
karty revolut

będą potrzebne rewolwery
z pewnością rowery elektryczne od zaraz
zaraza electro world jest poważna
ale nikt jej już nie zauważa

anormalność przewlekła stała się normą

jak pisał niegdyś filozof
ze szkoły lwowsko-warszawskiej
dziś już zupełnie zapomniany
jak koła białego dymu
puszczane z dziadkowej fajki

 

Abonent czasowo niedostępny

zgubić się na mapie
pośród ścieżek o znikomym znaczeniu
zniknąć w czeluściach Kolonii Unin
albo Borowia
przypuszczając że nikt nas nie znajdzie
w drewnianej chacie ze starą łasicą na strychu
rozgościć się poza siecią
paląc szyszki w piecu
świece z krzywym knotem

być totalnie unplugged
delektować się jak koniakiem
brakiem zasięgu

 

Nie być

być nikim
niczym fale odpływać
przypływać przypadkiem
w przyczółkach pianą osiadać
białą nicością bez ambicji zazdrości
nienawiści miłości ludzkiej małostkowości

być kropką nad chmurą
niemą kroplą

być bezsprzecznie
ze wszech miar bez koniugacji
wszelkich spacji na wylot
na wieki oceanów

 

Przesądy na odejście

Kiedy umierasz przepadasz
rozkładasz się a może rozpraszasz

podobno – jak pisała Urszula Kozioł
rzucony na pastwę ciemności

czarno w grobie
widać nic
ziemia jest szara brunatna albo jak nawóz naturalny

gówno prawda
może wpadasz właśnie w sam środek jarzeniowego światła
nic cię wypala jak w hucie stali
może świecisz niczym rafineria gdańska
elektrycznymi lotosami
stajesz się czystym lśnieniem
radioaktywny cieplejszy niż wulkaniczna lawa
przelewasz się z pustego w próżne
nagrzany mocniej niż wnętrze słońca
przetaczasz się przez jego układy arterie
a żyły planet czerwienieją jak spirale
w farelkach grzejnikach olejowych piecykach
rozkręconych butlach z gazem

nie trzeba zapalnika