HEBEL: Mój kochany filmowy regres

Klatka z filmu “Zaklęte rewiry” (1975) w reż. Janusza Majewskiego. Na zdjęciu Roman Wilhelmi i Marek Kondrat.

To prawda, że kiedyś nie było Playera czy Neftlixa. Ale wtedy to były filmy, nie to co teraz i co by nie mówić, w tym ogólnym twierdzeniu zawiera się wiele prawdy. Bynajmniej nie tęsknię za czasami, kiedy żyliśmy w niesuwerennym PRL-u, ale wolałbym, żeby filmy były robione na takim poziomie artystycznym jak w tamtych czasach. Dzisiaj to, co się liczy i ma przyciągnąć widza do kina, to przede wszystkim wylewające się z ekranu bluzgi, wulgaryzmy i królujący w wielu produkcjach seks w najprzeróżniejszych konfiguracjach. Ktoś, kto miał okazję obejrzeć chociaż fragment któregoś z filmów Patryka Vegi, to doskonale wie, co mam na myśli.

Unikam tak słabego artystycznie i żenującego kina, choćby to miała być tzw. komedia romantyczna, importowana zza Oceanu na potrzeby naszego krajowego widza. Często wracam do starych, dobrych filmów, np. wielokrotnie oglądając “Vabank” (1981) w reż. Juliusza Machulskiego, “Zabij mnie glino” (1987) w reż. Jacka Bromskiego i ze świetną rolą Bogusława Lindy czy “Milionera” (1977) ze znakomitą kreacją Janusza Gajosa. Są to filmy, które znam na pamięć, ale czy można się temu dziwić, skoro lepszych produkcji nie widziałem od kilku dziesięcioleci. Powiem krótko – wymienione przeze mnie trzy filmy trzymają poziom! Pomijam już fakt, że możemy oglądać w tych produkcjach tak znakomitych aktorów, jak np. Jana Machulskiego, Witolda Pyrkosza, Bogusława Lindę czy Janusza Gajosa. Nawet w dużo lżejszym gatunkowo “Piłkarskim pokerze” u boku Gajosa możemy podziwiać wspaniałego Mariana Opanię. Chyba nie trzeba dodawać, że nie ma obecnie w Polsce wybitniejszych aktorów niż Janusz Gajos i Marian Opania. Czy jest szansa, żeby młodzi aktorzy kiedyś (nie mówię kiedy) osiągnęli poziom tych właśnie mistrzów?

Zdarza mi się również wracać do czechosłowackiego kina, bo co by nie mówić, to chyba nikt nie potrafi robić tak świetnych komedii jak nasi południowi sąsiedzi. Mówiąc na marginesie, jako dziecko oglądałem magiczno-bajeczny serial o przygodach księżniczki Arabeli. Czesi mają jednak w swoim dorobku znakomite filmy, które dodatkowo są podszyte wysokiej klasy humorem. W czasach PRL-u karmiono telewidzów takimi serialami, jak “Kobieta za ladą” (1977) czy “Pod jednym dachem” (1975).

Jak dla mnie czeska literatura, często przenoszona na duży ekran, kojarzy się z nazwiskami dwóch wybitnych pisarzy – Jaroslava Haška i Bohumila Hrabala. Proszę podnieść rękę w górę, kto nie czytał i nie widział “Przygód dobrego wojaka Szwejka”  (1999) z Jerzym Stuhrem w tytułowej roli? Ano właśnie Powiedzmy, że podobnie rzecz wygląda z dziełami Hrabala. Kto nie oglądał “Pociągów pod specjalnym nadzorem” (1966) w reż. Jiříego Menzla? To debiut tego reżysera według znakomitej prozy Bohumila Hrabala. Z tego filmu pochodzi najsłynniejsza scena erotyczna w historii kina, kiedy to dyżurny ruchu Całusek czule stawia pieczątki na “dupeńce telegrafistki Zdeniczki”. No, ale Menzel zekranizował także inne utwory najpopularniejszego zaraz po Hašku czeskiego pisarza, m.in. “Postrzyżyny” (1980) czy “Obsługiwałem angielskiego króla” (2006).

Mnie szczególnie jednak ujął inny czeski film, który został wyreżyserowany przez Menzla na podstawie scenariusza napisanego przez Hrabala. Mam na myśli “Skowronki na uwięzi” (1969) – film, który z nakazu cenzury przeleżał na półkach ponad 20 lat (sic!). Jego premiera odbyła się dopiero w 1990 roku, a na festiwalu w Berlinie otrzymał nagrodę Złotego Niedźwiedzia. Jego akcja rozgrywa się w okresie stalinowskim na złomowisku, w pobliżu huty, gdzie przymusowo pracują robotnicy skazani na pracę fizyczną. Pośród nich jest m.in. profesor filozofii, prokurator, przedsiębiorca, muzyk czy fryzjer. Wszyscy oni zostali robotnikami za niewłaściwe poglądy i pochodzenie klasowe w komunistycznej Czechosłowacji. W tej beznadziejnej scenerii toczą więc jednak życie sielskie, niekiedy pełne absurdu, poruszające, czasem radosne, ale w głębi na pewno przepojone tragizmem.

Spierałbym się z każdym, kto by uważał, że film “Kelner, płacić!” (1980) w reż. Ladislava Smojlaka nie jest kwintesencją “czeskiej szkoły filmowej”. To tego typu znakomity film, jakie niestety odeszły do zamierzchłej przeszłości. Dodam, że można go jednak obejrzeć w wielu serwisach filmowych. Nasi południowi sąsiedzi opanowali do mistrzostwa robienie świetnych filmów, opartych o prostą fabułę połączoną z humorem sytuacyjnym. Takie filmy wciąż chciałoby się oglądać!

Jeżeli chodzi o tematykę knajpiano-kelnerską, to polska kinematografia nie ma się czego wstydzić. Warto bowiem zwrócić uwagę na istną “filmową perełkę”, jaką niewątpliwie jest film “Zaklęte rewiry” (1975) w reż. Janusza Majewskiego, ze świetną rolą młodziutkiego Marka Kondrata i arcymistrzowską drugoplanową rolą Romana Wilhelmiego. No, ale ten film – dla tych, co nie wiedzą – powstał w koprodukcji polsko-czechosłowackiej. To zaś już chyba wszystko wyjaśnia, nieprawdaż?

JAROSŁAW HEBEL