SZYMCZAK: M jak chemia

Fot. Klatka z serialu “Sherlock” (BBC).

Brytyjski serial “Sherlock”, stanowiący współczesną interpretację opowiadań Arthura Conana Doyle’a, ma prawdopodobnie tyleż samo zwolenników, co i przeciwników. Żeby znaleźć się w pierwszej grupie, nie wystarczy serialu obejrzeć, tak jak ogląda się każdą inną produkcję. W dwudziestej pierwszej minucie i trzydziestej sekundzie pierwszego odcinka drugiej serii Sherlock zwraca się do Johna słowami: “Dowód był pod twoim nosem, ale ty jak zwykle patrzysz, lecz nie obserwujesz”. Można by rzec, że nie tylko doktor Watson powinien skorzystać z tej uprzejmej rady. W “Sherlocku” trzeba się zagłębić, zwracać uwagę na szczegóły, obserwować miejsca akcji, zapamiętywać padające słowa oraz analizować twarze i zachowania bohaterów. Jeśli nie skupisz się na tym wszystkim i nie dostrzeżesz niuansów, serial szybko cię znudzi. Czyżby więc był tylko dla wybranych?

W polskich domach można zasiąść w fotelu bądź na kanapie i oglądać “M jak miłość”, czyli prozę dnia codziennego. Chociaż od dwudziestu lat nie interesują mnie losy bohaterów tego serialu, ponieważ są kalką zdarzeń, które spotykają większość z nas, postanowiłam nawiązać do tytułu tej produkcji.

Z romantycznego punktu widzenia, z którym na pewno zgodziłby się Mickiewicz, a nawet Słowacki (przy czym obu panów bardzo cenię), “m” jest jak miłość, miłość jest jak “m”. Nic dodać, nic ująć, banalniej być nie może. Wszystko zaczyna się i kończy na drżeniach serca, motylach (też na “m”) w brzuchu, westchnieniach, bliżej niezidentyfikowanych rozkojarzeniach, czy – często i gęsto – rozpaczach.

I w tym momencie tytułowy Sherlock powiedziałby “nuda”, ponieważ wzniosłe pojęcie miłości nie mieści się w jego nietuzinkowej głowie. Analityczny umysł Sherlocka nawet najgorętsze uczucie potrafi rozłożyć na czynniki pierwsze, przy czym uczucie miłości uważa za niebezpieczną wadę. Co prawda, i on jej ulega, ale ta uległość mieści się w granicach jego logiki. W końcu, na ścianie jego sypialni, wisi ogromna tablica Mendelejewa, świadcząca o zamiłowaniach gospodarza do nauki. Nie ukrywam, że i dla mnie, od ponad czterdziestu lat, układ okresowy pierwiastków jest “obrazem”, który się nie nudzi, a feeria uchwyconych w nim możliwości pobudza moją wyobraźnię.
John Watson zmienia partnerki jak rękawiczki, flirt i amory to niemal jego chleb powszedni. Sądzi więc, że Sherlock wybrał życie w samotności, ponieważ miłość stanowi dla niego tajemnicę. Tymczasem Holmes wyjaśnia, że chemia jest niesłychanie prosta i destrukcyjna, zaś sentymenty są defektem chemicznym osób przegranych. On także spotyka kobietę zasługującą na jego uwagę, całkiem bystrą, z którą może pogadać. Irene Adler okazuje się partnerką godną detektywa, bo i ona nie lubi, gdy głupota dominuje w pomieszczeniu. Długo próbuje maskować swoje uczucia, ale ostatecznie zdradza ją podwyższony puls i rozszerzone źrenice.

Produkcja o przygodach współczesnego Sherlocka i jego przyjaciela, Johna Watsona, powstała ponad dziesięć lat temu, lecz nadal bawi nas swoją niebanalnością i prowokuje do myślenia. Podobnie, jak w opowiadaniach sir Arthura C. Doyle’a, serialowy Holmes swoimi umiejętnościami dedukcji i obserwacji wprawia w zakłopotanie innych detektywów. Niejednokrotnie wspomina o “pałacu pamięci”, w którym gromadzi całą wiedzę. I chociaż mało istotny jest dla niego fakt, że Ziemia krąży wokół Słońca, ostatecznie także go szufladkuje.

Jeśli mam wybierać między “M jak miłość” a “M jak chemia”, stawiam z pełną świadomością na to drugie. Wiem, wiem, Mickiewicz byłby oburzony i nazwałby mnie starcem ze szkiełkiem w oku, nieznającym “prawd żywych”, ale mogłabym z nim polemizować. Mój racjonalizm nie wyklucza istnienia zjawisk nadprzyrodzonych, ale zachęca do ich analizowania, z założeniem, że niektórych zbadać się nie da, bo po prostu są. Natomiast odurzenie miłością nie ma racji bytu, gdyż ostatecznie prowadzi do katastrofy, o czym wspominają w swoich utworach wszyscy przedstawiciele romantyzmu. Unikajmy więc wszelkich objawów i obietnic miłości, bólu po utracie, czy radości z jej odzyskania. Analizujmy ją na chłodno, jak Sherlock Holmes, znajdując wszystkie “za” i “przeciw”, i nie dajmy się ogłupić namiętności.

Co najmniej od dekady, albo i dłużej, symbolem seksu jest inteligencja. Osobiście, co do tego sformułowania, nie mam wątpliwości. Pamiętam czas, kiedy pojawił się w internecie komunikator “Gadu-gadu”, służący nawiązywaniu nowych znajomości. Niespodziewanie zagadał wtedy do mnie jakiś chłopak/ mężczyzna, “chętny”… w zasadzie nie wiem, na co. Na pytanie, czy możemy się poznać i porozmawiać (nuda, prawda?), odparłam: “Jasne. Co sądzisz o wojnach husyckich w XV wieku?”. Możecie sobie tylko wyobrazić jego oburzenie i rzucanie przekleństwami w moim kierunku. Kiepski podrywacz ubawił mnie do łez, i, oczywiście, testu nie zaliczył. Nie wykazał się nawet odrobiną intelektu. A wystarczyłoby zajrzeć do Wikipedii i, nie wysilając umysłu, cokolwiek o wojnach religijnych przeczytać. Zresztą, odpadłby pewnie na kolejnym, zadanym przeze mnie, pytaniu.

Zapewne Sherlock zgodziłby się ze mną, że gra wstępna jest jak teleturniej z wiedzy, który dopóki trwa między partnerami, dopóty nie dopuszcza nudy w związku. “M jak miłość” na dłuższą metę nie ma racji bytu, ginie śmiercią naturalną, jak wszystko, co zostaje wchłonięte przez czarną dziurę w Kosmosie. Rozumiem, że na takie “dictum”, Adam Mickiewicz (mój ulubiony przedstawiciel romantyzmu, którego często cytuję w życiu codziennym), z irytacją przewraca się w krypcie Katedry Wawelskiej. Wybacz, panie Adamie, ten chłodny realizm, ale czyż życie nie nauczyło cię, że “M jest jak chemia”?

Jakiś czas temu kolega zapytał mnie, czy dopuszczam do świadomości “zakochanie” pełne uniesień. Jak myślicie, co odpowiedziałam?

IZABELA SZYMCZAK