CHUDZIO: Teczka z kokardą

Fot. Pixabay.com

Najpierw szarpnięcie, potem wizg. Zmęczony pociąg wtacza się na stację niczym pijany ojciec po ciężkim dniu. Sukienka lepi się od potu, moja ulubiona, na ramiączkach, marszczona w pasie. Chwilę wcześniej kleiłam się do siedzenia, mimo okien otwartych na oścież, mimo wiatru we włosach, mimo oranżady w woreczku ze słomką na ochłodę.

Pociąg staje, trzaśnięcie drzwi, moje stopy są już na peronie, kolana zdarte, podobno za dużo biegam i taki niecierpliwy ze mnie raptus.

Stawiam torbę na ziemi i patrzę na stopy w przymałych sandałach. Rozgrzana maszyna za mną bucha ciepłem, sapie i stęka. Słyszę kroki, ktoś krzyknął, ktoś biegnie, upał pęcznieje wokół mnie niczym zbyt długo zostawione do urośnięcia ciasto. Palą mnie policzki, rozglądam się. Dziadek z babcią zawsze przychodzą tu po mnie razem, dziadek specjalnie dla mnie wychodzi tego dnia wcześniej z pracy.

Konduktor gwiżdże i pociąg odjeżdża z sykiem, jakby gardził oglądaniem powitań, nie miał czasu na czułostki dziewczynki i jej dziadków. Zapach kurzu miesza się z dymem z papierosa dziadka i kwiatów akacji, które babcia zerwała po drodze.

– Moja wnusia! ­– Uścisk babci jest miękki niczym becik mojej siostry Beatki, a jej zapach to kwiaty i jabłka w kompocie. Lgnę do niej z całych sił, tak samo od nowa w każde wakacje. Dziadek dopala papierosa, stacja na powrót robi się senna, muchy buzują nam nad głowami. Potem dziadek cmoka mnie w policzek i bierze walizkę.

Spacer do domu jest uroczystym pochodem do mekki dzieciństwa, ma szorstkość pomarszczonych, trzymających mnie dłoni i słodycz lodów śmietankowych, na które dziadek zawsze się daje namówić i z powodu których babcia za każdym razem się dąsa. Przysięgam jej, jak co roku, że zjem obiad z apetytem. Ugotowała dwudaniowy, specjalnie na mój przyjazd.

Mijamy znane mi domy i sklepy, ludzi, z którymi dziadkom wypada zamienić choć kilka słów. Do siebie nie mówimy zbyt dużo, buzia nie przestanie mi się zamykać dopiero za kilka godzin. Wędruję poruszona chwilą. Cicha.

Dom dziadków witam z westchnieniem ulgi. Droga z dworca daje się we znaki moim kilkuletnim nogom. Zadzieram głowę i sprawdzam, czy w oknie babci znów kwitną pelargonie.

– Moje ulubione! – uśmiecham się.

– Wiem, kochanie. Zasadziłam specjalnie na twój przyjazd. – Kiwa głową i naciska na klamkę.

Z wnętrza chucha na nas chłód. Grube mury klatki schodowej studzą rozgrzane od emocji i upału ciało. Wspinam się po schodach i liczę elipsy drewnianej poręczy. Zapach piwnicznej stęchlizny nie kłóci mi się z zapachem rosołu. Wszystko tu jest tak, jak być powinno. Dziecięce wspomnienia nie znoszą dysonansów.

Mijamy drzwi Zydlów z naprzeciwka. Babcia lubi tu ze mną zaglądać, a pani Zydlowa ma zawsze ciasto z kruszonką. Jesteśmy już na półpiętrze. Geranium stoi w oknie na parapecie. Babcia twierdzi, że ma piękny zapach, a dziadek krzywi się, gdy pocieram liście.

Na drzwiach mieszkania wisi od lat ta sama żelazna skrzynka na listy, do której, gdy mnie dziadek podsadzi, wrzucam codziennie swoje rysunki. Moje listy miłosne dla nich.

Rysunki są niczym pocztówki ze świata dzieciństwa. Koślawe budynki, niebieska kreska rzeki i wiadukt. Ten ostatni przyozdabia ponad połowę moich dzieł. Jest na każdym z nich dominantą. Strzelistą bramą do ukochanych wakacji.

Znajdę te wszystkie rysunki jutro, porządkując rzeczy po mamie. Zebrane w szarej teczce z czerwoną kokardą. Dziś ją jeszcze zawiązuję dziecięcą ręką, siedząc przy drewnianym stole pokrytym haftowanym obrusem. Jutro ją rozwiążę, o wiele wakacji starsza, w czarnej sukience za kolano i w kapeluszu z woalką. To będzie ten moment, w którym wszystko się na chwilę zatrzyma, zatrą się granice między „jutro” a „wczoraj”, zamazane świecową kredką.

Moja nostalgia jest synestezyjna. Patrzę na prosty rysunek, a słyszę pociąg. Czuję zapach peronu w pierwszy dzień wakacji, smakuję lody z budki. Rysuję kolejny list w deszczowy dzień, a babcia się śmieje z któregoś z moich przedszkolnych powiedzonek. Dziadek pachnie tytoniem i wodą kolońską.

Nie przeszkadza mi, że nostalgia jest wielkim kłamcą. Każe rozpamiętywać rzeczy piękne, rozciąga w nas tęsknotę za nimi, ale zupełnie nie dopuszcza do siebie momentów złości, gorzkich słów, drobnych rozpaczy.

Dziś wysiadam z pociągu. Jutro znajdę teczkę. Czas to zbiór paciorków nanizanych na linię życia.

Ciekawe, czy mojej mamie też drżały dłonie, gdy znalazła tę teczkę z kokardą po śmierci babci.

JOANNA CHUDZIO