JASTRZĄB: Powstanie Warszawskie
Od prawie dwustu lat, z niewielką przerwą na dwie dekady ułomnej wolności, rozmaite patriotyczne chorągiewki sprawowały nad nami władzę i dzierżyły w lepkich rękach nasz przegrany los. A my godziliśmy się na odgrywanie roli sublokatora we własnym domu.
W ten sposób każdy nasz praprzodek zatrudniony na państwowej posadzie, pracował u kolonisty. Jednak pracować dla okupanta, to nie to samo, co pracować dla siebie i u siebie! Z czego zdają sobie sprawę wszystkie kraje nieskażone zewnętrznymi zagrożeniami. Geopolityką zmuszającą do zawierania zgniłych kompromisów!
Nie ma więc nic osobliwego w tym, że kiedy nareszcie wybiliśmy się na niepodległość, i po krótkim czasie względnej swobody nastała kolejna wojna, zaczęliśmy wszelkimi metodami walczyć o wolność.
Działanie na szkodę najeźdźcy było nieomal szlachetnym obowiązkiem Polaka. Powodem do dumy. Podprowadzenie okupantowi zysków, finansowe robienie mu koło pióra i zniechęcanie go do życia w naszym kraju stanowiło zaszczyt.
Choć – na razie – jesteśmy na swoim, jakkolwiek teoretycznie, powinniśmy zaprzestać samookradania i, co prawda, pozbyliśmy się zewnętrznych grasantów, to jednak dalej wegetujemy jak podbity naród. Jakbyśmy nadal byli pod knutem.
Tym razem znajdujemy się w tej sytuacji na własne żądanie. Gdyż teraz dobrowolnie nakładamy sobie obrożę. Do tej pory niewolnictwo żyje w nas, w naszym psychicznie zawistnym i sfrustrowanym samopoczuciu.
Od Powstania do Powstania, od tragedii do tragedii szliśmy do Niepodległości, a gdy wreszcie przyszła i zaczęła przyoblekać się w konkret, okradamy się nadal. Jakbyśmy wciąż byli pod zaborami.
*
Są wśród nas ludzie żyjący bezrefleksyjnie. Starający się nie pamiętać o naukach wypływających z przeszłości. Ludzie pragnący wybielać i przeinaczać wstydliwe fragmenty Historii. Unikający tematów wywodzących się z korzeni czasu. Nie poruszający zagadnień wywalonych na bruk.
Mamy zatem dwie szkoły na temat: był sens, czy nie było sensu w Powstaniu Warszawskim?
Jedna, prowadzona przez dziejopisów z kalkulatorem, cyrklem i suwmiarką zamiast serca i wyobraźni, przelicza wolność wedle poniesionych strat, powołując się na ich ogrom wśród niewinnej ludności cywilnej.
Druga uważa, iż było konieczne z emocjonalnego punktu widzenia. Pierwsza oskarża dowództwo AK o brak militarnego rozeznania i decyzje oparte na mylnych kalkulacjach. Wini za rozmyślne popychanie chłopców do walki skazanej na klęskę. Akcentuje, że nie przyniosło korzyści, tylko niewyobrażalne spustoszenia. Według niej było zbrodnią na narodzie. Celowym awanturnictwem “określonych kół”.
Tu aż prosi się o interwencję zdrowego rozsądku. Gdyż, jeśli nawet, z militarnego punktu widzenia skazane było na porażkę, to w takim razie, gdzie umieścić i jak zaklasyfikować wcześniejszy zryw powstańczej rozpaczy i determinacji w getcie warszawskim? Jak ocenić jego szanse powodzenia, skoro wiemy, że żydowscy bojownicy dysponowali dwudziestokrotnie mniejszą siłą uzbrojenia? Czy i w przypadku tego powstania też będziemy ględzić o zbrodniczych decyzjach?
*
Rozpoczęłoby się niezależnie od intencji przypisywanych dowódcom AK. Ponieważ nastroje wśród obywateli miasta były tak napięte, a powtarzające się wizje łapanek, egzekucji czy tortur tak silne, że lada iskra mogła sprowokować wybuch. Byle przypadkowy strzał był w mocy doprowadzić do niekontrolowanej eksplozji.
Gdyby nie Powstanie Warszawskie, ojczulek Stalin postąpiłby z Polską o wiele gorzej. Z tego powodu miało uzasadnienie. Tym bardziej, że w planach wojskowych zakładano, iż potrwa zaledwie parę dni, a nie parę miesięcy. Ten sposób rozumowania jest argumentem przemawiającym za jego podjęciem. A nawet koniecznością; straceńczy bój o zachowanie szacunku do siebie, walka o zachowanie narodowej godności i honoru (pojęć nieznanych sowietom), to wystarczający powód do rozpoczęcia Powstania Warszawskiego; postanowiono je zapoczątkować w oparciu o dostępne informacje.
MAREK JASTRZĄB