SZYMCZAK: Nie tylko o Żydach

Fot. Bartek Warzecha. Na zdjęciu Julia Konarska i Wojciech Brzeziński w spektaklu “Źli Żydzi”.

Wybierając się do teatru, opery czy kina, liczymy na coś więcej niż przynosi nam codzienne życie. Czekamy na nagły skok adrenaliny, który sprawi, że zadrży nam serce. Spodziewamy się emocji, które wycisną z nas łzy wzruszenia lub rozbawienia i sprawią, że długo będziemy wspominać obejrzaną sztukę. Tymczasem muszę przyznać, że “Źli Żydzi” nie powalili mnie na kolana, pomimo że bardzo tego chciałam.

Światowa premiera “Złych Żydów” autorstwa Joshuy Harmona miała miejsce w 2012 roku w Los Angeles, gdzie odniosła ogromny sukces. Dwudziestodziewięcioletni wówczas Harmon w sposób śmiały i bezprecedensowy zadrwił z narodu, który uważa się za wybrany, a jego sztuka okazała się strzałem w dziesiątkę i została przeniesiona na deski teatrów w innych krajach, także w Polsce.

Głównymi atutami spektaklu są nowoczesność i prostota w scenografii oraz kostiumach. Na scenie dominują trzy kolory: niebieski na lewej ścianie, czerwony na prawej, zaś pośrodku stoją intensywnie żółte krzesła i stół. Dodatkowymi elementami są czarno-białe, poziome pasy zdobiące ściany. Kolorystyką nawiązują do szali modlitewnych (tałesów), które mężczyźni nakładają podczas modlitw i uroczystości religijnych. Warto podkreślić także rolę, jaką odgrywa muzyka – z jednej strony rozładowuje napięcia między bohaterami, a z drugiej przygotowuje widzów do kolejnej sceny.

Akcja rozgrywa się w nowojorskiej kawalerce z widokiem na rzekę Hudson. Mieszkanie jest własnością dwóch braci – młodszego, Jonaha i starszego, Liama. Według ich kuzynki, Diany, należą oni do bogatszej części rodziny, co już stanowi przyczynę animozji.

Zawsze wydawało mi się, że Żydzi, mimo rozproszenia na świecie, tworzą spójną grupę, która w wyjątkowych sytuacjach potrafi się zjednoczyć.

Okazuje się, że ta teoria nie dotyczy instytucji, jaką jest rodzina, nawet żydowska. Tematów do sporów między kuzynostwem jest sporo, a przecież są to młodzi ludzie, startujący dopiero w dorosłe życie. Diana, grana przez Olgę Sarzyńską, jest żydowską patriotką. Używa imienia Daphne, które w mitologii greckiej symbolizuje niedostępną miłość i dziewictwo. To mogłoby być zgodne z prawdą w przypadku Diany, bo w pewnym momencie Liam i Jonah odkrywają, że jej narzeczony – izraelski bojownik, strzegący mężnie granic kraju, w rzeczywistości nie istnieje. Jest jedynie urojeniem młodej kobiety. Daphne jest do bólu męcząca- dyskutuje, krzyczy, przekonuje, a jeśli nie ma posłuchu, prowadzi ze sobą wyczerpujące monologi. Zna wszystkie żydowskie prawa i kodeksy, przytacza je z pamięci swoim zamerykanizowanym kuzynom. Liamowi wielokrotnie rzuca wyzwanie, nazywając go “złym Żydem”. Jak z rękawa sypie liczbami i argumentami dotyczącymi wybrańców świata, choćby wtedy, gdy mówi, że Żydzi stanowią 22% laureatów nagrody Nobla. Uparcie broni odrębności narodowościowej i kulturowej, a nawet gloryfikuje Holocaust.

Jej przeciwieństwem jest Liam, student japonistyki, pojawiający się na scenie ze swoją dziewczyną – Melody. Blondynka o niebieskich oczach zostaje od razu zaszufladkowana przez Daphne do właściwej nacji, a ja się zastanawiam, jak cienka jest granica między kultywowaniem tradycji a rasizmem. Amerykanka Melody, grana przez Julię Konarską, spowiada się ze swoich wielonarodowościowych korzeni, co doprowadza Daphne do palpitacji serca. Szybko wylicza, że dzieci Liama będą już tylko pół-Żydami, wnuki – o zgrozo – ćwierć-Żydami, zaś w żyłach następnych pokoleń nie popłynie nawet kropla żydowskiej krwi! Nie zgadza się z teorią Melody, która uważa, że człowiek jest tylko człowiekiem. Cóż to znaczy, jeśli głębiej się nad tym zastanowimy?

U Liama, w którego rolę wcielił się Wojciech Brzeziński, przeraża mnie chamstwo. Pomimo tego, że ma nowoczesne poglądy i lekko traktuje tradycje przodków, brakuje mu kultury. Ilość przekleństw, które padają z jego ust, jest chyba nadprogramowa, a mi “więdną” uszy. Czy doprawdy, polskie słownictwo już nie może obyć się bez bluzgów? Wystarczy, że słyszę je na ulicy, w filmach, na podwórku, czy u sąsiadów – w dzień i noc – przez ścianę… W teatrze liczę na więcej kreatywności, na zastąpienie zwykłego “kurwa” innym słowem, dźwiękiem lub gestem, które tak samo będą zrozumiałe dla widza. Nie warto teatralnej sztuki sprowadzać do poziomu rynsztoka. Uważam, że Liam mógł poprzestać na pojedynczym wulgaryzmie. Wystarczyłoby powiedzieć: „Oż, kurwa, nie weźmiesz mnie na Holocaust”, czym wymownie podkreśliłby różnicę pomiędzy poglądami swoimi i Daphne. Według mnie wielokrotnie powtarzane słowa, wyzwiska, czy przekleństwa, tracą na znaczeniu.

Najpozytywniej oceniam postać Jonaha, granego przez Piotra Sędkowskiego. Jako najmłodszy, ma zupełnie inne spojrzenie na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jest wyluzowany i taki sposób na życie proponuje pozostałym członkom rodziny.

Niemniej, czwórka bohaterów potrafi rozbawić widownię. Ich uprzedzenia i kłótnie są żywcem wyjęte z podwórka ludzkich, nie tylko żydowskich niedoskonałości oraz nieporozumień. Wszystkie rodzinne spory sprowadzają się do walki (i to w dosłownym tego słowa znaczeniu) o spadek po zmarłym dziadku, którym jest złoty wisiorek “Chai”. W języku hebrajskim “Chai” oznacza “życie” i jest najcenniejszą pamiątką po nestorze rodziny. Teraz wisiorek, który wraz z dziadkiem przetrwał holocaust i dwa lata obozu koncentracyjnego, znajduje się w kieszeni Liama. Daphne, “prawdziwa Żydówka”, zachowująca się tak, jakby osobiście przeżyła Holocaust, postanawia walczyć o rodzinną pamiątkę. W całym tym bałaganie tylko Jonah prosi o spokój, a Melody głosi hippisowskie hasła o pokoju i braku podziałów.

I tak, wraz z bohaterami przerzucającymi się słowami, które nie prowadzą do jakiegokolwiek porozumienia, złośliwie gaszącymi i zapalającymi światła, a ostatecznie uczestniczącymi w bijatyce, dotarłam do końca spektaklu. Uff… pomyślałam, nareszcie cisza i spokój, a ja mogę się wyluzować.

Reasumując, w “Złych Żydach” nie czułam się współbohaterką spektaklu, raczej miałam wrażenie, że stoję obok i przyglądam się małostkowości ludzi. Smuciło mnie, że w obliczu śmierci nestora rodu, jego bliscy urządzają nad grobem “targowisko próżności”, jarmark i cyrk w jednym. I chyba wiele rodzin, niezależnie od narodowości i statusu społecznego, nie uniknie takich scen – bo człowiek jest tylko człowiekiem, o czym przypomina nam Melody.

Wychodząc z teatru, zadałam sobie pytanie, czy awantura rodzinna jest aż tak godna uwagi, by zrobić z niej sztukę?


IZABELA SZYMCZAK


Teatr Ateneum w Warszawie (Scena 20) – Joshua Harmon, “Źli Żydzi” (przekł. Hanna Szczerkowska). Reżyseria i opracowanie muzyczne – Maciej Kowalewski. Scenografia i kostiumy – Arkadiusz Kośmider. Występują: Olga Sarzyńska, Julia Konarska, Piotr Sędkowski, Wojciech Brzeziński.
Spektakl trwa – 100 minut (bez przerwy). Spektakl dla widzów od 16. roku życia.