BILIŃSKA-STECYSZYN: Tradycję trzeba szanować

Fot. Pixabay.com

11:00

Co za fiut! Zadzwoniłam spytać, o której będzie, a on z mordą, że już mu się smartfon grzeje. A tak naprawdę chwali się nim niczym najnowszym mercem. Tak zresztą o nim mówi – że to jest mercedes wśród smartfonów.  I uwielbia, żeby do niego dzwonić.

Więc czego drze ryja? No, niby to taka gra wstępna, że potem jeszcze lepiej nam wyjdą figury w łóżku. A co, nie wychodzą? A co, ja pejcza na dupę potrzebuję? Fiut i tyle.

Powiedział, że na pewno będzie, tylko mam cierpliwie czekać, bo dziś Wigilia i najpierw musi żonie karpie kupić. Biedna Jadźka, ale ma przerąbane! Taka niby cwana, a ślepa jak kocię. I łyka jak pelikan te moje szlochy, jaka to ja jestem biedna bez faceta na stałe.

Gdyby miał mi się trafić na stałe taki, jakiego ona ma, to wolałabym zostać dziewicą do usranej śmierci.

13:00

Leszek mu matka dała na chrzcie świętym. Za porządne imię dla takiego. Nie przewidziała, jaki z niego skurwiel wyrośnie. Jakaś tego przyczyna musi być, ale co to ja, psycholog, żeby dociekać? Bo natura obdarzyła go hojnie i nie musi się przecież sztukować tymi mercami. I waleniem panienek w łazience naszej firmy też nie. Widziałam, jak rżnął tam tę Paulinę z kadr. Przedwczoraj, na naszej korpoimprezce wigilijnej. No, “widziałam” to nadużycie. Słyszałam, bo poszłam za nim. Myślałam, że na mnie tam będzie czekał, a tam już czekała na niego ona. Dziwka jedna! On też dobry. Już ja mu zrobię imprezę wigilijną. Się zdziwi!

Mam wreszcie zaległy urlop, więc ciastka upiekłam już wczoraj. Matka mnie nauczyła piec, to piekę, coś w tych genach człowiekowi zostaje. Ten fiut myśli, że ja tak dla niego. A to tylko bonus doliczony do usługi. Bo dlaczego niby miałabym sobie darować te zajebiste doświadczenia w łóżku? I w stu innych miejscach mojego mieszkania, z parapetem włącznie.

Doświadczenia, hehe. Świadczenia prędzej. On świadczeniodawca, a ja świadczeniobiorca. Kobieta niezależna musi sobie radzić. Dla higieny. Okej, dla higieny wystarczyłby wibrator. A ja, co będę kryć, dzięki tym jego świadczeniom mam za każdym razem megaodlot. Taki, że potem na ziemię mi się nie chce wracać.

Jeszcze tych karpi nie kupił czy co jest grane? Mam potem co robić, wkurwia mnie ta zwłoka!

14:00

Fiuta nadal nie ma. Może musi obskoczyć jeszcze kilka adresów. Ciekawe, czy na parterze swojego bloku też. Zaraz zadzwonię do Artura. Nie, nie ma tam Leszka.

Okej, do dzieła! Wieczorem fiucik będzie miał wigilię cacy.

Nie wie, palant jeden, że to ja go wepchnęłam w objęcia Artura. Jakkolwiek “objęcia” wydają mi się w tym wypadku określeniem nazbyt literackim. I zdecydowanie nieprecyzyjnym. Dobra, mniejsza o te ich techniki.

Artura kiedyś poznałam w jednym z klubów. Od Jolki się dowiedziałam, że biseks. Szkoda, bo taki olbrzym, były bokser, niejedna laska by chciała, żeby był tylko jej. Ale nie moja broszka. Potem się okazało, że mieszka w tym samym bloku co mój fiut. Raz się Artur zapędził w wyznaniach. Że niby Leszek takie ciacho… Stąd już była bliska droga, żeby, po tej sesji fiuta z Pauliną w kibelku, odpowiednim telefonem do Artura skierować sprawę na właściwe tory.

Okej, nie zaprzeczam. Jestem zimna, mściwa suka. Ale dlaczego mam być szlachetna? Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

Chyba że Leszek też biseks. No, to daj im Boże zdrowie.

16:00

Ciastek nawet nie tknął, choć zwykle od tego zaczyna, a karpie pizgnął do zlewu, bo mu nawet do łazienki było za daleko. I tak już w tej foliówce  prawie nie dawały oznak życia. Nawet ciekawiej, bo do naszych “doświadczeń”, tym razem na posadzce w kuchni, przy moim wznoszącym się “aaaaaa!” dołączył się dodatkowy element akustyczny w postaci śliskiego trzepotu  ze zlewozmywaka. Niczym kropka nad i. Kropkę wkrótce postawię, ale fiucik jeszcze tego nieświadom.

Coś on ostatnio, kuźwa, preferuje kafelki, zaraz mi się przypomniała ta szmata Paulina. Ale nie oponowałam, bo mi też zależało na czasie.

Dopiero potem wciągnął pół pudełka tych ciasteczek – zawsze je przechowuję w takim blaszaczku z Mikołajem na wieczku. Na dziś ozdóbka jak znalazł.

Kiedy się zerwał, żeby spadać, odstawiłam monodram godny co najmniej paszportu “Polityki” dla wyróżniających się aktorów młodego pokolenia. Ze szlochami i całą gamą ustawień rozpaczliwie drżących ust. Kiedyś chciałam zdawać do szkoły teatralnej. Umiem płakać na zawołanie. Taki spryciula, a zawsze to kupi bez mrugnięcia. Niby ryczę, a za każdym razem mam polewkę, kiedy on udaje twardziela, rozdarty cały, czy ma mnie przytulić, czy opierdolić. Maczo z Bździejowa – czy skąd on tam przyjechał do Warszawy i mu się udało załapać w jakiejś korpo. Od paru lat w naszej. Tak się poznaliśmy, potem poznałam jego żonę, Jadźkę, z mojego działu. On jest przekonany, że ja z nią rywalizuję i to mu nakręca ego. Głupi kutas.

No kutas do kwadratu!!! Puszkę “Żubra” mi kupił w prezencie świątecznym! Szkoda, że rozpakowałam zawiniątko dopiero po jego wyjściu, boby razem z tą puszką zjeżdżał na kopach. Pocieszam się, że miał w drugiej foliówce, zauważyłam, jeszcze kilka takich ruloników. Jadźkę też dziś wkurw rozerwie. Jak nic. Ciekawe, kogo jeszcze.

19:00

Zadzwoniłam do Artura. Akurat wracał do domu. Nawet nie musiałam go zachęcać. Supcio, powiedział, Leszek go jara jak mało kto. Okej. Teraz tylko niech się przyczai i w odpowiednim momencie Leszka wyhaczy. Okazja się zdarzy na bank. Kto wie, może nawet jeszcze dziś, gdy nadejdzie noc cudów.

Coś czuję, że mój wigilijny anioł zemsty w postaci Artura Leszkowi całkiem pasi, ale chrzanię to. Żegnaj, fiucie. Murzyn zrobił swoje, dymanka były ekstra, ale każda love story ma swój kres. Dla higieny trzeba się rozejrzeć za kimś innym. Znajdę bez większych trudności, spoko. Moja mama zawsze powtarzała, że “tego kwiatu to pół światu”, i się z nią absolutnie w tym punkcie zgadzam.

19: 10

To będzie mój “Plan nr 1” na przyszły rok, a na razie wracam do porządków w chacie. Wypucuję na błysk, powymiatam fiutowe resztki ze wszystkich kątów, powycieram na mokro i na sucho. Najmarniejszy ślad nie zostanie. W nowe życie trzeba wkroczyć posprzątawszy po starym, to mi też zawsze powtarzała matka.

23:15

Mieszkanie lśni niczym lampki na choince. Ja też. Zakładam płaszcz, sięgam po kluczyki, ale za moment rezygnuję. Jeszcze jest dość wcześnie, zdążę. Z przyjemnością przejdę się piechotą. Po drodze przypomnę sobie słowa kolęd. Przynajmniej po jednej zwrotce z tych najbardziej znanych.

Idę na pasterkę. Tradycję trzeba szanować.

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN