Jeśli nie kochasz książek, to nie wpadniesz na pomysł, żeby pisać – wywiad z pisarką Elżbietą Łapczyńską, autorką powieści “Bestiariusz nowohucki”
– Jak zaczęła się Twoja przygoda z literaturą? Czy przyszedł taki moment, iż zaczęłaś poważnie myśleć o pisaniu i w końcu sobie powiedziałaś: “A, co tam, spróbuję zawojować rynek literacki w Polsce”?
– Lubię myśleć o tych początkach, bo lubię tamtą Elkę. Na początku liceum pisałam ołówkiem pojechane opowiadania, z kolegą robiliśmy do tego muzykę na syntezatorze i chcieliśmy to grać na scenie. Pod pseudonimem Tulla Pokriefke wysłałam te ołówkowe rękopisy do wydawnictwa. To było cudownie bezczelne. Potem stałam się dużo bardziej nieśmiała, przestałam pisać, ale nie przestałam o tym myśleć. Kiedy ponownie się wzięłam za pisanie, już po studiach, bardzo się tego wstydziłam, bo wydawało mi się, że potrzebuję na to od kogoś specjalnego pozwolenia, bo co ja sobie wyobrażam. Tej Elki z kolei bardzo nie lubię i długo mi zajęło jej spacyfikowanie. Dzięki różnym warsztatom literackim, gdzie spotykałam takie osoby jak ja, a szczególnie dziewczyny jak ja, oswajałam się z myślą, że mi jednak wolno.
– Czy uważasz się za pisarkę? Kogo współcześnie można uważać za pisarza? Jak byś zdefiniowała to pojęcie? Jak należy je dziś rozumieć? Nie jest przecież tajemnicą, że w czasach Bolesława Prusa żeby być uznawanym za pisarza, trzeba było spełnić zupełnie inne warunki, niż ma to miejsce obecnie.
– Jeśli pisarka to osoba pisząca, to tak, jestem pisarką, ale to pojęcie rozszerzam na każdą osobę, która ma ochotę się tak nazywać w związku ze swoją twórczością, niezależnie czy jest przed debiutem, po debiucie, po drugiej czy po czwartej książce. Z drugiej strony: teraz jestem taka odważna, ale gdy ktoś mnie pyta, czym się zajmuję w życiu, to nie mówię, że jestem pisarką. Raczej mówię, że oprócz tego co robię na co dzień, piszę też różne rzeczy. Może jest w tym jakaś mądra intuicja, żeby olać etykietki.
– Marek Hlasko w “Pięknych dwudziestoletnich” stwierdził: “Zacząłem pisać, mając lat osiemnaście; winna jest moja matka, która dawała mi książki do czytania – tak że stało się to moim drugim nałogiem”. Czy żeby dobrze pisać, należy bardzo dużo czytać? Zgodzisz się z tym, że to, co przeczytaliśmy, w jakimś stopniu kształtuje nas jako czytelników, ale też i jako twórców… zmienia nas jako ludzi?
– O tak. Usłyszałam kiedyś, że na jedno napisane zdanie powinno przypadać 100 przeczytanych. Ja bym powiedziała, że z 1000 albo jeszcze więcej. I nic w tym dziwnego, że konkretne fascynacje są słyszalne w tym, co piszemy. Poza tym to rozwijające, kiedy potrafisz nazwać i zidentyfikować w swoich tekstach: oho, tu była zajawka na Kereta, a tu na Bukowskiego. Dodam, że kiedy intensywnie piszę, to równie intensywnie czytam, chyba z głodu różnych głosów.
Za chwilę jednak odpowiadam sama sobie: ej, ale osoby niepiśmienne, wykluczone z edukacji też tworzą wspaniałe opowieści, spadaj z tym swoim uprzywilejowaniem z literatury.
– Jak narodził się pomysł na napisanie “Bestiariusza nowohuckiego”? Powiedz, co Cię skłoniło, żeby swoją powieść utrzymać w latach 50. minionego wieku?
– Nigdy nie marzyłam o tym, żeby napisać tekst osadzony w innych czasach niż współczesność, bo myślałam współczesnością: popkulturą, ulicą itp. Ale tak się złożyło, że na coś, co zawsze totalnie mnie przerażało i fascynowało, czyli na początki Nowej Huty, popatrzyłam jak na temat do pisania, i wylądowałam w latach 50. Koncepcja książki zmieniała się i fluktuowała, ale jednego założenia trzymałam się mocno – by nie pisać powieści historycznej, posłusznej faktom i narracji “pasującej” do pisania o przeszłości, językiem udającym mowę tamtych czasów. Szukałam innego sposobu na uchwycenie przedziwnej, niepojętej dla mnie sytuacji budowania miasta, jakiego jeszcze nie było, kombinatu, jakiego jeszcze nie było – i to przez ludzi znikąd, okaleczonych po wojnie. Ponurość tej wizji bardzo mnie pobudza.
– Na jednym z portali przeczytałem taką opinię na temat Twojej powieści: “Pochwalam przede wszystkim za hrabalowy język i absurdalnych bohaterów, którzy odbudowują Nową Hutę swoimi historiami”. Czy rzeczywiście Bohumil Hrabal jest jednym z Twoich literackich mistrzów? Czy posiadasz jakieś literackie drogowskazy?
– To jest ciekawe, nie mówię, że nie, bo jak wspomniałam, lektury się odbijają w sposobie pisania. Nigdy nie myślałam o Hrabalu jak o pisarzu mojego życia, ale prostoduszność jego bohaterów i bohaterek jakoś mnie dotyka. Możliwe, że dotyka mnie właśnie przez język. Chodzi za mną szczególnie jeden fragment z “Takiej pięknej żałoby”, jest właśnie o tym i brzmi mniej więcej tak: “- O, na tym drzewie./ – Ale co?/ – Na tym drzewie się powieszę”.
– Nie ukrywam, że dla mnie “Bestiariusz nowohucki” to powieść niesamowita i życzę Ci, żebyś zdobyła Nagrodę NIKE. Książka wprawdzie utrzymana jest w całkiem realistycznych czasach lat 50., ale z dość absurdalnymi bohaterami, co mógł w tak absolutnie mistrzowski sposób zrobić tylko ktoś o gigantycznym talencie literackim…
– Dzięki, choć pewnie przesadzasz. A co do NIKE – next time, jak dobrze pójdzie.
– Czytając Twoją powieść, znalazłem w niej pewne uniwersalne stwierdzenia, które są aktualne niezależnie od czasów, w których żyjemy, czy panującego ustroju politycznego. Jak np. “[…] kto nie wytwarza, ten nie ma co liczyć na posłuch” czy “[…] im mniejszy człowiek, tym w żyłach mocniejsza dawka żalu”. Czy w Twoim zamierzeniu “Bestiariusz nowohucki” miał być powieścią o charakterze ponadczasowym?
– Nie powiedziałabym, że te zdania są uniwersalne, wydaje mi się, że są bardzo mocno osadzone w kondycji bohaterów, których dotyczą. Temu właśnie służyły, żeby opisać ich alienację – Emila, który nie chciał pracować, bo bał się śmierci, i Róży, osoby niedużej wzrostem, bardzo doświadczonej w dźwiganiu winy. Brzmią jak prawdy, bo bohaterowie wypowiadają się o świecie, ale robią to tylko ze swojej perspektywy.
– Czy jest coś szczególnego, co chciałaś czytelnikowi przekazać poprzez swoją powieść? Może na przykład prawdę o brutalności pracy?
– Tak jak wspomniałam, dla mnie punktem wyjścia są bohaterki i bohaterowie, chciałam opowiedzieć przede wszystkim o nich. Dopiero pisząc i kończąc pisanie zauważyłam, jakie ogólne tematy mnie niosły. Jednym z nich jest mowa, a raczej nie-mowa, niemówienie jako sposób bycia tych odrzuconych, odmieńców. Bohaterki i bohaterowie “Bestiariusza” źle się czują w mowie, a mowa innych staje się dla nich opresją. Muszę powiedzieć, że nie do końca świadomie ich obdarzyłam takim uwarunkowaniem, ale zupełnie świadomie przyznaję, że to moja osobista przypadłość.
– O czym będzie kolejna książka Elżbiety Łapczyńskiej?
– Jak cała literatura – o śmierci.
– Jak oceniasz kondycję polskiej literatury współczesnej? Jak zapatrujesz się na stan czytelnictwa w naszym kraju?
– Mówię to tylko i wyłącznie z pozycji czytelniczki: marzy mi się więcej odważnej fikcji, fabularnych fikołków. Język jest dla mnie szalenie ważny, o ile nie najważniejszy, ale pod tym względem jest chyba w polskiej literaturze bardzo dobrze.
A teraz jako osoba pisząca – ostatnio myślę o tym, że fikcja potrzebuje uzasadnienia. Parafrazując podstawowe pytanie zachodniej filozofii: “dlaczego raczej coś niż nic”, pytam: dlaczego raczej fikcja niż prawda? Dlaczego mam pisać fikcję na jakiś temat, skoro mogłabym napisać o tym reportaż? Czy to nie jest problem moralny, że o czymś nazmyślam, zamiast sięgnąć po świadectwo? Te rozmyślania zbiegły się z ogłoszeniem finałowej siódemki NIKE z jedną powieścią w zestawieniu.
– Czy Elżbieta Łapczyńska ma jakieś marzenia? Jako pisarka, kobieta, człowiek, który żyje “tu i teraz”?
– Mam mnóstwo marzeń, w zasadzie marzę cały czas.
– Ostatnie pytanie będzie z kwestionariusza Prousta: Kim chciałabyś być, gdybyś nie mogła być tym, kim jesteś?
– Widzę to na odwrót: jestem, kim jestem, bo nie mogę być nikim innym, na przykład trębaczką, bo zamiast do szkoły muzycznej poszłam do szkoły sportowej.
– Dziękuję za rozmowę.
– Dzięki!
Rozmawiał:
JAROSŁAW HEBEL