JEGLIŃSKI: Wędrujący żubr Podrywacz
“Stada wędrujące przez las sprawiają wrażenie dużo bardziej ostrożnych niż poruszające się po otwartej przestrzeni” – pisze o żubrach Wojciech Sobociński w książce “Czy żubry ziewają?”. Zamknięty w las liter, będę poruszał się w nim ostrożnie jak żubr, stopniowo i powoli odkrywając sens tytułu tego artykułu. Zacznę najprościej – od środkowego słowa “żubr”.
Żubr jest zwierzęciem wyjątkowym. Dlatego polowaliśmy na niego tak zapalczywie, że niemal wyginął. Dlatego też podjęliśmy wszelkie wysiłki, żeby odratować jego populację i sprawić, by pojawiał się nie tylko na kapslach od piwa lub w formie posągów, takich jak Żubr Zambruś w Zambrowieczy albo plastikowych figur znajdujących się przed wieloma sklepami monopolowymi wzdłuż szlaków Warszawa-Białystok. Wystarczy wspomnieć, że w 1997 roku żubrów na całym świecie było około trzech tysięcy (z czego 600-700 w Polsce), a obecnie w naszym kraju jest ich prawie dwa i pół tysiąca.
Na początku XVI wieku król Zygmunt I Stary wysłał biskupa płockiego i doskonałego dyplomatę, Erazma Ciołka, na misję dyplomatyczną do papieża. Erazm Ciołek trzymał się z innym duchownym – Mikołajem z Hussowa na Podkarpaciu – więc zabrał go ze sobą do Rzymu. W trakcie pogaduszek pojawił się temat potężnych, leśnych zwierząt, co bardzo papieża zainteresowało. Biskup Ciołek postanowił, że, oprócz ulotnych opowieści, podaruje mu kosmatego wypchanego żubra, a żeby dodać finezji takiemu podarkowi, chciał dołączyć do niego poemat z efektownym opisem samego zwierzęcia i jego domu – litewskiej puszczy. Zadanie to zlecił swojemu towarzyszowi podróży – Mikołajowi.
Mikołaj z Hussowa zabrał się do pracy i napisał po łacinie długą pieśń o żubrze, ale zanim zdążył ją skończyć, papież umarł na malarię. Nie wiem, czy biskup Ciołek załatwił w końcu wypchanego żubra, bo zmarł kilka miesięcy później, jednak na pewno takiego eksponatu w końcu do Rzymu nie wysłano. Została tylko bezpańska pieśń Mikołaja z Hussowa, który – żeby się nie zmarnowała – wrócił do Polski i zadedykował ją Królowej Bonie. Dziś pewnie nie musiałby decydować się na taki dedykacyjny recykling, bo zainteresowaliby się nim projektanci opakowań jaskrawych puszek z napojami energetycznymi, opatrzonych grafiką z cyborgicznymi zwierzęcymi głowami: “Brodzisko sterczy w strasznych zwieszając się kudłach,/ Płomienne ślepia sieją przeraźliwy gniew,/ Potworne włosie grzywy spływa po łopatkach/ Kolana kryjąc sobą, przód i całą pierś”[2].
Żubry lubią wędrować, więc – nawet po długim odpoczynku między drzewami – w końcu wyłaniają się z kniei. Pierwsze dwa słowa tytułu to “wędrujący żubr”.
Istnieje żubr, który od zawsze stoi w bezruchu, a jednak wędruje – i to już od ponad 150 lat. Stworzyli go klakierzy cara Aleksandra II, po polowaniu w 1860 roku w Puszczy Białowieskiej, na którym zabito rekordową liczbę grubego zwierza. Działo się to nieopodal leśnej osady o nazwie Zwierzyniec, gdzie już dwa lata później stanął z tej okazji żeliwny posąg żubra naturalnej wielkości, zaprojektowany przez nadwornego malarza cara i odlany w Petersburgu. Żubr stał w podlaskim lesie aż do pierwszej wojny światowej, kiedy wycofujący się Rosjanie zabrali go do Moskwy. W stolicy Rosji postał niecałe dziesięć lat, po czym, na podstawie Traktatu Ryskiego, wrócił do Warszawy, na dziedziniec Zamku Królewskiego. W stolicy zabawił cztery lata, a potem prezydent Mościcki zarządził jego przeniesienie do swojej rezydencji myśliwskiej w Spale nad Pilicą. Mościcki był zapalonym myśliwym, więc pewnie zdarzało mu się opowiadać jako ciekawostkę, że w gwarze łowieckiej “spałowanie” oznacza “obgryzanie kory drzew przez zwierzęta”. W końcu żubry są jednymi z najbardziej prominentnych spałujących przeżuwaczy, a łysą dziurę po obgryzionej korze nazywa się właśnie “spała”. Spalski żubr jednak nie spałował, a długowieczność jego żeliwnego cielska pozwoliła mu przeżyć i Mościckiego, i czasy rezydencji myśliwskiej w Spale. Dookoła wyrosły hotele i pensjonaty, a także pomarańczowy blok mieszkalny, więc tak, jak kiedyś stał w honorowym miejscu, teraz stoi na uboczu, a władze Spały, na wszelki wypadek, postawiły dodatkową figurkę żubra z plastiku w bardziej uczęszczanej części miasteczka. Ojczyzna żeliwnego żubra – osada Zwierzyniec – upominała się o niego, ale w Spale zawiązało się Towarzystwo Obrony Spalskiego Żubra i nie ustąpiło o krok. Leśna osada w Puszczy Białowieskiej musiała zaspokoić się postawieniem kopii żeliwnego żubra odlanej z brązu w Gliwicach. Myśliwi zebrali 6 tysięcy łusek i oddali je na złom, żeby zdobyć pieniądze na to przedsięwzięcie.
Mościcki był żubrzym fascynatem do tego stopnia, że założył hodowlę tych potężnych zwierząt w Smardzewicach niedaleko Spały. Oznaczenia hodowli są do dziś na okolicznych znakach drogowych, jednak na miejscu dowiedziałem się, że jest zamknięta, bo wszystkie żubry zmarły na gruźlicę.
I chociaż na żubrze miasto spadła zaraza, zapisało się ono na kartach księgi rodowodowej, bo właśnie tam – w Smardzewicach – w 2004 roku urodził się tytułowy wędrujący żubr Podrywacz.
Żubr Podrywacz ze Smardzewic, syn Plemiela i Pokląskwy, niedługo hasał po polskich lasach, bo jeszcze jako młody byk pojechał do Mołdawii, a raczej został tam wysłany wraz z Pogwarką z Białowieży, córką Podróżnika i Postawy oraz Kagurą, córką nieznanych z imienia żubrów z Puszczy Białowieskiej. Polska przekazała go Mołdawii w ramach odbudowy żubrzej społeczności w tamtym rejonie, bo już w XVIII wieku została ona kompletnie wytępiona.
Trudno powiedzieć, czy były to dla Podrywacza wczasy w ciepłych krajach, czy wyjazd służbowy, ale dziś ma z Pogwarką syna imieniem Mdoru, a z Kagurą dwóch – Mdinu i Mdanu. Najmłodszy jest Mdanu, który urodził się w 2013 roku.
Do lasów w Mołdawii wróciły Żubry, a tężyzna i zapał ducha puszczy wstąpił w piłkarzy stołecznego klubu Żubr Kiszyniów (FC Zimbru Chișinău), którzy zdobyli w sezonie 2013/2014 mistrzostwo w lidze krajowej i Superpuchar Mołdawii.
FILIP JEGLIŃSKI