LEWANDOWSKA: Algi
Życie kobiet na Zanzibarze regulują odpływy i przypływy. W trakcie odpływu woda cofa się nawet o dwa kilometry, odsłaniając brzuch oceanu i dojrzewające na nim algi. Wówczas kobiety, ubrane w długie, barwne suknie, idą w kierunku swoich poletek, które tylko na pewien czas wyłaniają się na powierzchnię…
– Połknij tę tabletkę. – Podchodzę do niego z lekiem i szklanką wody.
Cofa się i wyciąga przed siebie rozwartą dłoń. Odwraca głowę.
– Nie potrzebuję prochów, jestem zdrowy!
– Proszę cię, Oskar. Wiesz, że po nich poczujesz się lepiej. Zaufaj mi.
– Mam ci zaufać? I pewnie im wszystkim? Czuję się dobrze. Nigdy się tak dobrze nie czułem.
– Odpycha moją rękę i odsuwa się gwałtownie. Zaraz się wścieknie i wypchnie mnie z pokoju. Już tyle razy to przerabialiśmy.
– Ich nie ma. Istnieją tylko w twojej głowie – mówię, choć wiem, że i tak mi nie wierzy.
– Znów chcesz zamknąć mnie w szpitalu. Już mnie nie kochasz? Trzymasz z nimi?
– Kocham cię. Dlatego proszę cię, weź to lekarstwo.
– A ja cię proszę, odwal się ode mnie.
Życie kobiet na Zanzibarze jest trudne. Oprócz pielęgnacji alg zajmują się wychowywaniem dzieci, gotowaniem, przynoszeniem wody, praniem. Robią biżuterię, oferują masaże. I budują domy. Mężczyzna za to sam wybiera sobie żonę. Kobieta nie ma tu wiele do powiedzenia.
– Zamknij drzwi na klucz – prosi szeptem. – Mogą przyjść w każdej chwili.
Znów nie umiem mu pomóc. Zamykam te cholerne drzwi, niech ma pewność, że jestem po jego stronie. W końcu świadomie ślubowałam trwać przy nim na dobre i na złe.
Dziesiąty rok, regulowany rytmem szalonych wód oceanu. Przypływy i odpływy, spokój i zamęt, ciągła niepewność. Od lat pielęgnuję to uczucie jak algi. Kiedy jest dobrze, wbijam w ziemię pale i mocno przywiązuję je do nich, żeby przetrwało w czasie kolejnej wielkiej fali.
***
Poznaliśmy się w Berlinie, na jednej z domówek u Bruna. „Przyjdź, będzie Oskar, powie nam coś niecoś o Afryce”. Poszłam, właśnie rozstałam się z Markiem i potrzebowałam wypełnić czymś pustkę. Marzenia o podróżach wydawały mi się dobrym farszem do dania w postaci ostro zakrapianej imprezy.
Oskar wyróżniał się z tłumu. Miał białe włosy i takie same rzęsy, otaczające bladobłękitne, roześmiane oczy. Patrząc na jego jasną twarz, szyję i ręce odnosiło się wrażenie, że skóra na nich stanowi cienką, niemal przezroczystą osłonkę, pod którą kryje się całe jego intrygujące wnętrze. Jednak tym, co przyciągało najbardziej, był jego głos: głęboki, mocny, miękki.
Nie było wyjścia, musiałam się w nim zakochać.
***
Opowiadał o swojej podróży po Afryce i wyświetlał zdjęcia. Szczególnie podobały mi się te, na których pozował z Masajami; pomimo tego, że był wysoki i szczupły jak oni, kontrast ich czarnych skór i jego jasnej karnacji robił wrażenie.
Po prelekcji podszedł do mnie z drinkiem. Zapytał, czy wybiorę się z nim na Zanzibar, a ja powiedziałam, że chętnie. Opowiadał mi o położonej na kamieniu zanzibarskiej knajpie, do której można dostać się łódką. Obiecał, że zabierze mnie tam na romantyczną kolację. Tę noc spędziliśmy u mnie.
Po miesiącu zamieszkaliśmy razem, a po dwóch poprosił mnie o rękę. Wybrał mnie na żonę, jak mężczyzna z ludu Suahili, a ja zgodziłam się nią zostać. Widocznie mam w sobie coś z tamtejszych kobiet: uległość wobec tego, co przynosi życie, ale i wiarę, że wszystko będzie dobrze.
Czy wiedziałam? Tak, powiedział mi o tym już po pierwszej nocy. Nie wierzył, że z nim zostanę. A gdyby miał chore nerki? Wtedy też myślałby, że go odepchnę?
Rozkruszam tabletki i wsypuję biały pył do kanapki z tuńczykiem; może nie zauważy. Zależy, czy już zaczął podejrzewać mnie o spisek. Współpracowałam już z FBI, podawałam w kotletach mikroskopijne chipy, które pozwalały śledzić każdy jego ruch, włamywałam się do jego głowy. Kto wie, co teraz wymyśli.
– Mężczyźni, nie nadają się do takiej roboty – powiedział kiedyś, gdy zapytałam go, dlaczego dziewięćdziesiąt procent osób pracujących przy algach to kobiety. – Praca z wodorostami wymaga cierpliwości.
Pomyślałam, że to całkiem jak o nas. Gdybyśmy zamienili się rolami, Oskar chyba by tego nie przetrwał. Pocieszałam się nikłą nadzieją, że mógłby się znaleźć wśród tych dziesięciu procent wytrwałych.
Zanoszę mu kanapki i pukam do sypialni, wystukując ustalony rytm. Nie odpowiada, więc wchodzę do środka. Siedzi pod ścianą. Wystraszony własnymi myślami, zamknięty w swoim świecie, bezbronny.
Na Zanzibarze problemy nie istnieją. Wszystko funkcjonuje w trybie „pole, pole”, czyli „powoli, powoli” i „hamna shida”, czyli „nic się nie martw”. Te słowa właściwie wystarczają do odnalezienia się w każdej sytuacji.
Siadam obok. Milczymy oboje, każde z nas z innego powodu. On boi się zdradzić przed „tamtymi”, ja chcę, żeby uwierzył, że nie przyszłam tu, żeby go zdemaskować. Pomimo wszystko czuję, że ta cisza nas jednoczy.
Nasze dłonie splatają się ze sobą jak gałązki dojrzałych alg.
KATARZYNA LEWANDOWSKA