Jestem głównie poetą – wywiad z Marcinem Orlińskim – poetą, krytykiem literackim i z-cą redaktor naczelnej “Przekroju”

Fot. Magdalena Orlińska. Na zdjęciu Marcin Orliński z Rutą.

Czy Marcin Orliński to bardziej poeta, krytyk literacki, dziennikarz czy redaktor? Pytam o Twoją tożsamość twórczą.

Z wymienionych przez Ciebie ról czuję się każdym po trochu, ale najmniej dziennikarzem. Choć pracuję na co dzień w czasopiśmie, nie pisuję typowych tekstów dziennikarskich. No i wykonuję inne prace związane z moim stanowiskiem: redaguję artykuły oraz wywiady współpracujących z naszym kwartalnikiem autorów, razem z koleżanką prowadzę kolejne numery kwartalnika, ogarniam pracę redaktorów, współtworzę koncepcję czasopisma. Kto najbardziej się we mnie rozsiadł? Chyba poeta. Nowy tom wierszy powinien się ukazać jeszcze w tym roku, choć już z datą 2023. Na krytykę literacką – recenzowanie nowości literackich czy pisanie esejów o współczesnej poezji polskiej – nie starcza mi ostatnio czasu. Bywam za to jurorem konkursów poetyckich, prowadzę też nieregularnie warsztaty literackie. Tak to już jest, kiedy dużo się robi – z czegoś trzeba niestety zrezygnować.

Dla mnie Marcin Orliński to przede wszystkim autor “Środków doraźnych” – znakomitego tomu poetyckiego, o którym jeden z recenzentów napisał, że Orliński “antyheroicznie i absolutnie hipernieromantycznie ratuje czytelnika przed totalitarną poprawnością »bycia sobą w sobie« i uczestnictwem w pogoni za nieustannie znajdującą się »tuż tuż« filozoficzną receptą na życie”. Chciałbym więc zapytać: jaki jest Twój stosunek do tego zrealizowanego zamierzenia poetyckiego?

Cieszę się, że “Środki doraźne” Ci się spodobały. Książka ukazała się w 2017 r., ma już więc 5 lat. To projekt poświęcony m.in. depresji i lękom, ale wśród poważnych i ironicznych wierszy poruszających tę tematykę jest też miejsce choćby na komentarz społeczny. Zawarta w tytule doraźność dotyczy nie tylko leków, alkoholu czy narkotyków, którymi podmiot liryczny próbuje pacyfikować grozę życia, lecz także formy. W zależności od tematu, którego dotyczy utwór, sięgam po rymy albo formę zbliżoną do poetyckiej prozy, starając się jednocześnie zachować własny głos i nie naruszyć spójności opowieści. Doraźność to chyba słowo klucz w przypadku tego tomu, bo doraźne są nie tylko podejmowane tematy i formy, ale także nasze tożsamości w ponowoczesnym świecie.

Wspomniałeś, że już wkrótce ukaże się Twój nowy tom poetycki. Gdzie szukałeś inspiracji do jego powstania i co będzie jego tematem przewodnim?

Główną osią nowej książki jest życie blisko natury. Jednym z powracających tematów i zarazem miejscem akcji jest ogródek działkowy, który kupiliśmy z Magdą rok tomu, po tym, jak ukradziono nam samochód – wyobraź sobie, że zniknął on z parkingu w sylwestrową noc. Okazało się, że działka kosztuje dokładnie tyle, ile dostaliśmy z ubezpieczenia, co do grosza. Uznaliśmy to za znak i decyzja była szybka. Poza tym chyba dobrze zamienić spaliny na zieleń? Proszę jednak nie myśleć, że będą to wiersze o sadzeniu ogórków – raczej o doświadczeniu świata przyrody, o spotkaniu jednej istoty żywej z innymi, o Rucie, suczce, która – podobnie jak my – pokochała ten kawałek zieleni, a także o naszym miejscu we wszechświecie. Będzie dużo o miłości i śmierci, a także o antydepresantach – czytelnik może więc liczyć na kontynuację niektórych wątków ze “Środków doraźnych”.

Jak zdefiniowałbyś pojęcie pisarza/poety/twórcy? To ktoś, kto pisze? Czy może utrzymuje się z pisania? Franz Kafka przecież pracował jako urzędnik, a współcześnie jest uważany za jednego z najwybitniejszych światowych pisarzy…

Bardzo rzadko, przynajmniej w Polsce, można być zawodowym poetą. Na sprzedaży wierszy raczej kokosów się nie zbije. Większość poetów, których znam, pracuje na co dzień w różnych branżach. Są urzędnikami, prawnikami, copywriterami, dziennikarzami… Niektórzy mają własne firmy. Są i tacy, którzy pracują na budowie. Jeśli można zarobić, to raczej na działalności okołopisarskiej. Czasem jakaś instytucja zorganizuje płatne spotkanie autorskie albo poprosi o poprowadzenie wieczoru innego autora. Zdarzy się, że wpadną jakieś pieniądze ze stypendium albo z wygranego konkursu poetyckiego, ale ja w konkursach nie biorę już udziału – to pole zostawiam początkującym poetom. Są też nagrody poetyckie – kilka tygodni temu Nagroda Literacka Nike trafiła w ręce Jerzego Jarniewicza, co bardzo mnie ucieszyło – być może dzięki temu więcej czytelników sięgnie po jakiś tom wierszy, nawet niekoniecznie tego autora. Gdybym miał definiować pojęcie pisarza, powiedziałbym, że to ktoś, kto pisze i jakoś mu to wychodzi, gdzieś te teksty publikuje. Określanie kogoś mianem pisarza nie powinno być uzależnione od tego, ile ta osoba na pisaniu zarabia.

Czy warto pisać i wydawać książki, skoro zdecydowanie mniej osób czyta, niż pisze? Dlaczego czytanie współcześnie nie jest ani trendy, ani cool? To swoisty paradoks, ale… czy przyczyny takiego stanu rzeczy nie należy upatrywać w tym, iż obecnie znacznie łatwiej jest wydać książkę niż np. w czasach Bolesława Prusa czy Marka Hłaski?

Nie wiem, czy jest tak, że więcej osób pisze, niż czyta. Nie wydaje mi się to prawdopodobne, ale nie znam statystyk. Mówisz, że współcześnie czytanie nie jest trendy. A czy kiedykolwiek było? Czy sto albo dwieście lat temu więcej osób czytało książki niż dzisiaj? Wątpię. Czytali ci, którzy mogli sobie na ten przywilej pozwolić, bo nie pracowali od świtu do nocy na polu albo w fabryce. Co więcej, mam wrażenie, że dzisiaj społeczeństwo polskie ma mimo wszystko o wiele większy dostęp do książek niż dawniej. I nawet jeśli kogoś nie stać na kupno powieści czy tomu wierszy, zawsze może iść do biblioteki. Wiele dzieł ukazuje się też w internecie – polecam choćby Wolne Lektury, gdzie można znaleźć mnóstwo klasyki, a także inne serwisy literackie. Sporo wierszy można też przeczytać w mediach społecznościowych – niektórzy autorzy udostępniają tam swoje teksty. Tak, wiem, że statystyki czytelnicze są w naszym kraju kiepskie, ale według mnie czyta się i tak więcej niż kiedyś.

No dobrze, a czy nie jest tak, że miłość do książek wynosi się z domu? Marek Hłasko w “Pięknych dwudziestoletnich” m.in. napisał: “Zacząłem pisać, mając lat osiemnaście; winna jest moja matka, która dawała mi książki do czytania – tak że stało się to moim drugim nałogiem”. No i czy może dobrze pisać ktoś, kto nie czyta?

Jasne, na pewno z domu wynosi się pewne wzorce zachowań. Jeśli rodzice zachęcają dziecko do czytania i pokazują, jak wspaniale jest spędzać czas nad tym czy innym dziełem, człowiek wyrabia w sobie taki nawyk. Co do drugiego pytania, wydaje mi się, że nie sposób być dobrym autorem bez odpowiedniej liczby lektur na koncie. Ale to tylko moje przypuszczenie, bo przecież zjawiają się od czasu do czasu tacy “Nikiforowie literatury”. Mam jednak wrażenie, że to sytuacja rzadka. Przeczytałem w życiu mnóstwo wierszy początkujących poetów – będzie tego pewnie kilkanaście lub dwadzieścia kilka tysięcy utworów. Zwykle ci, którzy pisali kiepsko, nie byli obeznani z poezją albo zatrzymali się na lekturach szkolnych, o czym świadczy pojawiająca się często wśród początkujących autorów okropna młodopolska maniera. Początkującym poetom zawsze radzę: jak najwięcej czytajcie, zwłaszcza poezji współczesnej, a wiersze, które piszecie, same wskoczą w pewnym momencie na wyższy poziom.

Czy myślisz, że w Polsce może pojawić się nowy, współczesny Marek Hłasko? Czyli pisarz o tak wielkiej mocy oddziaływania, jaką miał autor “Pierwszego kroku w chmurach”?

Ale czy jego oddziaływanie było rzeczywiście tak wielkie? Czy raczej chodzi o to, że stał się legendą za życia, podobnie jak później Edward Stachura? No i na kogo oddziaływał? Powiedziałbym, że na ten ułamek społeczeństwa, który czyta, bo przecież nie na nieczytającą większość. A kultowych pisarek i pisarzy dziś w Polsce nie brakuje. Co ciekawe, polscy autorzy najbardziej oddziałują dziś chyba na innych autorów – by ograniczyć się do poezji, mamy po roku 1989 wielu twórców, którzy mieli i wciąż mają olbrzymi wpływ na kolejne pokolenia piszących. Tacy twórcy, jak Andrzej Sosnowski, Roman Honet, Marta Podgórnik, Krzysztof Siwczyk, Joanna Mueller, Marcin Świetlicki czy Jacek Podsiadło mieli oryginalne pomysły na to, jak robić poezję, a młodzi pisarze chętnie szli i wciąż idą w ich ślady. To zjawisko naturalne w każdym pokoleniu i każdej epoce literackiej. Ale czy jakiś pisarz może dziś w znaczący sposób oddziałać na resztę społeczeństwa? Myślę, że jeśli już, to nie z powodów literackich, tylko światopoglądowych.

Wiem, że cenisz Witolda Gombrowicza. W czerwcu z kolei obchodziliśmy 100. rocznicę urodzin Mirona Białoszewskiego… Gdybyś miał wymienić jednego z najwybitniejszych i Twoich ulubionych polskich pisarzy XX w., to kogo byś wybrał i dlaczego?

Nie jestem fanem zabaw w “ulubionego poetę”, “ulubioną książkę” itd. Takie deklaracje, czy to w ramach kwestionariusza, czy quizu internetowego, powtarzają szkodliwe schematy: że powinniśmy mieć ulubionego autora, że jeśli nie mamy ulubionego autora, to być może nie mamy wyrazistego i ukształtowanego gustu literackiego, że istnieją hierarchie, zupełnie jak w sporcie – pierwsze, drugie, trzecie miejsce – że wreszcie człowiek musi się poddać terrorowi wyboru. No i co to miałoby znaczyć, że według mnie taki a taki autor jest najwybitniejszy? W humanistyce trudno o twarde deklaracje, a stawianie wielkich kwantyfikatorów jest niebezpieczne. Jeśli chodzi o autorów nieżyjących, bardzo lubię m.in. Juliana Tuwima – za dowcip, prosty język, zainteresowanie codziennością i zaangażowanie społeczne, Bolesława Leśmiana – za wyobraźnię, akrobacje językowe, umiejętność wywrócenia do góry nogami ontologii świata przedstawionego – czy Stanisława Barańczaka – za wiersze o codzienności, ale jeszcze bardziej za robione z przymrużeniem oka eksperymenty językowe i za wspaniałe przekłady. Tylko czy któregoś z nich mógłbym uznać za lepszego od drugiego? Na jakiej podstawie? Według jakiego kryterium? Co więcej, każdy z nich napisał utwory, które do mnie nie trafiają – nieudane, niedopracowane, słabe. Albo po prostu takie, które nie poruszyły we mnie żadnej struny. Podobnie mam z innymi autorami. Ze współczesnych wymieniłbym: Jacka Podsiadłę, Martę Podgórnik, Wiesława Myśliwskiego, Bohdana Zadurę, Andrzeja Kotańskiego, Krzysztofa Jaworskiego, Olgę Tokarczuk, Wita Szostaka, Mariusza Szczygła, Urszulę Zajączkowską czy Dorotę Masłowską. To lista na pewno niepełna, a kolejność – przypadkowa. No i nie ma tu autora, którego uznałbym za najwybitniejszego.

Gdybyś miał zabawić się we wróżbitę, jak oceniłbyś kondycję czytelnictwa w kraju nad Wisłą za 50 lat? Dlaczego pytam? Bo czy ktokolwiek mógł pół wieku temu przewidzieć, że prawie wszyscy będą zajmować się pisaniem? Pytam więc o to, w jakim kierunku obecnie podążamy i czy już cokolwiek widać na horyzoncie?

Prawie wszyscy zajmują się dziś pisaniem? Masz na myśli większość obywateli tego 38-milionowego państwa? Wątpię, czy nawet 1% uprawia literaturę. Chyba że chodziło Ci o pisanie w ogóle: tworzenie SMS-ów albo list zakupów? Wtedy być może. Co będzie za 50 lat, nie mam pojęcia. Autorzy na pewno będą mieli o czym pisać, a przeciętnego obywatela kraju nad Wisłą będą zaprzątały inne rzeczy niż zajmowanie się literaturą – tak jak zresztą i dzisiaj, pod tym względem pewnie nic się nie zmieni. Zarobić na chleb, poradzić sobie z globalnym ociepleniem, kryzysem finansowym czy energetycznym, a także z nowymi problemami, o których nie mamy jeszcze pojęcia – tym pewnie będzie się martwił przeciętny Kowalski, a jeśli starczy mu siły i czasu, sięgnie – jak dziś – raczej po kryminał lub romans – niż po Ignacego Karpowicza albo Mieczysława Piotrowskiego.

Nie wiem, czy podzielasz moje lęki. Skoro tak mała część naszego społeczeństwa czyta, to dla kogo mają pisać autorzy? Bardzo zmniejsza się więc szansa, że doczekamy się nowej Olgi Tokarczuk, nowego Jerzego Pilcha czy nowego Szczepana Twardocha. No właśnie… czy nie jest tak, że popyt kształtuje podaż?

Jestem przekonany, że urodzą się zarówno świetni pisarze, jak i wspaniali czytelnicy – osoby ambitne, głodne wiedzy i przyjemności lektury. Ludzi zawsze będą dręczyły egzystencjalne rozterki, zawsze będą zadawali pytania o sens życia czy nasze miejsce w świecie. I dlatego będą sięgali po książki.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał:
JAROSŁAW HEBEL