BILIŃSKA-STECYSZYN: Na Zachodzie i Wschodzie bez zmian
Obejrzałam niedawno kandydata do tegorocznego Oscara (zapewne do wielu Oscarów), wyreżyserowaną przez Edwarda Bergera najnowszą ekranizację książki Ericha Marii Remarque’a – i wciąż trudno mi się pozbierać.
Przed wielu laty czytałam powieść – właściwie tylko dlatego, że zachwycił mnie “Łuk Triumfalny” i chciałam poznać coś jeszcze sławnego autora. Byłam wtedy zbyt młoda i w dodatku po uszy miałam katowania nas PRL-owskim przekazem antywojennym, “walką(!) o pokój na świecie” i ciągłymi obchodami rocznic – a to napaści Hitlera na Polskę, a to zakończenia II wojny.
Pierwsza tym bardziej mnie nie obchodziła. Z wojennych scen w powieści “Na Zachodzie bez zmian” (niemiecki tytuł: “Im Westen nichts neues”) po wielu latach pamiętałam tylko, że w okopach po jednej i drugiej stronie frontu żołnierze śpiewali swoje bożonarodzeniowe kolędy. Okrucieństwo walk, okopów i śmierci chyba wyparłam.
Jakie kolędy?! W filmie nie ma żadnych kolęd. Nie ma uspokajającej i niosącej nadzieję i otuchę bieli śniegu. Są ugnojone rowy strzeleckie, ponure ziemianki, uwalane ziemią i gliną twarze i mundury, zmrożone pola, wszechobecne zimno, błoto i kałuże pełne krwi. Szarosiny krajobraz walk, które miały w ciągu dwóch tygodni doprowadzić zwycięzców do Paryża (jak przed rokiem Rosjan do Kijowa?), a była to trwająca kilka lat wojna pozycyjna, polegająca na wzajemnym wyżynaniu się ogłupiałych młodych żołnierzy. Wojna, podczas której zginęło 17 milionów ludzi.
Jeden z nielicznych radosnych momentów w filmie – gdy nastoletni uczniowie zagrzewani wizją bliskich triumfów zgłaszają się do wojska (lecz my, widzowie, od początku wiemy, czym to się skończy). Jedyne ładne, spokojne miejsce na tej wojnie – latryna. Oddalona od okopów, w lesie, wśród drzew i wysokich traw. Tam żołnierze łapią chwile oddechu, opowiadają sobie o rodzinie, czytają listy od bliskich, palą papierosy. Jakiż paradoks i symbol zarazem! Frontowa kloaka, dół pełen gówna – milszy niż wojna.
Bo ta jest najstraszliwsza. Kończy się zawieszeniem broni, lecz nie ma na niej zwycięzców po żadnej ze stron. Na długo zapadają w pamięć kadry, gdy dwaj młodzi przeciwnicy walczą na śmierć i życie, a w ostatnich minutach przed skonaniem jednego z nich ze śmiertelnych wrogów stają się przyjaciółmi. Tyle że jeden martwy. Równie dobrze mógł zginąć ten drugi; miał więcej szczęścia. Celowo nie podaję, który z nich jest Niemcem, który Francuzem, to w tej scenie – i chyba w całym filmie pokazującym okrucieństwo i bezsens wojny – jest bez znaczenia. No i te przejmujące minuty pod koniec filmu, gdy główny bohater, dźgnięty bagnetem, nadludzkim wysiłkiem, stopień po stopniu, wydobywa się z ciemnej ziemianki ku światłu – a pierwsza chwila zawieszenia broni jest zarazem ostatnią chwilą jego życia.
Grozy filmowych scen dopełnia muzyka. Momentami brzmi jak zgrzyt nadjeżdżających tanków, miażdżących gąsienicami młodych wojaków, którym wojskowy rozkaz nie dał innego wyboru, jak tylko przeć naprzód – i ginąć.
Bardzo dobre kreacje stworzyli odtwórcy głównych bohaterów, szczególnie grający Paula Bäumera Felix Kammerer (to debiut młodziutkiego aktora). Mnie podobał się też Daniel Brühl, swego czasu dobrze zapamiętany z roli syna pragnącego swojej matce “stworzyć” namiastkę DDR-Zeiten, w świetnym komediodramacie “Good bye Lenin”. Tu wystąpił w epizodycznej roli Matthiasa Erzbergera, szefa niemieckiej delegacji podczas negocjacji rozejmowych w Compiègne. Nadał tej postaci tragiczny rys człowieka, który musi się ukorzyć, aby wybłagać jak najszybsze zakończenie działań wojennych. W scenach rozmów nawet zwycięski marszałek Foch (w tej roli Thibault de Montalembert) reprezentuje jedynie zimny, pełen wyższości triumf, bez refleksji, że na froncie w każdej godzinie umierają tysiące walczących. Taka jest polityka. Wojna wymaga ofiar, a pokonanych nikt nie pyta o zdanie.
Film Edwarda Bergera nie ma happy endu. Czy mógłby mieć, skoro dziejąca się na naszych oczach historia dowodzi, jak krucha i śmieszna może być nadzieja, że ludzkość się wreszcie opamięta?
Spotkałam się z opinią, że ten film gloryfikuje żołnierzy niemieckich, a przecież oni byli agresorami. Absolutnie nie mam takiego odczucia! Momentami, w scenach walk, z trudem odróżniałam, które mundury i hełmy są francuskie, a które niemieckie – wszystkie tak samo brudne, ugnojone. I w nich przerażeni chłopcy, obojętnie: atakujący czy broniący się – wszyscy potraktowani jak mięso armatnie.
“A na wojnie świszczą kule,/ Lud się wali jako snopy,/ A najdzielniej biją króle,/ A najgęściej giną chłopy…” (Maria Konopnicka). A politycy robią politykę. Jeżdżą po świecie i wygłaszają mowy… W filmie “Na Zachodzie bez zmian” też mężowie stanu i wysocy dowódcy prężyli muskuły, rozgrywając swoje polityczne gry. A na froncie w okopach, w błocie i kałużach krwi, miażdżeni gąsienicami tanków, truci gazem, płonący od napalmu jak żywe pochodnie ginęli młodzi ogłupieni chłopcy, tysiącami, milionami.
Ten świat niczego się nie nauczył. Straszne, straszne, straszne.
HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN
“Na Zachodzie bez zmian” (dramat wojenny, DE-US-GB – 2022, 2 godz. i 28 min.). Reżyseria – Edward Berger. Scenariusz – Edward Berger, Lesley Paterson, Ian Stokell na podstawie powieści Ericha Marii Remarque`a pod tym samym tytułem. Muzyka – Volker Bertelmann. Scenografia – Christian M. Goldbeck. Występują: Felix Kammerer, Daniel Brühl, Albrecht Schuch, Aaron Hilmer, Edin Hasanovic i inni.