Mam geny cygańskie – wywiad z Radosławem Zenderowskim – autorem książki “A(na)lfabet Bałkańskiego (U)czucia”
– Chciałbym Ci pogratulować napisania i wydania znakomitych esejów o Bałkanach “A(na)lfabet Bałkańskiego (U)czucia”. Jest to książka, którą świetnie się czyta. Czy mógłbyś powiedzieć, dlaczego napisałeś, że została ona wydana bez udziału autora? No i… dlaczego przepraszasz czytelników, że ją w ogóle wydałeś?
– Książkę, a raczej książeczkę, napisałem, bo wiele osób na to nalegało. No i ostatecznie nie ja ją pisałem. Pisało ją życie, pisały ją przygody bałkańskie, zwykli ludzie przesiadujący na ławeczkach przed swoimi domostwami. To oni są prawdziwymi autorami, ja jedynie użyczyłem swojego nazwiska, żeby dostać ISBN. Z tym przepraszaniem to oczywiście jest rodzaj prowokacji, a jednocześnie asekuranctwa na wypadek, gdyby komuś książka się źle czytała.
– Czy mógłbyś zdradzić tajemnicę, co Cię zainspirowało do tego, żeby napisać i wydać zbiór esejów o Bałkanach? Pytam o to, co było tym bodźcem decydującym…? Bo kto wie, być może od dawna miałeś pomysł na napisanie tej książki – jak to się teraz ładnie mówi – w “tyle głowy”?
– W pewnym momencie, po kilku latach jeżdżenia na Bałkany co roku, odkryłem, że to w Bałkanach jest coś, co mnie definiuje i dopełnia. Że ja tam odnajduję utraconą jeszcze przed narodzeniem cząstkę siebie. Od co najmniej 10 lat jeżdżę tam, choć już nie chcę. Coś jednak wypycha mnie w tym kierunku. Znajoma powiedziała mi kiedyś, że mam geny cygańskie. I chyba coś jest na rzeczy. Nie przywiązuję się do rzeczy, za to do ciągłego ruchu – owszem.
– Z tej książki można wyczytać Twoją wielką miłość do Bałkanów… Gdybyś miał policzyć, ile razy byłeś w tej części naszego kontynentu? Czy jest jakiś wspólny mianownik dla wszystkich bałkańskich wypraw, w których brałeś udział? No i – gdzie należy doszukiwać się swego rodzaju magnesu, który nieustannie przyciąga Cię na Bałkany?
– Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, ile razy tam byłem. Zacząłem w 1995 roku. Później bywałem tam regularnie. Co mnie tam przyciąga? Częściowo już na to pytanie odpowiedziałem, ale dopełnię – zapach przejrzałych arbuzów, zwietrzałego piwa i suszonej papryki. Swąd bałkańskiego grilla i zapach rakii. Smak dojrzałych owoców i obłędnych pomidorów. Bałkany same w sobie nie są jednak interesujące – ani architektonicznie, ani kulturowo. To postturecki step, na którym pasą się kozy i owce.
– Dodajmy, że na jedną z tych bałkańskich wypraw wybrałem się z Tobą i kilkoma innymi osobami. Nie ukrywam, że pozostały mi po tym wyjeździe bardzo miłe wspomnienia, o ile nie liczyć dość ekstremalnego nocowania na obskurnych dworcach – przede wszystkim rozbudzona we mnie miłość do przepięknego Morza Czarnego od strony bułgarskiej. Mam jednak pewien niedosyt po lekturze Twojej książki, więc pozwolę sobie Ciebie zapytać, dlaczego tak niewiele napisałeś o Bułgarii?
– Bułgaria to piękny kraj, ale niezwykle skorumpowany, na wskroś mafijny. To europejska stolica gangsterów, prostytutek i polityków-figurantów. Co czwarty Bułgar dał nogę z tego państwa, jak tylko Bułgaria została przyjęta do Unii Europejskiej. Na zachodzie są całe wsie, niemalże w stu procentach wyludnione. Możesz przyjechać i zamieszkać tam sobie bez problemu. Ale Morze Czarne się Bułgarom faktycznie udało, przepiękne są zwłaszcza jego południowe wybrzeża. Musisz tam kiedyś koniecznie się wybrać. Tylko pamiętaj o olejku z filtrem, nie tak jak ostatnio…
– Kiedy czytałem Twoją książkę, chyba najbardziej ujął mnie fragment poświęcony Rumunii, w którym piszesz m.in. o tym, że kraj ten stał się częścią Twojej tożsamości. Co Cię tak bardzo zachwyciło w Rumunii, czego na pewno nie jesteśmy w stanie zobaczyć w innych krajach na Bałkanach?
– Rumunia przeszyła moją duszę. To niezwykły, na poły baśniowy kraj. Pełen zabobonów i swoistego kultu śmierci. Rumuni, w odróżnieniu od Bułgarów czy Węgrów, są bardzo uduchowieni. Nie dlatego, że chodzą do cerkwi, bo chodzą, ale dlatego, że mają świadomość transcendencji. Rumunia to przede wszystkim góry – monumentalne Karpaty. Przepiękne o każdej porze roku, zwłaszcza jednak jesienią. Rumunia to jedyny, poza może Macedonią, bałkański kraj, w którym obcy ludzie podchodzili do mnie, żeby zapytać, czy czegoś mi nie potrzeba. Rumuni są niezwykle empatyczni.
– Muszę powiedzieć, że wielką zaletą Twojej książki jest to, że nie upchnąłeś jej w sztywne ramy naukowe, czym pewnie zanudziłbyś na śmierć większość czytelników. Dobrze, że przytaczasz anegdoty, czy też piszesz o pewnych autentycznych zdarzeniach, które miały miejsce. To na pewno nadaje jej bardzo oryginalnego smaku, dzięki czemu czyta się ją szybko i przyjemnie.
– Od jakiegoś czasu nuży mnie pisarstwo naukowe. Nauka zresztą umiera, uniwersytety stają się korporacjami. Makdonaldyzacja akademii postępuje w oszalałym tempie. Ta książka jest ucieczką przed tym doświadczeniem i traumą jednocześnie. Chęcią uwolnienia się od miejsca, w którym zanika życie.
– Podziwiam w Tobie wielką otwartość, że… no właśnie… potrafisz podchodzić do ludzi w obcym kraju i ich zagadywać. O czym wtedy myślisz, gdy toczysz uliczną pogawędkę z tubylcami w Macedonii, Serbii, Albanii, Rumunii czy Bułgarii?
– Język w komunikacji na Bałkanach jest rzeczą wtórną, zresztą fachowcy twierdzą, że 92% komunikacji ma niewerbalny charakter. Gdy zaczynam rozmowę z nieznanymi osobami, mówię trochę po polsku, po czesku, po serbsku i po rumuńsku, że mają piękne niebo nad sobą i soczyste owoce, tylko że historia im się wciąż nie udaje. Mówię im, że dobre czasy już były i się nie powtórzą, i że mieliśmy szczęście wówczas dojrzewać, żenić się, rodzić dzieci. Tylko tych dzieci niestety szkoda. Bo czasy są obecnie paskudne.
– Mam nadzieję, że zgadzasz się z tym, co napisałem w swojej recenzji, że w Twojej książce można doszukiwać się “[…] zmysłu obserwacyjnego, tak bardzo bliskiego Bohumilowi Hrabalowi, np. uwidocznionego w filmie zrealizowanym przez Jiříego Menzla pt. »Skowronki na uwięzi«?
– Tak, bardzo dziękuję za ten komplement. Muszę przyznać, że poza Romem w mojej duszy mieszka też mały czeski człowiek. Czasem łapię się na tym, że myślę po czesku. Mieszkam jakieś siedemset metrów od granicy, w największym mieście Europy Środkowej – Cieszynie. Tak wielkim, że nie zmieściło się ono w jednym państwie.
– Jaką miałbyś radę dla tych, którzy na własną rękę wybierają się na Bałkany, żeby powłóczyć się po tej części naszego kontynentu?
– Włóczenie się, wbrew pozorom, jest dużą umiejętnością. Nie każdy umie się włóczyć. Włóczęgostwo opiera się na bezgranicznym zaufaniu, że gdziekolwiek się nie znajdziesz, tam znajdziesz miejsce na nocleg i posiłek. Nauczył mnie tego mój dobry znajomy, włóczęga w stu procentach. Jezus Chrystus.
– Czy myślisz, że uda Ci się zaszczepić miłość do Bałkanów Twoim dzieciom? Czy może już jest to zupełnie inne pokolenie, bardziej nastawione na ekskluzywne spędzanie wolnego czasu, np. w pięciogwiazdkowych hotelach?
– Parę razy próbowałem to zrobić, biorąc dzieci na wycieczki po Bałkanach. Ale to chyba nie ten wiek i nie ten etap. Dla Marcela i Oli Bałkany nie są atrakcyjnym miejscem. Może z kilkoma wyjątkami: jednym z nich jest żółta zjeżdżalnia w Oradei, w Rumunii. Tego lata Ola obiecała z niej zjechać. Jeśli ktoś zamierza jechać z dziećmi na Bałkany, polecam Morze Czarne w Rumunii i Bułgarii, Neum w Bośni i Hercegowinie i Ochrydę w Macedonii.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał:
JAROSŁAW HEBEL
OD REDAKCJI: Książkę Radosława Zenderowskiego “A(na)lfabet Bałkańskiego (U)czucia” (Cieszyn 2023) można kupić na Allegro. PolecaMY!