CHUDZIO: Kontemplując Czubaszek

Nie umiałam przejść obok tej książki obojętnie. Okładka autorstwa Gosi Kulik przyciągnęła mój wzrok kolorowym portretem Marii Czubaszek i niebanalną kreską. Portretowana, w miejscu nieodzownego papierosa, trzyma pióro, z którego kapiący atrament tworzy intrygujący napis “Wszyscy niestety normalni”. Oceniłam czym prędzej książkę po okładce i z miejsca polubiłam, bo odkąd kilka lat temu zobaczyłam wystawę prac Gosi “WF, czyli wyszło fatalnie” we Wrocławskim Ośrodku Postaw Twórczych “Zamek”, zostałam fanką jej twórczości.

Niezwykłe połączenie talentów Kulik i Czubaszek w jednej publikacji wyszło moim zdaniem pierwszorzędnie i składam wielki ukłon w kierunku osoby, która wymyśliła, by zaprezentować ten niebanalny duet razem. Książka jest dzięki temu spójna wizualnie i pod względem treści, bo obie Panie łączy brawurowe podejście do twórczości, zamiłowanie do absurdu i ostry humor.

Kto nie zna Gosi Kulik, niech ją czym prędzej wyszukuje w sieci, a kto nie zna Marii Czubaszek ten… chyba jeszcze się nie narodził, a jeśli jednak chodzi już po tym świecie i nadal nie zna, niech śmiało sięga po najnowszy tom z jej opowiadaniami i felietonami.

“Wszyscy niestety normalni” to nowość, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka w marcu bieżącego roku. Pięknie wydana i cudownie pachnąca zawiera dwa zbiory autorki: “Na wyspach Hula-Gula” z 1980 roku oraz “Dziewczyny na ścianę i na życie!” wydane dekadę później. Jeśli przed przeczytaniem całości zastanawiałam się przez moment, dlaczego akurat te dwa zbiory zdecydowano się zestawić razem, po lekturze głowić się przestałam, bo bez wątpienia łączy je absurd, szalone kobiety i usiłujący je zrozumieć zagubieni mężczyźni. Chociaż w świecie Marii Czubaszek, w którym zdarzyć się może absolutnie wszystko i wszyscy są – niestety – normalni, słowo “szalone” może wydać się nieco nie na miejscu.

W książce jest mnóstwo rozwodów, trzecich żon i byłych mężów obecnych narzeczonych. Kobiety bywają naiwne i roszczeniowe, a mężczyźni niewierni i całkowicie bezradni wobec ich wdzięków. Są tu także baśnie, krasnoludki, białe niedźwiedzie i dziewczyny z kalendarza. Ten zbiór jest niczym cyrk i lunapark w jednym, przy czym zwiedzając je oba, czytelnik na pewno jest całkowicie pijany.

Czytałam tę książkę jednym tchem w drodze z Wrocławia do Świnoujścia i przez chwilę miałam niemal euforyczne poczucie, że w życiu absolutnie wszystko jest możliwe. Za oknem migały wiosenne krajobrazy, autostrada rozwijała się przed nami niczym ciemna wstęga, a we mnie rosły radość i beztroska, które jednak gdzieś na wysokości Zielonej Góry zaczęły się stawać nieco męczące. Serwując mi historie wolne od jakichkolwiek reguł i zatapiając mnie w ich absurdzie po pachy, Czubaszek wprawiała mój umysł w coś, co chyba można określić, za Milanem Kunderą, “lekkością bytu”, która w nadmiarze stała się nieznośna.

Nie zrozumcie mnie źle – uważam, że teksty Marii Czubaszek są jedyne w swoim rodzaju, – przezabawne i błyskotliwe, – myślę jednak też, że można je najzwyczajniej w świecie przedawkować. Tak jak na stand-upie po serii żartów widz potrzebuje odpoczynku, czytelnik taki jak ja, po niekończących się ciągach ciętych ripost, absurdu i łapania się za głowę i brzuch, potrzebuje czasu na oddech. Tuż za Zieloną Górą musiałam sobie zrobić przerwę, bo moja głowa nie była już w stanie przyjąć i przetworzyć tak dużej ilości niemożliwego na raz. Upiłam się Czubaszek! – pomyślałam wtedy i znowu musiałam uśmiechnąć, a że bolały mnie już policzki, zaraz potem musiałam przestać.

Nad morzem zbiór opowiadań Czubaszek leżał na moim nocnym stoliku i cieszył serce i oko. Co wieczór smakowałam w spokoju po kilka rozdziałów. Nie biegłam już bez wytchnienia i do upadłego przez płotki umysłu autorki, ale truchtałam radośnie obok niej, rozglądając się na boki. Dzięki temu miałam szansę poczuć, że “tegoroczne lato nad morzem było chłodne, nawet jak na jesień”, zrozumieć, że “tylko w towarzystwie kobiety mężczyzna może być na urlopie sam jak palec” i odkryć, że w czterdziestym roku życia można zrudzieć od herbaty. Po bieganiu mogłam w spokoju zjeść jajecznicę bez sześciu jaj z eksperymentalnej kurzej fermy bez ani jednej kury oraz przekonać się, że “bywają dialogi, z których nic nie wynika, niestety. Ale zawsze trzeba próbować”.

Mogę w tym miejscu śmiało napisać, że na urlopie nauczyłam się kontemplować Czubaszek i że ta forma spędzania z nią czasu sprawiała mi o wiele większą frajdę niż maraton z nią. Uważam, że książkę należy dawkować i mieć zawsze przy sobie na wypadek gorszej chwili czy słabszego dnia. Brać ze sobą na spacer zamiast piersiówki czy papierosa. Zaciągać się żartem autorki po każdej trudnej rozmowie z szefem lub szefową. Może zresztą wydawnictwo powinno ją od teraz zacząć sprzedawać z dopiskiem: “przed użyciem zapoznaj się z treścią recenzji książki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z jej autorką, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub poczytalności”.

Czytając “Wszyscy niestety normalni”, nosiłam w sobie jeszcze jedno uczucie, a była nim wielka zazdrość wobec wszystkich tych, którzy mieli przyjemność znać Marię Czubaszek osobiście i obcować z nią na co dzień. Wyobrażam sobie, jaka to musiała być przygoda, przyjemność i jazda bez trzymanki. Wszystkim zwykłym śmiertelnikom, takim jak ja, polecam czytać Czubaszek powoli i po kawałeczku, pamiętając, że “nie warto się denerwować, jeśli nie zawsze i nie wszystko jest tak, jak obiecywano. Może to lepiej?”, bo “tak to jest, proszę Państwa, że często denerwuje nas właśnie to, czego nie ma…”.

JOANNA CHUDZIO


Maria Czubaszek, “Wszyscy niestety normalni”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2023.