HEBEL: Miłość do latania i kobiety

Mam problem, pisząc o powieści Marka Hłaski “Palcie ryż każdego dnia”. Autor “Pierwszego kroku w chmurach” czy “Pętli”, czego zresztą nie ukrywam, jest moim ukochanym pisarzem. Co by jednak nie mówić – jego amerykańska powieść nie należy do moich ulubionych utworów. O wiele bardziej przemawia do mnie krajowa twórczość pisarza – pomijając już “Pierwszy krok w chmurach” czy “Pętlę”, to również “Ósmy dzień tygodnia”, “Cmentarze” czy “Następny do raju”. Te dwa ostatnie opowiadania zostały zresztą odrzucone przez cenzurę. Ta odmowa z pewnością przyczyniła się do decyzji o wyjeździe Hłaski na Zachód. Chociaż opublikował je za tzw. żelazną kurtyną, to jednak wyrosły one z jego krajowego doświadczenia.

Książka “Palcie ryż każdego dnia” przez długi okres była uważana za ostatni utwór Hłaski, a co już wiemy, że nie jest prawdą. Do samego końca pisarz pracował nad “Diabłami w deszczu”. Jednak to “Palcie ryż każdego dnia” jest symbolicznym zamknięciem jego literackiej aktywności, która opierała się na naturalistycznej brutalności świata, gdzie bohaterowie wykreowani przez Hłaskę żyli nękani ułudą o prawdziwej miłości. Główny bohater tej powieści Anderson, który jest skazany na ciężką pracę fizyczną za grosze, egzystuje tylko z dwóch powodów – latania i kobiety. W pełni zgadzam się z Radosławem Młynarczykiem, że jest to najbardziej brutalna postać wykreowana przez Hłaskę, nielicząca się z nikim i działająca wedle własnego uznania w przekonaniu o własnej nieomylności.

Chociaż nie jest to moja ulubiona książka mojego “brata duchowego”, to jednak kilka cytatów utkwiło mi głęboko w pamięci. Do najbardziej ostrych z nich można by np. zaliczyć: “[…] nie ufam niczemu, co ma pizdę i zna wartość pieniądza”, “[…] gdyby chciał pan rzucić w każdą kurwę kamieniem, musiałby pan rozebrać mury tego miasta” czy “[…] on nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego ta jego żona rżnęła się ze wszystkimi, kiedy on czekał na śmierć”. W przytoczonych fragmentach uwidacznia się u Hłaski pozowany mizoginizm, tak samo zresztą było z jego rzekomym alkoholizmem. Nie oceniając tego, pisarz miał prawo do postrzegania świata w niezbyt przyjaznych barwach, gdzie niczym iluzja tliła się na końcu tunelu ważna dla wykreowanych przez niego bohaterów miłość.

Na marginesie warto dodać, że czas pobytu Marka Hłaski w Ameryce nie był dla niego najszczęśliwszym okresem w jego życiu. Nie odniósł tam literackiego sukcesu, chociaż niekiedy miał na to wielką szansę. Był więc zmuszony pracować fizycznie i pomieszkiwał w niezbyt atrakcyjnej garsonierze, zresztą podobnie jak główny bohater jego powieści. W życiu prywatnym był po rozwodzie z Sonją Ziemann i człowiekiem rozdartym pomiędzy miłością do Esther Steinbach, a życiem bez wybranki swojego serca, o której w liście do Zuli Dywińskiej bardzo czule napisał, że jest “pluszowym zwierzątkiem i tak cudownie pachnie”. Możemy się tylko domyślać, jak bardzo tęsknił za krajem – matką, znajomymi czy za polską knajpą.

Kto by chciał Hłaskę zlinczować za pozowany mizoginizm, może jednocześnie w jego amerykańskiej powieści m.in. przeczytać, że “[…] miłość jest jedynym językiem wszystkich ludzi”. Dodałbym nawet więcej – pisarz przypisuje kobiecie w pewnym sensie magiczną rolę jako istocie, która jest w stanie oczyścić ukochanego mężczyznę i dać mu nadzieję. Pisze o niej, że “[…] jest jak morze. I kiedy bywałem czasem w kłopotach, kiedy piłem za dużo albo kiedy robiłem komuś krzywdę, to szedłem potem do niej i byłem z nią, i znów czułem się jak ktoś, kto wyszedł z czystej wody”. Jednocześnie jakby dla równowagi przy tym dodaje: “[…] wolę usłyszeć głos diabła upominający się o moją duszę od głosu śpiewającej i śmiejącej się kobiety”.

Pozostając ostrożnym wobec wplatania biografii Marka Hłaski do jego twórczości, w tej powieści czytelnik ma do czynienia z klasycznym trójkątem miłosnym, podobnie jak sam Hłasko przez jakiś czas egzystował pomiędzy Sonją a Esther. Miłość do latania i do kobiet wydają się nadawać sens życiu głównego bohatera. Jak pisze Hłasko: “[…] latanie jest jak kobieta i jeśli się ją kocha, to wtedy boisz się, że nie jesteś dosyć dobry dla niej i że nie starczy ci życia, aby się nią nacieszyć. Ale to czujesz tylko wtedy, jak naprawdę kochasz, bo nie obchodzi cię przecież, co powie czy pomyśli o tobie dziwka, z którą gdzieś tam śpisz, a rano wychodzisz na palcach, żeby jej nie obudzić i żeby już z nią nie gadać”.

Trudno uwierzyć, że ta powieść Marka Hłaski ma już ponad pół wieku. Nie zestarzała się bowiem ani trochę w żadnej warstwie – ani mentalnej, ani językowej. To bardzo charakterystyczne dla jego pisarstwa, że wytrzymało próbę czasu. Książkę czyta się więc bardzo dobrze – sam czytałem ją kolejny raz w warszawskim metrze, w drodze do pracy… Twierdzę, że powieść ta w pełni oddaje stan psychiczno-uczuciowy jej autora. Chociaż w Ameryce Hłasko dużo napisał, to równocześnie zmagał się z wieloma problemami, np. egzystencjalnymi czy powracającymi stanami depresyjnymi. Na amerykańskiej ziemi zarówno życie, jak i twórczość pisarza zostały zdominowane przez zawiedzione nadzieje, niespełnione oczekiwania i narastającą frustrację. Szczególnie widać to w tym utworze, gdzie prymitywne i niezbyt wyszukane żarty podszyte są ciężką ironią.

JAROSŁAW HEBEL


Marek Hłasko, “Palcie ryż każdego dnia”, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2022.