BURSKA: Jak u Gombrowicza i Kafki

Fot. Franz Kafka i Witold Gombrowicz. Grafika – J.H.

Ilu z nas budzi się ze snu, w którym nasza współczesna wersja spotyka swoje nastoletnie “ja” i strony konfliktu wyśmiewają się nawzajem? Dla ilu z nas nadchodzi taka pora między nocą a dniem, w czasie której w półśnie pędzimy na pociąg, ale nasz peron jest dziwnie pusty? Witold Gombrowicz m. in. takimi obrazami zaczął rozważania w “Ferdydurke” o Kowalskim, który wkroczył w trzecią dekadę życia i utknął w tożsamościowym impasie. Niby nie jest już chłystkiem, ale wciąż mu ktoś odmawia uznania za kogoś dojrzałego. Nie może iść dalej i doświadcza istoty groteski – jest mu z tym wszystkim śmieszno i straszno zarazem. Temat wieku bardzo zajmuje wielu dwudziestoparo- i trzydziestoparolatków. Powraca on jak bumerang, a wraz z nim kilka spostrzeżeń.

Okazuje się na przykład, że czasem wiek to element osobliwych gier. Są osoby z żyłką do hazardu, które obstawiają czyjś wiek lub proszą o obstawianie swojego na podstawie wyglądu. Zazwyczaj niektórzy zbierają wtedy punkty za trafność lub odmłodzenie, inni zaliczają konsternację z powodu postarzenia. W przypadku mentalności powszechne są zaś żarty, że już nie ten wiek, nie te oczy, już nie mogę, starość nie radość, SKS i peseloza.

Widać to też w internecie. Memiarze prześcigają się w śmieszkowaniu z trzydziestolatków, dla których najwyraźniej starość się panu Bogu nie udała. Ponoć najczęściej bawią się w centrach medycznych, a jeśli już idą w miasto, to z kroplówką. Tatuaż na nodze okazuje się żylakami, a określenie “niekończąca się historia” nie oznacza już walki o magiczną krainę, a sterty prania w łazience i naczyń w kuchni. Do tego trzydziestka jest jak hiszpańska inkwizycja – nikt się jej nie spodziewa. I jest równie absurdalna.

Dla niektórych większość tych sytuacji to (auto)komiczna bitwa na miny czyli wizerunki kontrolowane. Śmiać się z samego siebie – dobra i zdrowa rzecz. Czy jednak warto mówić wciąż o sobie z użyciem metafory “trzydziestka to starość”? Czy to nie jest przyprawianie sobie gęby czyli etykiety na stałe? Czy ma sens postrzeganie się w kategoriach seniora, kiedy dzisiejsi faktyczni seniorzy bywają bardziej aktywni i twórczy od niejednego dwudziestaka?

A co jeśli ma się cechy wyglądu, usposobienia czy języka, które z jakiegoś powodu przypisuje się osobie młodszej? Ma to swoje plusy, powiedziałoby wielu. “Plusy dodatnie i ujemne” – dodałby mój przyjaciel. Z jednej strony to dobry sposób na łamanie formy, bo warto być otwartym na dialog. Pomaga to w nawiązywaniu relacji z osobami z teoretycznie różnych światów. Pytanie ucznia “czy ma pani dziś essę?” bywa pocieszającym przejawem troski, gdy coś w życiu nam nie wyszło. Niektórzy jednak przypominają ciotki Józia Kowalskiego, które oczekują, by się zachowywać czy myśleć w określony sposób w związku z tym, ile ma się lat. I czasem oceniają. Kiedy się okazuje, że wyglądasz na mniej, niż masz, patrzą na ciebie z góry i sugerują, że pociąg do dojrzałości nie przyjechał ci na czas. Każdy chyba zna relacje z czyichś sukcesów i/lub sugestie, że “w tym wieku” dawno powinno się X, Y czy Z (bo sami też robią X, Y i Z). Złośliwi mogliby też oskarżyć cię o syndrom Młodziakowej – innej bohaterki “Ferdydurke”, która zdaje się udawać młodszą od własnej córki.

Najbardziej frapujące jest w tym wszystkim traktowanie na równi dojrzałości z wiekiem oraz podejście zero-jedynkowe. Mam czasem chęć nazwać bohatera “Ferdydurke” Józiem K., ponieważ wiele zbliża go do bohatera utworu Franza Kafki. Józef K. został wciągnięty w tajemniczą machinę sądowniczej opresji, od której nie ma ucieczki. Podejmował próby wyjścia z sytuacji, ale zewnętrzne siły osądziły go z góry, kazały mu męczyć się aż do depresyjnej rezygnacji – i ostatecznie skazały na śmierć. Sąd jest tu paraboliczny i dwuznaczny, może symbolizować różne tego typu sytuacje. Józio Kowalski także zostaje wmanewrowany w sytuację bez wyjścia. Jest nieustannie osądzany i traktowany zgodnie z czyimś widzimisię, co go co raz bardziej męczy i zniewala. Każdy narzuca mu jakiś wizerunek, czym odbiera mu możliwość kontroli swojego życia i kształtowania siebie. Twarz w sztuce jest zazwyczaj symbolem tożsamości. Józiowi K. włożono tyle masek, że nie mógł już dokopać się do własnego wizerunku. Ostatecznie bohater stwierdza, że nie ma ucieczki przed osądem innych. Zgodził się metaforycznie umrzeć jako jednostka pod naporem cudzych odgórnych decyzji.

Różnice w kreacji tych bohaterów polegają na tym, że u Franza Kafki szala absurdu i groteski przechyla się raczej w stronę straszności i tragizmu, zaś Witold Gombrowicz postawił na śmieszność i tragikomizm. Józefa K. można też postrzegać nie tylko jako zniewolonego przez system sądowniczy, ale jako każdego człowieka, który jest niejako skazany na śmierć z racji bycia śmiertelnikiem. Józio z kolei, widziany jako uczeń, kolega szkolny i młody panicz został skazany na wieczną niedojrzałość. Czy podobne zagrożenia nie czyhają na wyznawców zero-jedynkowego podejścia do wieku we współczesnym świecie?

Na szczęście we fragmentach teoretycznych “Ferdydurke” można odnaleźć nadzieję i odpowiedź na pytanie o to, co mają zrobić osoby, które czują się przejściowo w jakimś wieku i zastanawiają ich aspekty dojrzałości i niedojrzałości. Witold Gombrowicz rozważa, czy to forma tworzy nas, czy my formę. Można ją interpretować jako różne schematy, kanony i wzory w naszym życiu – zachowania, myślenia, postaw itp. Wydaje się, że zarówno forma tworzy nas, jak i my formę. Wszak część schematów poznajemy i na nich bazujemy, a część tworzymy sami: przełamujemy stereotypy, odrzucamy toksyczne wzorce relacji, zatrzymujemy pokoleniowe traumy itd. Witold Gombrowicz ostrzega, jak niszczące jest zamknięcie się w jednej formie, którą ktoś narzuca nam lub my sami sobie. Zamiast tego zdaje się wybierać twórcze przekształcanie i wprowadzanie swoistego obrazu świata. To chyba lepsze podejście – wychodzi na to, że proces tworzenia siebie może zyskać przewagę nad procesem osądzania.

KATARZYNA BURSKA