TULIK: Zuzanna Ginczanka wobec wojennego wichru tragedii

Fot. Domena publiczna. Na zdjęciu Zuzanna Ginczanka (1917-44).

Zuzanna Ginczanka (Zuzanna Gincburg) urodziła się w Kijowie – na rok przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Dorastała w Równem. Przed wojną była szczególnym zjawiskiem życia literackiego Warszawy, przyjaciółką skamandrytów. Po wybuchu wojny zamieszkała we Lwowie. Po wejściu hitlerowców ukrywała się, ale została wydana gestapo przez gospodynię domu, w którym mieszkała. Jesienią 1944 r. z kamienicy przy ul. Mikołajskiej w Krakowie gestapo zabrało ją do obozu w Płaszowie. Skatowana i skazana na śmierć, grypsem wysłała swój ostatni wiersz “Non omnis moriar”. Upamiętniła w nim ten donos.

Rozstrzelana w krakowskim więzieniu w 1944 r., w przededniu zakończenia wojny – dokładnej daty jej śmierci jednak nie ma. Teraz, kiedy już znam historię tego wiersza, czytając go, słyszę ten strzał; pewnie taka już moja wyobraźnia.

“Non omnis moriar – moje dumne włości,/ Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,/ Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel/ I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie./ Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,/ Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,/ Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,/ Donosicielko chyża, matko folksdojczera./ Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym./ Bliscy moi – nie lutnia to, nie puste imię./ Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,/ Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie./ Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze/ I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:/ Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –/ Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku/ Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota/ W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach./ O, jak będzie się palić w ręku im robota,/ Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,/ Chmury prutych poduszek i obłoki pierzyn/ Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;/ To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym/ I uskrzydlone nagle w aniołów przerobi”.

Zofia Chominowa – to gospodyni kamienicy, w której Ginczanka mieszkała we Lwowie w latach 1939-42. Chominowa i jej syn Marian zostali oskarżeni o denuncjację poetki. W procesie w Sądzie Okręgowym w Warszawie 1948 roku Marian Chomin został uniewinniony, zaś Zofia Chominowa została skazana na 4 lata więzienia. Sprawiedliwość przychodzi zawsze za późno…

Rozpaczliwie pytał Czesław Miłosz. Skąd zło? Może trwa ono od śmierci Abla zadanej przez Kaina? Sugestie, że w raju pierwsi ludzie źle wykorzystali wolną wolę i stąd ten owoc goryczy, to próba odciążenia koszmaru zła, tkwiącego w cząstce ludzkiego ducha. Zło będzie zbierać swoje żniwo, dopóki brat będzie zabijał brata – napisano. Ale przecież zło istniało niejako od początku świata. Charakter człowieka jest jego przeznaczeniem – mówił Heraklit. Również zły charakter.

Zło. Może tak postanowił Stwórca, skoro dał jedynie – o ile wiemy – tylko nam, ludziom, rozum i wolną wolę. Nakazał nam posługiwać się tymi wyjątkowymi narzędziami. Św. Augustyn powiada: “Wolna wola mówi nam, czego nie wolno”. Jak widzimy w lustrze historii, rozum nas zawodzi; zwłaszcza, jeśli wolna wola bywa zniewalana. Jeśli skłania się do pogardy wobec bliźniego.

Zdrada Chominowej porusza szczególnie. Zdrady były i, znając ciemną cząstkę ludzkiej natury, pewnie będą zawsze. Lecz ten przypadek, denuncjacji jakby bezcelowej, dla jakiejś mściwej satysfakcji, donos na samotną poetkę, nie mieści mi się w głowie. Poetka w “Non omnis moriar” próbuje przypisać zdrajczyni i jej podobnym denuncjację dla zysku: “[…] zaczną szukać cennych: kamieni i złota/ W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach./ O, jak będzie się palić w ręku im robota…”.

Jest w tym pewna racja. Pożydowskie mienie było rozszarpywane wyjątkowo gorliwie. Bez najmniejszych skrupułów. Wszak przedwojenny antysemityzm dawał “prawo”  korzystania z “niczyich” dóbr. Lecz czy wyłącznie to było impulsem do szkaradnego donosu? Najpewniej wiedziała, o czym mówi, Zuzanna Ginczanka. I z determinacją napisała ten ostatni wiersz, oskarżycielski, i ostatkiem sił postarała się, by dotarł on poza więzienne mury. Ta wiotka, piękna i samotna dziewczyna, licząca zaledwie 27 lat, zapewne pragnęła oświadczyć światu, który ma niebawem otrząsnąć z siebie faszyzm, że zło istnieje, zło jakby bezinteresowne albo zło opłacane dobrami materialnymi, często miernej ceny i wagi.

Artystka i poetka Marlena Makiel-Hędrzak w jednym ze swych utworów zamieszczonych we “Frazie”, w wierszu “Skąd zło” pyta, prowadząc swoisty dyskurs z K.C. Norwidem: “Z rzeczy tego świata pisałeś/ zostaną tylko dwie – poezja / i dobroć/ a zło?”.

To pytanie chyba nie ominie człowieka aż do końca świata, do ognia Apokalipsy Janowej. Lecz zło, by mijało, winno być pamiętane, lecz z czasem wybaczone. Już Arystoteles napominał: “Nie chowaj nienawiści po wsze czasy, ty, który sam jesteś śmiertelny”. Podobne słowa znajdziemy w Biblii. Przebaczenie może przynieść pokój. “Nie ma pokoju bez sprawiedliwości, nie ma sprawiedliwości bez przebaczania” – głosił Jan Paweł II.

A gdzie reguły prawne? Homo sapiens, od kiedy zaczął pozostawiać po sobie ślady myśli, zawsze układał normy prawne, stosował postanowione prawo, choćby ono było jeszcze niedojrzałe. Niedoskonałość prawa uzupełniali swą roztropnością mędrcy. Seneka Młodszy czynił ważną uwagę: “Czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd”. Sentencja łacińska “Non omne licitum honestum” – czyli nie wszystko, co dozwolone, jest uczciwe – głosi podobnie. I o ile nam cząstkowo wiadomo, te maksymy w tamtych wiekach stosowano w społecznym życiu. Martin Luther King nieustannie przypominał publiczności podczas wieców: “Wszystko, co uczynił Hitler, było zgodne z prawem…”.

Zuzanna Ginczanka miała przecież wcześniej dobry czas. Poeta i eseista, także tłumacz, Jan Śpiewak wiele o tej poetce powiedział, w swych czułych esejach o niej. A poznali się w Równem Wołyńskim, ona miała wówczas 17 lat. Pisała wiersze od 10 roku życia.

Równe Wołyńskie, według wspomnień Jana Śpiewaka, “błyszczało modą warszawską, ostrymi i ciętymi dowcipami, dziwaczało, nudziło się, bawiło i żyło w cieniu erotycznych skandali i plotek”. Dom jej babki, która ją wychowywała, gdyż rodzice się rozstali, miał charakter szczególny, przepełniony ciężkimi tapiseriami, starymi meblami, cudami bibelotów. Zatem i pokój poetki miał dziesiątki osobliwości i to właśnie pojawiało się w jej wcześniejszych utworach.

“Zabłąkana na snów skrzyżowaniach”, wplątana “W dobro i zło jak w stokrotną trójlistność koniczyn” (“Pycha”), pisała także satyry i fraszki. Cóż, przebywając wśród skamandrytów, kontynuatorów Boyowego “Zielonego balonika”, będąc poetycką “córką” Juliana Tuwima, chyba potrzebowała poddać się i lekkiej muzie. Z taktem, ale i z przysłowiowym pazurem pisała: “Nareszcie o czymś, co jest pani,/ Pochlebnie się wyrazić muszę:/ O kapeluszach. Trudno. Pani/ Kupuje moje kapelusze” (“Do pani, o której źle mówię”, 1938).

Sprzeciwiała się sanacyjnemu mieszczaństwu, ówczesnej hipokryzji, patriotyzmowi na pokaz i wykluwającemu się, a właściwie ugruntowanemu nawet, antysemityzmowi, jakże sprzyjającemu faszystom z zachodniej części Europy. Piętnowała ignorancję elit, w istocie quasi-elit. Ten rodzaj dualizmu w żadnej mierze nie kłóci się wzajemnie, nie ma tu sprzeczności. Katastroficzne wyrażanie zagrożonego ideologiami świata być może znajdowało antidotum właśnie w niejako kabaretowym ujęciu tamtej rzeczywistości.

“Byli uczniowie są Ministrami/ Publicystami, Adwokatami,/ Są więc Czym Innym bardzo zajęci,/ a tu wyłażą słówka z pamięci:/ Liberté/ EÉgalité/ Fraternité/ Cóż to za słówka? Nikt nie pamięta/ jaka treść w dźwięku była zamknięta (“Słówka”, 1937).

Zuzanna Ginczanka tworzyła również lirykę miłosną, często pełną zmysłowości, jednocześnie nasyconą liryczną uczuciowością, miłością uduchowioną. Za najcenniejszy miłosny liryk uznany jest wiersz “Canticum canticorum” – “Pieśń nad pieśniami” – jak sugeruje Justyna Leo, autorka eseju zawartego w miniaturowym wydaniu wierszy tej poetki w Czytelniku (1980) w serii “Poeci polscy”. Do wydania owej miniatury jedyny wybór jej wierszy ukazał się w 1957 roku. Oto niemal czerpany z biblijnej frazy fragment:

“O, miła moja, otwórz!/ Obiegłem sad,/ Mam sypką rosę w kędziorach –/ Usta mi twoje powtórz,/ Bym znowu zgadł,/ Czy piłaś jabłka z wieczora./ Jak mam tobie odemknąć/ Skrzypiące drzwi,/ Gdy suknie z siebie zewlekłam,/ Matki mnie trzykroć przeklną,/ A stada kóz/ Nie dadzą słodkiego mleka” (“Canticum canticorum”).

Tak, to duch “Pieśni nad pieśniami”. Można domniemywać, czy to parafraza, może i próba eksplikacji biblijnej pieśni? Notabene tworzący kanon Księgi dyskutowali, czy “Pieśń nad pieśniami” może ją zdobić, wszak jest nazbyt erotyczna. Lecz autorstwo tego utworu przypisuje się Salomonowi. Ale jemu przypisywano także autorstwo “Księgi Koheleta” oraz “Mądrości”, taka dychotomia chyba nie może wytrzymać próby czasu wieków.

Poeta Jan Śpiewak wspomina także samą osobę Zuzanny Ginczanki: smukła, wysoka i urodziwa, “przykuwająca uwagę swoimi oczami: jedno miała zielone, drugie niebieskie, uśmiechające się ironicznie. Jedno smutne, a drugie kpiące”.

Jarosław Mikołajewski w cyklu “Wiersz jest cudem”, redagowanym w “Gazecie Wyborczej”, pisał w nocie o tej poetce m.in.: “Zuzanna Ginczanka jest przedstawicielką katastrofizmu”. Istotnie, jej późniejsza twórczość zawiera niekiedy klimat wierszy Józefa Czechowicza. A na rzecz swej sztuki wiązanego słowa czerpała z motywów biblijnych, z mitologii greckiej, także słowiańskiej. Nazywana była “Tuwimem w spódnicy”. Szanowana i lubiana była przez skamandrytów, zwłaszcza przez Tuwima właśnie, który wysoko cenił jej wiersze, i podkreślał wagę jedynego jej tomiku wierszy “O centaurach”  (1936). Zwracał uwagę na jej świeży język. A “język jest potężniejszy od miecza” – twierdził Eurypides. Nasze 123 lata niewoli, mimo chęci odebrania nam ojczystego języka przez zaborców, trwały i przetrwały dzięki polszczyźnie, dzięki pielęgnowaniu przez intelektualne elity tradycji narodowej kultury. To hołubienie własnego języka przyniosło w końcu radość, której stulecie właśnie świętujemy.

Książki są lekarstwem dla umysłu – zauważał już Demokryt. Powołaniem poezji jest ocalić wartości najważniejsze i podeptane – pisał poeta ks. Jan Twardowski. W istocie to twierdzenia prymarne, tchnące oczywistością, lecz jakby zapomniane, zapominane.
Zielono- i niebieskooka Zuzanna Ginczanka, obserwując lata 30., nie mogła nie dostrzec zbliżającego się wichru tragedii, zagłady kształtującego się na nowo świata. Zawarła więc w swej dojrzałej już twórczości złe, katastroficzne przeczucia. Pragnęła w tym okaleczonym świecie określić samą siebie.

***

“Nie uciekłam/ znikąd/ i nie wrócę/ tam./ Oprócz samej siebie nie znam innej dali./ W wzdętym płucu wiatru/ i w zwapnieniu skał/ muszę/ siebie/ tutaj/ rozproszoną/ znaleźć”.

Jedyny Bóg wie, czy się znalazła. Czy strzał w jej piękną głowę wyzwolił jakiś błysk zesłany przez Opatrzność. Ten rodzaj tajemnicy musi pozostać Tajemnicą.

JAN TULIK