TOMCZYK: O “Tangu” Mrożka

Fot. Karolina Jóźwiak. Na zdjęciu Ewa Makomaska i Paweł Krucz w spektaklu “Tango” w warszawskim Teatrze Polskim.

Ulegam przemocy, ale w duszy będę nim gardził”.
Sławomir Mrożek, “Tango”

Obrotowa scena, ukryta za cienkim woalem ekranu, kręci się w rytmie tanga. Początkowo na ekranie wyświetlają się staromodne fotografie przedstawiające wielopokoleniową rodzinę, by po chwili zmienić się w projekcje, bowiem postacie z fotografii ożywają. Ten ciekawy zabieg wizualny autorstwa Jagody Chalcińskiej nie przeszkadza jednak, by widz zobaczył, co za owym fotograficznym woalem się kryje. Otóż na planie koła rozmieszczono trzy fragmentaryczne pomieszczenia i osoby je zamieszkujące, które przed momentem widz oglądał na zdjęciach.

Tak w Teatrze Polskim zaczyna się “Tango”  Sławomira Mrożka, za którego reżyserię odpowiada Wawrzyniec Kostrzewski. Przyznam, że oczarowało mnie finezyjne otwarcie spektaklu i wzmogło apetyt na inne zaskakujące rozwiązania. Niestety, nie doczekałam się ich, a właściwie to, co zaproponował reżyser, rozczarowało.

Artur, syn wyzwolonego małżeństwa, które żadnych zasad i reguł nie respektuje, przeżywa wewnętrzny dramat. Jako młody człowiek został pozbawiony właściwego młodości prawa do buntu, stąd jego rozpacz i pomysł na naprawę świata poprzez przywrócenie dawnego ładu. Mrożek uczynił zeń bohatera dynamicznego, skłóconego wewnętrznie, stanowiącego znakomity materiał dla aktora. Tymczasem na scenie pojawia się Artur tupiący trampkami, protekcjonalny i napięty niczym struna w gitarze Keitha Richardsa. Widz czeka, kiedy ta struna pęknie. Ale to nie następuje. Artur w wykonaniu Pawła Krucza, przyznaję z żalem, jest jednowymiarowy i irytujący. Przerysowany w złym znaczeniu tego słowa. Zbyt intensywny, zbyt krzykliwy, przez co widz nie darzy go współczuciem, co pozostaje w dysonansie z założeniami Mrożka.

To Artur miał być tym, w którego wygraną się wierzy. Ja natomiast kibicuję Eugeniuszowi (w tej roli znakomity Jerzy Schejbal) – wyważonemu i dystyngowanemu nawet z klatką na ptaki założoną na głowę. Eugeniusz jawi się jako postać przeżywająca życiowy dramat, mimo groteskowych podkolanówek i krótkich spodenek pasujących do kilkuletniego chłopca, a nie mężczyzny w słusznym wieku. W tym kontekście zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby reżyser pozwolił Kruczowi nieco wyhamować, stonować emocje, Artur wyszedłby bardziej przystępny i wiarygodny.

Podobny problem mam z postacią Ali graną przez Annę Cieślak. O ile Artur irytuje, to Ala zdecydowanie wyprowadza z równowagi. Jednostajnie piskliwy głos w pierwszej części spektaklu, napastliwy sposób bycia, zarzucanie nogami na lewo i prawo przy falowaniu falban sukienki zamiast zgorszenia budzą żal dla niewykorzystania umiejętności aktorskich Cieślak. Aktorka jest absolutnie nienaturalna w byciu podlotkiem czy raczej lolitką. W drugiej części wypada nieco lepiej, ale nadal nie jest tą Alą, która przeżywa stratę ukochanego, a słowa “on mnie kochał” wypowiedziane nad ciałem Artura, brzmią jak odczytany na głos nagłówek gazety codziennej. Tutaj także doszło do zbytniej intensyfikacji doznań i emocji. Gdyby jednak rozcieńczyć Alę w proporcji jeden do pięciu na korzyść rozcieńczalnika, powstałaby Ala taka, jaką odczytuję u Mrożka.

Jedna z kluczowych scen, czyli śmierć babci Eugenii (w tej roli Halina Łabonarska) na katafalku, przypomina kadr z serialu paradokumentalnego. Ani śmiesznie, ani strasznie. I, o zgrozo, nie groteskowo! Nie jestem odosobniona w tym odczuciu. Jeśli widownia się zaśmiewa, to sporadycznie i nieśmiało. Z drugiej strony widzowie nie współodczuwają z bohaterami sztuki. Zdaje się, że nie ma w nich cienia współczucia.

Stomil (Adam Cywka) i Eleonora (Ewa Makomaska) tworzą kreacje poprawne, do przyjęcia. Brak im jednak błysku, charyzmy, przez co schodzą na drugi plan, przytłoczeni nadintensywnością gry aktorów młodszego pokolenia.

Z kolei Wojciech Czerwiński jako Edek, z założenia prymityw i prostak uosabiający zwierzęcą siłę lumpenproletariatu, zbyt łagodnie podchodzi do roli tyrana. Jest raczej pocieszny i przymilny, stanowczo zbyt mało bezmyślny i wulgarny. Wszystko to składa się na obraz człowieka, którego widz obdarza sympatią i trzyma kciuki, by trampki Artura dobrze leżały na jego stopach.

Spektakl wyreżyserowany przez Wawrzyńca Kostrzewskiego w warstwie tekstowej jest zgodny z oryginałem i wewnętrznie spójny, ale do mnie nie przemawia. Po wyjściu z teatru zastanawiałam się, czy wynika to z faktu, że Mrożek się zestarzał, i to, co kiedyś bawiło i dotykało jednocześnie, dziś jest nieaktualne? Ale nie. Przecież poruszane w dramacie tematy są wciąż na czasie! Rozpad rodziny, odwrócenie ról, anarchia, bezprawie, kult siły, rządy totalitarne – to wszystko w spektaklu zawarł Wawrzyniec Kostrzewski, ale uczynił to, moim zdaniem, bez wyczucia. Albo z wyczuciem, które jest mi obce.

Spektakl mógł spodobać się szerszemu gronu. Scenografia, kostiumy, muzyka, efekty wizualne i pirotechniczne oraz światło (bardzo podobało mi się granie cieniem rzucanym przez Stomila na ścianę, kiedy zakrada się do Eleonory i Edka) są udane. Jednak nie da się przejść obojętnie wobec niedostatków lub zwłaszcza naddatków w grze aktorskiej. Sztuka w tym wydaniu miała szansę, by zachwycać młodych i starych. Jednak wyjątkowo krótkie owacje zdają się świadczyć, że nie spotkała się z oczekiwanym entuzjazmem widzów.

Z teatru wyszłam niepocieszona z powodu niewykorzystanego potencjału. Ale nie wszystko stracone. Gdyby pokusić się o mały, bezbolesny eksperyment? Dyskretną zamianę ról? Jerzego Schejbala obsadzić w roli gniewnego Artura, a Ewę Makomaskę ubrać w falbany ponętnej i bezpruderyjnej Ali? “Tango” zyskałoby nowy wymiar. Tak sądzę.

KATJA TOMCZYK


Teatr Polski w Warszawie (Duża Scena) – Sławomir Mrożek, “Tango”. Reżyseria – Wawrzyniec Kostrzewski. Scenografia i kostiumy – Anna Adamek. Występują: Paweł Krucz, Ewa Makomaska, Adam Cywka, Halina Łobonarska, Jerzy Schejbal, Wojciech Czerwiński, Anna Cieślak. 
Spektakl trwa: 120 minut (w tym jedna przerwa).