BILIŃSKA-STECYSZYN: Grosik

Fot. Pixabay.com

Do jednego z wigilijnych pierogów babcia zawsze wkładała grosik. Żeby ktoś, komu się taki pieróg trafi, był bogaty i szczęśliwy przez cały następny rok. Taka wróżba na szczęście. Byłam wtedy malutka, ale wszystko pamiętam. Tata znalazł ten grosik na swoim talerzu, rok później mama, potem chyba znowu tata. Tato z mamą zawsze wtedy ściskali się z radości, a ja z babcią. I się wszyscy tuliliśmy do siebie, a w telewizorze nadawali kolędy.

Babci już nie ma. Mama mówi, że jest w niebie, ale nie wiem, czy to prawda, bo przecież chodzimy ją odwiedzić na cmentarzu, a to nie jest niebo, tylko ziemia. Niedawno byłyśmy tam zapalić jej znicz i zostawić kwiaty. Kiedy mama poszła wyrzucić sprzątnięte z grobu suche liście, ja się pochyliłam i powiedziałam “babciu, bardzo za tobą tęsknię, może do nas wrócisz?”, ale nie wiem, czy usłyszała, bo mówiłam cichutko, w tajemnicy przed mamą.

Taty też z nami już nie ma. Mama mi powiedziała, że on ma teraz nową rodzinę. Nie rozumiem, dlaczego wolał tę nową od naszej. Może było mu smutno, że już nie ma babci i takich fajnych wesołych wigilii jak kiedyś. Może w tej nowej rodzinie jest mu lepiej, bo tam też ktoś umie robić takie pierogi z grosikami? Jak będę starsza, nauczę się!

Właściwie już spróbowałam, niedawno, kiedy mama była w pracy. Wydawało mi się, że to łatwe. Babcia ciasto na pierogi robiła z mąki i wody, a potem jeździła po nim takim śmiesznym wałkiem, aż się robił cieniutki placek, z którego wykrawała szklanką kółeczka. Do nich wkładała kapustę z grzybami. Nie miałam takiego farszu, lecz zaplanowałam, że poproszę mamę, może mi wytłumaczy, jak się go robi. Tylko że nic z tego nie wyszło. Ciasto stale mi się lepiło do rąk i w całej kuchni było pełno porozsypywanej mąki. Nie zdążyłam posprzątać. Mama nakrzyczała na mnie, że wraca skonana, a tu jeszcze ja jej dokładam roboty. Zaczęłam się tłumaczyć, że chciałam zrobić takie pierogi jak kiedyś babcia, ale już mnie nie słuchała. Tylko mruknęła “tak”.

Ona prawie nigdy, kiedy jej coś opowiadam, się nie odzywa, najwyżej powtarza “tak, tak”. Czasem nawet dobrze, że myśli o swoich sprawach i mnie nie słucha. Bo na przykład kiedyś jej opowiadałam o tym, jak pokłóciłyśmy się z Lilką i pani nam narobiła wstydu przy całej klasie. Ja Lilkę lubię, to moja najlepsza koleżanka, ale czasem się strasznie kłócimy. I bałam się, że mama też mi zacznie mówić, jak to brzydko i że najważniejsza jest zgoda, że mi wymyśli jakąś karę, ale ona znowu mruknęła “tak” i kazała mi zanieść do zlewu naczynia po obiedzie.

Kiedy dzisiaj jadłyśmy kolację wigilijną, telewizor nadawał różne wiadomości, jak ludzie świętują na całym świecie, a potem chór śpiewał kolędy. Też śpiewałam, bo nas katechetka nauczyła, “Lulajże, Jezuniu” i różne takie. Mama siedziała smutna i coś tam dziobała na swoim talerzu. Nie miała czasu, żeby sama gotować, więc jadłyśmy wszystko ze sklepu. Barszcz z uszkami, kapustę, nawet ryby już usmażone, i pierogi. Wystarczyło poodgrzewać w piekarniku. Mama mówi, że prawie jak domowe, ale ja myślę, że jej nie smakowały, bo dlaczego tak mało zjadła?

Tata zadzwonił do mnie przed świętami. Mówił, że ma się spotkać z Mikołajem i go poprosi, żeby mi przyniósł wielką paczkę z prezentem. Już nie wierzę w Mikołaja, ale byłam ciekawa, co to za prezent. Powiedział, że to będzie wspaniała niespodzianka. Chyba jeszcze się nie spotkał z tym Mikołajem albo zapomniał, bo też jest zapracowany. Może dostanę ten prezent dopiero po świętach, może na Nowy Rok? Więc mamie jeszcze nic nie mówiłam, bo chcę, żeby ona się razem ze mną cieszyła, gdy ta paczka już przyjdzie.

Bardzo bym chciała mieć wesołą mamę. Taką jak kiedyś. U Lilki w domu ciągle się śmieją, z byle czego, aż jej zazdroszczę. Kiedy dzisiaj obie z mamą robiłyśmy przygotowania do kolacji, zanosiłyśmy na stół talerze, łyżki, widelce, przyszedł mi do głowy fajny pomysł. Może grosik, który przynosi szczęście, mógłby mamie pomóc? Żeby się częściej uśmiechała. Grosik miałam przygotowany, ukryłam go pod serwetką, tylko musiałam zaczekać na dobry moment, żeby się nie wydało. Zjadłyśmy już barszcz i rybę, potem mama podała pierogi, które ledwo skubnęła. W telewizji pokazali w wiadomościach, że są bardzo duże opady śniegu. To był ten moment! Mama podeszła do okna, otworzyła je, powiedziała, że u nas też pada, takie wielkie płatki lecą z nieba. Zanim wróciła do stołu, ja już zrobiłam swoje. Do jednego z pierogów na jej talerzu wcisnęłam grosik. Tak ostrożnie, od spodu, nacięłam końcem noża dziurkę i tam wtłoczyłam pieniążek.

Mama znowu poskubała na talerzu, tylko że nie w tym pierogu z grosikiem! Serce mi mocno waliło, “mamo, zjedz do końca, błagam, zjedz do końca”, zaklinałam w myślach i nie odrywałam oczu od jej rąk. O mało się nie rozpłakałam, kiedy powiedziała, że już wszystko wystygło, i chciała wstać! Na szczęście chyba moje zaklęcia przeleciały do jej głowy i ją powstrzymały. Po długiej chwili znowu zaczęła dłubać widelcem. I wtedy obie usłyszałyśmy cichy brzęk. Ja wiedziałam! Aż zaśmiałam się głośno! Mama nie dowierzała. Zaczęła dokładniej rozgrzebywać farsz.

Wreszcie spojrzała na mnie zaskoczona. Hura, hura, hura! Złoty promyczek tym razem całkiem głośno zadzwonił na jej talerzu.

HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN