TOMCZYK: Spektakl skłaniający do zadumy

Fot. Magda Hueckel. “Kto chce być Żydem?” w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Na zdjęciu Iza Kuna (Eliza) i Cezary Łukaszewicz (Marek).

Prapremiera sztuki Marka Modzelewskiego “Kto chce być Żydem?” miała miejsce w grudniu 2021 roku w warszawskim Teatrze Współczesnym. Po ponad roku od tego czasu spektakl nadal cieszy się popularnością, o czym świadczą kolejki do dostawek! Przekonałam się o tym 11 lutego br., kiedy z balkonu obserwowałam powoli zapełniającą się widownię. Ani jedno miejsce nie pozostało wolne. Widzowie zajęli nawet schody. Dwie godziny na twardej podłodze bez podparcia dla pleców to wyczyn, dlatego pomyślałam, że spektakl musi być dobry, skoro ludzie godzą się na takie tortury.

Broszura sprzedawana przed spektaklem zawiera m.in. informację na temat autora. Urodzony w 1972 r. Marek Modzelewski z zawodu jest lekarzem. To autor kilku sztuk teatralnych (przede wszystkim komedii) i miłośnik Czechowa. Ma na koncie wygrane w konkursach dramaturgicznych. Założył teatralno-kabaretową grupę pod nazwą “Kabaret Imienia Romana”. Prywatnie jest mężem Izy Kuny (to już informacja z Wikipedii), którą reżyser spektaklu, Wojciech Malajkat, obsadził w roli Elizy.

Kolejne strony broszury przytaczają cytaty znanych osób dotyczące stosunków polsko-żydowskich, jak na przykład: “Żydzi i Polacy rywalizują ze sobą w cierpieniu. Porównywanie doznanych krzywd od dziesiątek lat zatruwa stosunki pomiędzy nimi” ( Louise Steinman, “Krzywe lustro”). Żałuję, ale z broszurą szczegółowo zapoznałam się dopiero po spektaklu. Jest znakomitym uzupełnieniem myśli przewodniej sztuki i przyczynkiem do dyskusji na temat sprawy polsko-żydowskiej obecnie. Zacytowane wypowiedzi potwierdzają, że to co pokazuje Modzelewski, ma odbicie w rzeczywistości i nadal jest aktualne.

“Kto chce być Żydem?” to tragikomedia, choć pierwszy akt w ogóle tego nie zapowiada. Początkowo, właściwie przez godzinę, widownia co chwilę zanosi się śmiechem. Jest zabawnie i inteligentnie. Błyskotliwe dialogi i postacie ukazane w krzywym zwierciadle, a jeśli nie w nim, to nieco przekoszone i naznaczone wadami (jak na przykład lekarz, który uczy się angielskiego, by otworzyć biznes w USA, czy kosmetolożka używająca słowa “bynajmniej” w niewłaściwym znaczeniu), sprawiają, że to dobra rozrywka bez miejsca na zadumę. Jednak już słowo “Żyd” w tytule jest dla mnie zapowiedzią zbliżającej się katastrofy, starcia, drżenia w posadach. No bo przecież historia narodu żydowskiego już od początku jego istnienia naznaczona jest nieszczęściem. Więc i tu nie może być lekko i przyjemnie do końca. Jednak w pierwszym akcie jeszcze nie pora na smutek. Bohaterowie bawią, irytują i rozczulają.

Pierwsze skrzypce grają małżonkowie: Eliza (wspomniana już Iza Kuna) oraz Karol (Andrzej Zieliński), do których po chwili dołączają Marek, przyrodni brat Elizy (w tej roli Cezary Łukaszewicz) i jego nowa dziewczyna Ilona (Barbara Wypych). Obie pary skonfrontowane są na zasadzie przeciwieństw. Eliza to nudna profesorka filozofii odziana w czarne, powłóczyste, szerokie spodnie i równie nudny brązowy golf i skarpetki także w tym kolorze oraz lakierki na płaskim obcasie. Już od pierwszego słowa drażni okazywaniem wyższości i chłodem, co sprawia, że sympatia widza w sposób oczywisty spływa na jej męża, Karola, chirurga plastycznego. Zadbany pięćdziesięciokilkulatek w modnym garniturze nie do końca lubi przyrodniego brata żony, gdyż w jego ocenie jest kibolem, antysemitą i ma ciężką rękę względem kobiet, czemu Eliza zaprzecza.

Pary spotykają się na kolacji w domu Elizy i Karola w celu uczczenia uzyskania przez panią domu tytułu profesorskiego. Marek to typowy czterdziestolatek w casualowym wydaniu. Sportowa marynarka, dopasowana koszula i jeansy mają wskazywać na wyluzowanie i nonszalancję. W domu siostry pojawia się w towarzystwie Ilony, młodej dziewczyny, którą poznał na gali MMA. Ilona, w przeciwieństwie do Elizy hojnie obdarzona przez naturę, walory podkreśla obcisłą niebieską sukienką z wielkim wycięciem na biuście i czarnymi szpilkami. Ma długie blond włosy, którymi non stop kokietuje, i jako jedyna mówi wprost i bez aluzji, zdradzając prostolinijną naturę niedouczonej gapy po licencjacie z kosmetologii ukończonym w przysłowiowym Pcimiu Mniejszym.

Przeciwstawienie świata inteligencji wysokiej (Eliza, Karol) osobom z mniej ważnymi dyplomami w kieszeni (Ilona, Marek) rodzi szereg zabawnych sytuacji. Eliza traktuje Ilonę z pobłażaniem, a Karol, choć nie chce tego przyznać, jest nią oczarowany. Niebawem ma do nich dołączyć Karolina (córka gospodarzy, w tej roli Ewa Porębska) i jej sześćdziesięciodwuletni partner – Daniel, “polski Żyd z USA” (Krzysztof Dracz).

Miła z pozoru atmosfera komplikuje się w momencie, gdy Eliza wyjawia, że zamierza przejść konwersję i zostać Żydówką. “Po co zmieniać wiarę, jak się nie wierzy w Boga?” – pyta Karol. Jest zaskoczony decyzją żony, która nigdy nie praktykowała chrześcijaństwa, a w ich domu nie ma nawet krzyża. Ma za złe, że nie skonsultowała z nim tej sprawy. Eliza wyjaśnia, że potrzebuje ram, norm do przestrzegania, a judaizm jej to zapewnia. Podkreśla, że jest sobą dzięki dziadkowi, nauczycielowi z Lublina, który jako pierwszy czytał jej “Nędzników” i był dobrym człowiekiem. Miał zawsze wyprasowaną koszulę i pachniał wodą kolońską. To właśnie na nim opiera swój system wartości. W szoku jest także Marek, który, cytowany przez nieświadomą Ilonę, rzeczywiście ma z Żydami nie po drodze. Tylko ponętna blondynka jest pod wrażeniem decyzji Elizy. Pierwszy akt to w dużej mierze zabawna wymiana zdań między bohaterami nawiązująca do wielu stereotypów związanych z Żydami, a także z podejściem Polaków do tej nacji.

Drugi akt przynosi zmianę nastroju. Na scenę wkraczają Karolina i jej nowy partner. Od słowa do słowa bohaterowie dochodzą do niewygodnej prawdy, zwłaszcza dla głównej bohaterki, ale nie tylko. W dotąd uporządkowanym życiu Elizy pojawia się chaos i strach oraz (chwilowe?) wyparcie. Momentalnie opadają woalki, a na światło dzienne wychodzą – skrywane pod maską ogłady i tzw. dobrego wychowania – wady bohaterów. I zaczyna robić się strasznie.

A to wszystko dzięki znakomitej grze aktorów. Iza Kuna jako profesorka filozofii jest szara i przygaszona jak jej stylówka, ale jednocześnie kąśliwa, trzeźwo myśląca, a finalnie kreuje postać tragiczną, za co duże brawa. Widać, że Modzelewski pisał “pod nią” (od Izy blisko przecież do Elizy). Bohaterka początkowo wręcz odrzuca oziębłością. Widz zastanawia się, co zobaczył w niej grany z pasją przez Zielińskiego przebojowy i pełen werwy mąż. Bardzo to dobra kreacja aktorska. Z kolei Barbara Wypych i Cezary Łukaszewicz tworzą barwny, przesiąknięty stereotypami duet. Wypych jako prosta dziewczyna, która wszelkie zasłyszane informacje sprawdza w Internecie, sprzedaje się od pierwszego trzepotu rzęs. Idealnie wciela się w rolę byłej ring girl, a finalnie nadaje postaci głębi stwierdzeniem “ale ja mam nudne życie”. Okazuje się, że z całej szóstki jako jedyna jest prawdziwa i nie pozuje na kogoś, kim nie jest. Urzekła mnie ta postać. Nie swoją naiwnością, a prostotą i szczerością. Bardzo wiarygodnie wypada. Także w kreacji Łukaszewicza – grającego pieniacza w dopasowanej marynarce i z modnym paskiem – podoba się absolutnie wszystko. Ostatni duet (Porębska – Dracz) miał najtrudniejsze zadanie. Aktorzy pojawili się dopiero w drugim akcie i choć ich role są ważne dla przebiegu akcji i wprowadzają dynamikę, schodzą na drugi plan, przyćmione przez koncert poprzedniej czwórki.

Wojciech Malajkat dobrał aktorów idealnie. Widać, że znakomicie czują się ze sobą na scenie i rozumieją bez słów. Naprawdę warto zobaczyć ich w tej konfiguracji na deskach Współczesnego, w scenografii przygotowanej przez Wojciecha Stefaniaka, który zadbał o każdy detal. Scena przypomina salon w zamożnym domu. Na ścianie czerwona cegła, ogień w kominku, jodełka na podłodze, szare zasłony, fotel uszak, książki na regałach, na schodach galeria fotografii, w korytarzu nowoczesne grafiki. W centralnym punkcie stół i piękne krzesła. Dzięki wielkiej przeszklonej imitacji okna widz ma wrażenie, że podgląda sąsiadów, wkracza do ich świata i słyszy pozbawione lukru rodzinne historie.

Vito Bambino najnowszą piosenkę zaczyna słowami “boli, boli, boli mnie dusza” i ja czuję podobnie po obejrzeniu tego spektaklu. Zwłaszcza kiedy podczas aplauzu patrzę na pełne napięcia i wyczerpania twarze Kuny i Zielińskiego.

“Kto chce być Żydem?” to słodko-gorzki, przewrotny, skłaniający do zadumy spektakl. Modzelewski-Malajkat pod pozorem lekkości (niezobowiązująca kolacja przy winie) wciągają widza do świata naznaczonego tragiczną przeszłością nie tylko bohaterów spektaklu, ale również narodu polskiego i żydowskiego w ogóle. Zostawiają widza z pytaniem o to, czy grzechy przodków przesądzają, kim są lub staną się ich potomkowie? I jaki wpływ owe grzechy będą miały na ich dalsze życie?

“Kto chce być Żydem?” to w mojej ocenie pozycja obowiązkowa każdego miłośnika teatru. Dodatkowo sztuka powinna zostać wpisana w podstawę programową dla szkół średnich, zaraz obok Borowskiego, Krall i Nałkowskiej. Najpierw lektura broszury, potem spektakl. A później już tylko ból duszy i próba zrozumienia. Warto.

KATJA TOMCZYK


Teatr Współczesny w Warszawie (Scena Główna) – Marek Modzelewski, “Kto chce być Żydem?”. Reżyseria i opracowanie muzyczne – Wojciech Malajkat. Scenografia – Wojciech Stefaniak. Obsada: Iza Kuna, Ewa Porębska, Barbara Wypych, Krzysztof Dracz, Cezary Łukaszewicz, Andrzej Zieliński. 
Spektakl trwa: 2 godziny (w tym jedna przerwa).